Suzuki B-King Turbo - 392 KM dzikości

Autor: Łukasz "Boczo" Tomanek 2015.03.10, 11:35 6 Drukuj

Z B-Kingiem wiązało się kilka problemów. Przede wszystkim, był tak mocny, że z braku owiewek chciał Ci urwać głowę za każdym razem, kiedy odkręciłeś gaz. Nie mam tutaj na myśli metafory, że chciał Ci urwać głowę. Naprawdę, za każdym razem kiedy zdecydowałeś, że masz 11 lat i odkręciłeś manetkę gazu do końca, motocykl z urwania Twojej głowy robił sobie hobby. Przyspieszenie było tak niesamowite, że tym motocyklem niemal nie dało się jeździć szybko. Zresztą, niby czego się spodziewać po nakedzie z silnikiem Hayabusy. Podczas gdy Busa miała 197 KM, B-King dysponował jedynie rozsądną wartością 184 KM, ale miał znacznie lepszy przebieg krzywej momentu obrotowego, która i tak była już dość zacna w Hayabusie. No i ten design. Ktoś uznał, że świat potrzebuje 184 konnego, drogowego Megazorda, którego sekcja centralna jest tak ogromna, że kierowca ma wrażenie, że siedzi na pralce.

Mimo tego, że przyspieszenie B-Kinga czyniło go niemal bezużytecznym, jeśli mówimy o jeżdżeniu w manierze, ekhm, rozrywkowo-dzikiej, niektórzy właściciele stwierdzili, że to jednak za mało mocy. I wsadzili do tego sprzętu turbosprężarkę. Jeśli ktoś uważał, że fabryczny B-King był zbyt mało radykalny, to co powiedzieć o takim wynalazku?

Efektem tego zabiegu jest (według tego, co twierdzi właściciel) 392 konie mechaniczne w motocyklu, który nie posiada owiewek. Trzysta dziewięćdziesiąt dwa konie mechaniczne to bardzo dużo, jeśli mówimy o samochodzie ważącym dwie tony, w którym jedzie cała rodzina i jej bagaż. Jeśli mówimy o motocyklu, który waży 260 kg, rzeczy zaczynają być dość zwariowane. Wiecie, wstawanie na koło z gazu na 3,4 biegu i takie tam...

Jeśli lubicie konie mechaniczne w ilości nadprogramowej, a wierzymy, że tak, to koniecznie sprawdźcie kilka innych obłędnie mocnych rzeczy, które ścigają się z równie mocnymi rzeczami: