Suzuki Gladius, czyli jak zepsuæ motocykl niemal idealny
Chciałem zatytułować ten felieton "Suzuki Gladius było porażką i nawet Suzuki o tym wie", ale to nie do końca była by prawda, bo Gladius był na rynku przez sześć lat i często widać go na ulicach. Problem w tym, że widać go głównie jako motocykl egzaminacyjny Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego, w prywatnych rękach jest już gorzej. Dlaczego? - pytam, jako były właściciel i dozgonny fan SV650, które czy się to komuś podoba czy nie zapisało się w motocyklowej historii jako jeden z najlepszych motocykli klasy średniej. I było tak od 1999 do 2008 roku (i później, ale dojdziemy do tego), ale ktoś w Suzuki uznał, że trzeba w SV tchnąć nieco liberalnej świeżości.
Motocykl z klasycznego, wzorcowego nakeda zmienił się w...no właśnie, w co? Mam wrażenie, że wszędzie zrezygnowano z ostrych linii na rzecz "obłego", wręcz biologicznego designu, który teoretycznie miał nikogo nie obrazić swoją agresywnością. Porównajcie sobie ostatnią SV650 z 2008 roku i Gladiusa. SV wyglądała kozacko, elegancko, czysto, a Gladius jak jego kreskówkowa interpretacja. I gdyby niekorzystna zmiana designu była jedynym problemem, świat mógłby to jakoś przeboleć, przecież jest mnóstwo motocykli, które nie wyglądają dobrze, ale jeżdżą świetnie i są lepsze niż ich wcześniejsze generacje. Ale tutaj było inaczej i to nie dobrze-inaczej. Przykładowo, zmieniono ergonomię, przez co podnóżki były wyżej, a kanapa była znacznie pochylona do przodu, co być może nie przeszkadza aż tak w mieście, szczególnie kiedy sobie wmówisz, że jedziesz w "agresywnej, aktywnej" pozycji, ale w trasie cierpiały części twojego ciała, które Bóg nakazał traktować z troską i szacunkiem. Oprócz tego, SV650 miała 73 KM, Gladius 71 KM, za co winę oczywiście można zwalić na normy emisji spalin. Ale jak zaakceptować masę o 15 (!) kilogramów większą? (27 kilogramów większą od pierwszej generacji SV). Tutaj największą winę ponosi za to rama, która od tej pory była stalowa, nie aluminiowa. Czy to źle? Niekoniecznie, stal jest pod wieloma względami lepsza od aluminium, ale ma swoje konsekwencje. Gladius nie jeździł źle, wręcz przeciwnie, jeździł całkiem dobrze, ale na pierwszym rondzie wiedziałeś, że masa jest znacznie większa. Sprzęt nie kładł się z taką łatwością, trzeba było się bardziej napracować, co jest dobre, bo kiedy poprosisz o coś motocykl, a on po długiej dyskusji to zrobi i się dogadacie, jest to niezwykle satysfakcjonujące, ale tutaj tego uczucia nie było, po prostu zwykła robota, która kiedyś była przyjemniejsza.
Sławę Gladiusowi przyniosły ośrodki szkoleniowe i egzaminacyjne, po tym jak Suzuki wygrało przetarg i zaopatrzyło te instytucje w nowe motocykle. Jest multum innych motocykli, które do nauki i egzaminowania nadają się lepiej i w wielu WORD-dach i ośrodkach się je stosuje. Dlaczego Gladius nie był najlepszym sprzętem do uczenia się jazdy, zwłaszcza od zera? Otóż dlatego, że hamował silnikiem jak cholera. To naturalne w silnikach widlastych, ale SV-ki robiły to szczególnie brutalnie, przez co bardzo łatwo było odpuścić gaz na - nie daj Boże - na zakręcie, motocykl w sposób nagły hamował, destabilizował się, zmieniał tor jazdy, a jeśli dodamy do tego żółtodziobową panikę, to mamy gotową receptę na glebę. Chociaż z drugiej strony, jeśli raz się nauczysz co to jest mocne hamowanie silnikiem i jakie ma konsekwencje, to będziesz o tym pamiętać do końca życia.
Po 2015 roku, ostatnim, w którym Gladius był oficjalnie sprzedawany Suzuki wróciło do korzeni (czyt. po rozum do głowy) i wskrzesiło SV650, które nadal można kupić w salonach i to w trzech wersjach, w tym zjawiskowej "X". Ceny są bardziej niż atrakcyjne i zastanawia mnie jedno, mianowicie dlaczego mimo powrotu do sprawdzonej receptury i bądźmy szczerzy świetnej ceny SV-ek nie widuje się tak często? Przecież to nie jest Ducati Desmosedici, które kupujesz, wsadzasz do gabloty i stawiasz w lobby swojego domu za 5 milionów. Moim zdaniem jest tak dlatego, że kiedy Gladius był na rynku i latał w WORD-ach, konkurencja nie spała dzięki czemu rynek motocykli klasy średniej jest obecnie tak przesycony ciekawymi motocyklami, że wybierać z nich można wręcz sugerując się ulubioną literą w nazwie. Kiedy Gladius wjechał na rynek, zrobiło się tak samo niezręcznie, jak wtedy, kiedy ktoś przychodzi na pogrzeb w stroju wikinga i czapce "Make America Great Again". Ale nie ma co rozdrapywać starych ran, dobrze, że SV650 wróciło.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze