Puchar Polski Open 125 - podsumowanie sezonu ¶cigania
Nie wiedzieć kiedy przez ramiona felg mojej Aprilii RS 125 przeleciał sezon 2016.
Dopiero pod koniec roku doszedłem do jako takiego ustawienia motocykla i oswojenia się ze sprzętem, a tu czas szykować cieplutki kocyk i pokrowiec na zimę. Sezon wyścigów w Pucharze Polski klasy Open 125 dał mi jednak szkołę życia. Nauczyłem się przede wszystkim, że dwusuw jest bardzo specyficznym pojazdem zwłaszcza, gdy służy nam do walki o setne sekundy na torze wyścigowym.
To zaskakujące, ale działanie motocykla wyścigowego o napędzie dwusuwowym jest ogromną zagadką. Otóż mój przypadek jest dowodem na to, że idealne działanie silnika jednego dnia nie jest gwarancją prawidłowej jego pracy dnia następnego. Borykałem się z ustawieniami gaźnika przez cztery miesiące i dopiero na koniec sezonu udało mi się dogadać z moją Włoszką. Okazuje się zatem, iż zgodnie z powszechnie występującą opinią, jakoby dwusuw każdego dnia działał inaczej, jest prawdą. Nie mniej jednak nie zmniejszyło to radości płynącej z udziału w pełnym cyklu sezonu wyścigowego 2016.
Jak mijał mi sezon przeczytacie w moim poprzednim artykule. Dziś podsumuję swoje odczucia po roku ścigania za sterami 125-ki. Jesteśmy już po dwóch ostatnich rundach, które odbyły się odpowiednio w dniach 6-7 oraz 20-21 sierpnia na torze w Poznaniu. O ile przedostatnia runda odbyła się bez spektakularnych wydarzeń, poza falstartem prowadzącego w tabeli Filipa Kurka, to było widowisko na miano mistrzowskiego finału sezonu. Ostatnia runda sezonu odbyła się w strugach deszczu, co od samego rana zapowiadało ciekawy przebieg niedzielnej sielanki torowego upalania. Już w nocy z soboty na niedzielę nad torem zaczął padać deszcz, który kontynuował swoją robotę do popołudniowych godzin niedzieli. Pierwszy trening wolny klasy Moto3 Open i Open 125 przewidziany był na godzinę 10:30. Mieliśmy zatem czas na zmianę kół na deszczowe. Po wyjeździe na pierwszy trening okazało się, że w moim motocyklu jest zbyt mało powietrza. Zjechałem zatem na korektę do naszego miejsca w paddocku. Tutaj nastąpiła niespodzianka, a w zasadzie dwie. Pierwsza to tajemnicze zniknięcie ciśnieniomierza, który rozpłynął się w powietrzu i za nic nie mogłem go znaleźć. Druga niespodzianka to całkowicie pusty kompresor.
Gdy uporałem się z obsługą, odnalezieniem, powyższych urządzeń i ustawieniem ciśnień jak należy, mogłem wyjechać na kontynuację treningu. Ale i tu przewidziano dla mnie niespodziankę. Otóż jadę sobie przez aleję serwisową, dojeżdżam do wyjazdu z depo, a tu przed oczami zapala się lampa, strzelając mi w twarz czerwonym światłem. Super, koniec sesji treningowej... Zawracam i skompromitowany wracam do budy z podkulonym ogonem, nie zaliczając ani jednego mierzonego okrążenia. Dalej jest już jednak lepiej. Po półtoragodzinnej przerwie wyjeżdżamy na kwalifikację. Ustawiam ciśnienia opon na czuja i wyjeżdżam. Pierwsze okrążenie, dwa, trzy to badanie tematu motocykla i nawierzchni. Kolejne są już coraz szybsze i czuję się już pewnie. Czwarte i piąte okrążenie jadę początkowo prawie jak na suchym torze. Jest to czas, w którym pewność siebie pokazała mi gdzie moje miejsce wysyłając mnie na bocznicę w połowie "Sławiniaka", szlifem prosto w żwir. Ciekawym doświadczeniem była świadomość całego wydarzenia. Otóż wiedziałem, że mam za dużą prędkość wejścia, a to zmusiło mnie do zejścia na kolano tak nisko, że przód motocykla uznał to za przegięcie, wymierzając mi karę poprzez wyautowanie z toru. Efektem powyższego było złamanie kierownicy i drobne uszkodzenia owiewek. Przed uszkodzeniem moich kości pomogła mi porządna zbroja na plecach i kombinezon przyjmując energię gleby i pozwalając mi kontynuować udział w zawodach. Taki obrót sytuacji dał mi 4. miejsce startowe w klasie i 9. w całej stawce wyścigu.
Czas rozpoczęcia wyścigu był za kolejne 2. godziny, więc mieliśmy sporo czasu na naprawę tego, co zmajstrowałem na "Sławiniaku". Udało się wszystko ogarnąć w pół godziny, jednak nie mieliśmy już sesji na przetestowanie czy wszystko w motocyklu działa jak należy. Jak pokaże życie, przydała by się taka sesja treningowa. Wreszcie nadszedł czas wyścigu. Wszyscy zawodnicy ustawili się na swoich polach startowych. Jestem spokojny, jednocześnie skoncentrowany. Zamykam szybkę w kasku i... kolejny chochlik sprawia, że szybka odpada z lewego zapięcia kasku. Wiedziałem, że to sprawka mojej gleby. Staram się nerwowo wpiąć ją z powrotem, ale jak to uczynić po omacku w motocyklowej rękawicy? Zamykam ją i zdaję się na opatrzność, że nie odfrunie podczas wyścigu. Ta nerwówka rozprasza mnie totalnie i gdy silniki wszystkich zawodników wyją gotowe do wyrwania w przód, mi puszczają nerwy i zaczynam jazdę, gdy reszta stawki nadal stoi na czerwonym. Po kilku centymetrach staję w miejscu, po czym znów ruszam razem z zresztą stawki. "Ale ze mnie gamoń!" - myślę głośno. Skoro mam już ten falstart, to mogłem jechać, zyskując kilkanaście metrów i szansę na zbudowanie przewagi przed odbyciem kary przejazdu przez aleję serwisową. Trudno, trzeba brać co jest i walczyć do końca.
A jest nieźle, bo przez kolejne dwa okrążenia swobodnie trzymam tempo trzeciego Mateusza Durynka. Decyduję się na karny zjazd na trzecim okrążeniu. Powracam na tor i po chwili kolejna porcja adrenaliny - ustawia mój prawy nadgarstek w pozycji full throttle, a taktykę na tryb "nie mam nic do stracenia". Po kolejnych dwóch okrążeniach byłem pewien, że już po mnie, do chwili, gdy na wyjściu na prostą start/meta zobaczyłem Mateusza wchodzącego w dużą patelnię. Jak to trafnie skomentował jego tata podczas komentowania naszych zmagań - "poczułem krew". Rzeczywiście, z każdym zakrętem Mateusz był coraz bliżej. Uwierzyłem, że trzecie miejsce jest w zasięgu ręki, a to niesamowite jakich skrzydeł nagle dostaje zawodnik w takiej sytuacji. Na ostatnim okrążeniu doszedłem Mateusza już na zakręcie pod dębami jadąc tuż za jego tylnym kołem i stawiając sobie za cel atak na wyjściu pod mostek. Na moje szczęście Mateusz zrobił dokładnie to, co chciałem i poszedł w ten zakręt bardziej płasko. Ja pojechałem nitką jak do kwalifikacji. Początkowo straciłem dystans, ale pozwoliło mi to na wyjściu z zakrętu przeprowadzić atak. Miałem nawet chwilę czasu na krzyknięcie do siebie "por fuerra!" i wyprzedzić Mateusza na wyjściu.
O ile pomysł był znakomity, tak nasze różnice fizjologiczno-sprzętowe zrobiły swoje. Nasze silniki wyły na tych samych obrotach, jednocześnie zmienialiśmy biegi, a jednak widziałem, że mój rywal zaczyna mi odchodzić. Był to rezultat kilkunastokilogramowej różnicy wagi zawodników i tyle samo różnicy wagi naszych motocykli. Pozostała mi zatem ostatnia deska ratunku przed metą. Wejście w ostatni prawy zakręt z całkowicie otwartą manetką gazu. Niestety to okazało się już za mało i na metę wjechaliśmy odpowiednio Mateusz trzeci, a ja czwarty w klasie. To było jednak piękne przeżycie. Walka o trzecią lokatę była do samego końca wyścigu, a mokry tor dał nam świetną lekcję jazdy. Sukcesem było także to, że wielu zawodników w ogóle nie ukończyło wyścigu, a chyba nie było zawodnika, który tego dnia w tak trudnych warunkach nie zaliczył pobocza.
Moje tegoroczne występy zapewniły mi chyba najsmutniejsze miejsce w klasyfikacji generalnej. Czwarta pozycja z 6-punktową stratą do ex aequo drugiego Sebastiana Grausama i trzeciego Mateusza Durynka (obaj mają po 79 pkt.) i 8 punktów straty do zwycięzcy sezonu Filipa Kurka i tak dała mi wiele radości. Cieszę się, ponieważ nie tylko miejsce jest ważne. Bardziej cenię sobie tą niezwykłą atmosferę, jaką miałem okazję przeżyć podczas wszystkich moich startów, mnóstwo wspaniałych znajomości jakie nawiązałem i spełnienie marzeń, które mogłem zrealizować.
Z tego miejsca chciałem podziękować wszystkim, którzy uczestniczyli w moich startach. Dziękuję zatem zawodnikom, a w szczególności Markowi Tomaszewskiemu za pomoc w kryzysowych chwilach i wspólne biwakowanie w paddocku, Filipowi Kurek, Sebastianowi Grausam, Mateuszowi Durynek, Magdzie Ciężkiej, i zawodnikom zespołu AIM Motocykle, LTD34 za wspaniałe chwile spędzone we wspólnym gronie na torze i poza nim. Dziękuję zawodnikom wyższych klas za świetną atmosferę w trakcie i pomiędzy rywalizacjami na torze. Jednak największe podziękowania składam na ręce firm i osób, bez których wszystko, co napisałem powyżej oraz w poprzednich artykułach nie mogło by się odbyć: WINKHAUS, Glassolutions, RENOMAX, ASTOL, Legato Motocykle, Moto125, Fabryka Formy, Dobry-Dietetyk.pl, Scigacz.pl,
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeKamil, z t± teori± na temat doj¶cia ³adu z silnikiem i tym ¿e ka¿dego dnia 2 sów dzia³a inaczej jest fikcj±. Potwierdzaj± to nasze motory które ca³y sezon przejecha³y bez ¿adnej awarii, ...
OdpowiedzKamil, z t± teori± na temat doj¶cia ³adu z silnikiem i tym ¿e ka¿dego dnia 2 sów dzia³a inaczej jest fikcj±. Potwierdzaj± to nasze motory które ca³y sezon przejecha³y bez ¿adnej awarii, ...
Odpowiedz