"Co Oni Jaraj±", czyli bezsensowno¶æ materia³ów prasowych
W środowisku dziennikarskim wszelkie materiały prasowe są przyjmowane tak samo cieple jak Donald Tusk w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego. Za każdym razem, kiedy na maila przychodzi paczka informacji o czymś nowym, w redakcjach ciągnie się zapałki, żeby wyłonić pechowca, który będzie się nimi musiał zająć. To prawdziwe przekleństwo i wszyscy ich nienawidzą, bo czytając te korporacyjne wypociny człowiek wpada w bezustannie wydłużającą się pętlę czasu, a nieszczęśnik, który miał odwagę odebrać maila ma jedynie nadzieję, że ów pętla w końcu zaciśnie się na jego szyi i śmierć uwolni go od tej udręki. Ja z kolei uwielbiam wszelkie materiały prasowe, bo traktuje je tak jak normalni ludzie Netflixa - nieschnące źródło rozrywki, które poza zdrowiem psychicznym nie ma żadnych opłat.
Produktowe materiały prasowe dzielą się na dwie zasadnicze grupy: to, co jest na stronie internetowej przy produkcie i to, co otrzymują dziennikarze. Obydwie są jednakowo absurdalne. To, co dostają dziennikarze to niekończąca się opowieść o każdym najmniejszym detalu pojazdu (wszystko, co się ma sprzedawać cierpi na tą przypadłość, ale mówimy o rzeczach jeżdżących). Powiem to jeszcze raz: każdym+najmniejszym+detalu, bo nie jestem pewien, czy, drogi czytelniku, masz świadomość jak wiele można napisać o jak wielu szczegółach. Czytałem kiedyś prasówkę, w której strona A4 była poświęcona śrubom, materiałom użytym do ich produkcji i tym, jak ich niższa o 0.5 grama masa przekłada się na osiągi. Adam Mickiewicz, autor czterech części "Dziadów" spojrzałby na to rozlazłe słowotwórstwo i powiedział:"Szacunek". Swoją drogą, wspomniane "Dziady" wg. Google podobały się tylko 28% użytkowników i wolałbym jeszcze raz ten cały cykl przeczytać w języku mandaryńskim niż oddać się lekturze producenta o tym, co go zainspirowało, żeby użyć śrub na imbus zamiast na krzyżak.
Kiedy na stronie przy jakimś motocyklu klikniesz "Dowiedz się więcej" czeka cię uczta. To, co się tam czasami znajduje to nic innego jak kampania antynarkotykowa. Hunter S. Thompson, legendarny dziennikarz i autor powieści "Las Vegas Parano", na której podstawie nakręcono film z Johnny Depp’em i Benicio del Toro miał słynny , codzienny rytuał, bez którego nawet nie siadał przy maszynie do pisania. Google wam w tej kwestii wiele rzeczy wyjaśni, ale w skrócie - zanim palec w ogóle uderzył w klawisz maszyny, w krwiobiegu autora krążyła połowa światowego przemysłu alkoholowego i farmaceutycznego. Dobrze wiedzieć, że ta idea jest nadal praktykowana.
Zanim informacja prasowa pójdzie do mediów lub na stronę, trzeba ją stworzyć. Wszystko oczywiście zaczyna się od zebrania, które jak większość bezsensownych zebrań zwykle faktycznie mogło być e-mailem. Ludzie na takich zebraniach, ponownie, dzielą się na dwie grupy. Jedna to ci, którzy się zastanawiają czy można u siebie wywołać zawał byle tylko tam nie być. Drudzy są o wiele bardziej niebezpieczni, bo mają tak zwaną "misję". Wykazują inicjatywę, komentują i mają pomysły. Prezes musi lecieć, bo prywatny samolot nie będzie przecież czekał do wieczora, więc mówi tylko "zróbcie tak, żeby było dobrze" i wychodzi. Następnie cała sprawa trafia do korporacyjnej medialnej machiny, gdzie po wielu "brainstormach" i "targetach" ktoś zabiera się za pisanie. To może być najniższy szczeblem pracownik, ale na koniec i tak wszystko trafi do jednego z tych guru z inicjatywą i tutaj zaczyna się zabawa. Pierwsza wersja tekstu prawdopodobnie była całkiem w porządku, ale brand menager dopiero się rozkręca i prosi, żeby dodać informacje o: wegańskiej skórze użytej do produkcji pokrycia siedzenia, ultra lekkich śrubach, spawach tak pięknych, że mogłyby być w Kaplicy Sykstyńskiej, inspiracji ptakami, małym śladzie węglowym i zrównoważonym rozwoju. Ten proces ulepszania końcowego tekstu może trwać wiele dni, po czym bogu ducha winien copywriter popełnia seppuku, a brand menager w okularach z ekstrawaganckimi oprawkami wysyła szefostwu swoją wersję, która ostatecznie trafia do redakcji na całym świecie.
Recepta na ten cały surrealistyczny, odklejony od rzeczywistości chaos oczywiście opiera się na prostocie. Zamiast meetingu, na którym ustali się target i path, którą chce się podążać, zarząd w dziale marketingu musi mieć jedną osobę, która się naprawdę jara motoryzacją i posiada prawko kat. A. Następnie ta osoba dostaje motocykl na weekend i w poniedziałek na biurku CEO leży 5000 znaków z wrażeniami z jazdy i odniesieniem do poprzedniego modelu, gotowe do opublikowania i wysłania. Jak coś, mogę pomóc. Kontakt na priv.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze