Suzuki GS500. Przetrwa nawet apokalipsê. Historia i opis motocykla
Początek XXI wieku. Jesteś w liceum i właśnie odebrałeś urzędowego Świętego Graala - prawko kat. A. Wtedy mogłeś zdać egzamin na motocykl + samochód tego samego dnia, co oczywiście w przypadku dwóch pozytywnych wyników kończyło się monstrualnym kacem. Kiedy już doszedłeś do siebie, potrafiłeś zidentyfikować trwająca właśnie porę roku i swoje nazwisko, trzeba było wybrać sobie motocykl, chociaż prawdopodobnie już go miałeś na długo przez zaczęciem kursu. Niemniej jednak oferta sprzętu dla początkujących motocyklistów była bardzo prosta i klarowna, a nikt nie zawracał sobie głowy tym, czy jakaś pojemność będzie nieodpowiednia. W związku z czym po prostu wybierało się jakąś pięćsetkę, bo ta pojemność wydawała się sensowna na początek, ale nie "frajerska". I prędzej niż później ludzie trafiali na Suzuki GS500.
GS pamięta jeszcze rządy Wojciecha Jaruzelskiego, bo pierwszy model zjechał z taśmy, kiedy właśnie ów towarzysz trzymał stery Rzeczypospolitej, a w zasadzie pamięta rządy premiera Masayoshi Ōhira, bo pierwsze Suzuki GS500 powstało w roku 1979, po czym ze znanych tylko Suzuki powodów nastąpiła dekada przerwy. Kwestie historyczne mało kogo interesowały, ponieważ dla młodego motocyklisty liczyły się dwie rzeczy: to, że GS500 był pięćsetką i to, że był tani. Dwadzieścia lat temu GS’a można było kupić za 3-4 tysiące i dziś również da się je w tej cenie kupić. Ciekawostka - w 2005 roku nowe Suzuki GS500 prosto z salonu kosztowało 18500 zł. Owszem, ja też chciałbym mieć wehikuł czasu, to byłby cud. "Czy motocykl odpala?", "Czy na motocykl spadła asteroida?", "Czy motocykl wyłowiono z oceanu?". To były podstawowe pytania, które zadawało się przy oględzinach. Odpowiedź na pierwsze pytanie zawsze była twierdząca, bo Suzuki odpalało bezustannie, chyba że odkręciło się obydwie świece.
Gwiazdą całego mitu o nieśmiertelności GS’ów był oczywiście silnik, który mimo tego, że był tak samo skomplikowany, jak betoniarka, posiadał dwa wałki rozrządu, co sprawiało, że zaskakująco chętnie lubił się kręcić, przy czym powyżej 7000 obr./min czułeś wyraźny wzrost momentu. Nie było potrzeby przejmować się jakimikolwiek wyciekami płynu chłodniczego, bo przez 18 lat produkcji Suzuki nie wprowadziło ani chłodzenia cieczą, ani zasilania wtryskiem. To było możliwe przede wszystkim dlatego, że normy emisji spalin jeszcze nie zdążyły się rozszaleć. Poza tym po co zmieniać coś, co działa? Ujmijmy to w ten sposób: w 2007, ostatnim roku produkcji GS500, mogłeś od 8 lat kupić Hayabusę z chłodzeniem cieczą i wtryskiem paliwa, albo zasilanego dwoma gaźnikami Mikuni GS500.
Wróćmy na chwilę do oszczędzania. GS500 był nie tylko tani w zakupie, ale tanie były do niego również części. W połowie lat ‘00 na raczkującym wówczas wiodącym portalu aukcyjnym widziałem kompletne silniki z osprzętem za 350 złotych. To było kluczowe, bo nikt nie chciał bankrutować na starcie przygody z pełnoprawnymi motocyklami, ale kluczowe jeszcze z innych powodów. Po pierwsze, Suzuki GS500 były wykorzystywane przez szkoły jazdy, a kursanci się przewracają i palą sprzęgła. Po drugie, ten motocykl chętnie latał na torach, a w latach 2004-2006 w Polsce odbywały się oficjalne wyścigi pucharu S500 Cup. Idąc dalej, używanie tej pięćsetki jako torowego narzędzia do nauki albo po prostu okazyjnego upalania, wydaje się bardzo sensowne i nadal ma miejsce. Modyfikacje nie rujnują konta, ale najważniejszy jest fakt, że zwyczajnie nie jest ci szkoda tego sprzętu karać i zaliczyć nim gleby.
Linia GS od Suzuki w momencie premiery 500-tki była bardzo ustabilizowana, żeby nie powiedzieć legendarna i na dalekim wschodzie nikogo nie dziwiło, że te motocykle z łatwością kręciły sześciocyfrowe przebiegi. W Polsce czasami te przebiegi ulegały skróceniu ponieważ a) prawidłowy serwis był zjawiskiem dość unikalnym, oraz b) przebieg był możliwy do zmodyfikowania za pomocą śrubokrętu. Piękno GS’a polegało na tym, że jego naprawdę nic nie ruszało, wliczając w to skrajne zaniedbanie, barbarzyńskie traktowanie i najnowsze odkrycia w dziedzinie druciarstwa. Powiedzmy sobie szczerze, w przypadku nieuchronnej apokalipsy na powierzchni Ziemi pozostaną karaluchy, Daewoo Lanosy i chłodzone powietrzem GS500.
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeJako ¿e powy¿szy artyku³ roi siê od b³êdów,a m³odzie¿ czyta,to pozwolê sobie na ma³e sprostowanie.Suzuki GS500E z lat 1979-81r. nie ma nic wspólnego z opisywanym Suzuki GS500E ,poza nazw±.Ten ...
OdpowiedzTakim GS 500 przejechalem z Marsylii do Dakaru bez wiekszych problemow.
Odpowiedz