Harley-Davidson FLH Shovelhead Huberta. Zaczê³o siê od serialu Twin Peaks
Podczas mojej ostatniej wizyty u chłopaków z Habety poznałem Huberta i jego starą Electrę. Owocem tego spotkania była sesja zdjęciowa i wspomnienia Huberta, które tu przytaczam w całości.
Moja przygoda z motocyklami zaczęła się w 1987 roku, kiedy ojciec zabrał mnie od matki ze Szczecina do swojego rodzinnego Rudnika nad Sanem na wychowanie. Miałem wtedy 10 lat i czekał tam na mnie mój pierwszy "sprzęt" - było to Benelli Magnum z pięciobiegowym silnikiem. Tato był marynarzem więc mi takie cudo przywiózł na statku. Motorowerek robił furorę w okolicy! Niestety po około trzech latach maszyna się kompletnie zużyła. Sprzęcik był niszowy nawet we Włoszech, zdobycie części do niego w Polsce na początku lat 90. było niemożliwe.
Następnym moim pojazdem dwukołowym, już prawdziwym motocyklem, była WSK 125 wersja "Kos" rocznik 1985. Maszyna kupiona za własne pieniądze z "kolędy". Motocykl utrzymywałem w oryginalnym stanie i malowaniu przez około dwa sezony, po czym wymieniłem go na MZ ETZ 150 rocznik 1987 z bębnowym hamulcem z przodu (taka uboższa wersja). Motocykl miał uszkodzoną skrzynię biegów oraz sprzęgło ale wszystko udało mi się naprawić samodzielnie. Jakoś w tym samym czasie namówiłem ojca, żeby mi kupił motocykl "zabytkowy" czyli AWO 425 Tourist z 1956 roku. Był trochę niekompletny, ale na chodzie i zarejestrowany. To AWO mam do dziś. Na przestrzeni lat kupiłem w NRD wszystkie potrzebne części, żeby z niego zrobić stuprocentowy oryginał. Wracając do ETZ-ki 150, ją miałem najkrócej. Jeszcze w tym samym sezonie wymieniłem ją na MZ Trophy ES 250/2 z 1969 roku. To było wielkie wydarzenie w moim życiu motocyklowym. Na tej maszynie przejeździłem całe moje młode lata i nawinąłem najwięcej kilometrów. Wszyscy moi znajomi i znajomi znajomych kojarzą mnie właśnie z tym motocyklem. Jest ze mną do dziś i tak samo jak AWO nie jest na sprzedaż. Trophy objechała ze mną Rumunię, Bułgarię, Austrię, Słowenię, Włochy wraz z Sycylią. Krajów sąsiadujących z Polską nie liczę, bo to żaden tam wyjazd. Początki były trudne, bo motocykl specyficzny z wyglądu i prowadzenia, no i te ciągłe docinki, że to "odkurzacz" i że "wolą siostrę w burdelu niż brata na MZ-tce". Dla spokoju ducha na zloty jeździłem AWO, bo to był sprzęt "szanowany"... No ale co tam, mnie się Trophy do dzisiaj podoba, uważam że jest bardzo wygodna, prowadzi się specyficznie, ale dla mnie dobrze, no i z czasem umilkły głosy, że "odkurzacz" itd....W roku 1999 kupiłem mój pierwszy japoński motocykl - Suzuki Intruder VS 800. Maszyna piękna, obniżony tył, chromowany wahacz, okucia błotników, wysoka kierownica, podnóżki przesunięte do przodu, siedzenie stopniowane wzorowane na HD....no nie było lepszego w tym segmencie. Osiem lat nim jeździłem, nabiłem 38 tyś km. Zbliżałem się do 30-stki, wiedziałem, że to już czas na HD. Dlaczego padło na Shovelhead’a FLH? Trochę przypadek… Na początku lat 90. puścili w TVP serial "Miasteczko Twin Peaks". Lubiłem oglądać ten serial, a tam właśnie jeden z głównych bohaterów na takim pomykał. Wtedy już wiedziałem, że jak będę mieć HD to tylko ten model, żaden inny. Tak wtedy zakodowałem sobie wygląd Big Twina ze stajni HD. Plan był taki: rok 2007 sprzedam Suzuki, poszukam w USA Shovel’a FLH, sprowadzę, nawet jeżeli będę musiał sam za nim pojechać za wielką wodę. Kupno odrestaurowanego nie wchodziło w grę. Tu nawet nie chodziło o kasę. Moje maszyny - AWO czy Trophy są remontowane i robione od podstaw przeze mnie. To scala człowieka z maszyną, jest jakimś dopełnieniem, no nie wiem...chyba wiecie o co chodzi. Nawet ojcu kazałem szukać metryki urodzenia dziadka wydanej w USA, gdzie dziadek urodził się w 1905 roku, żeby łatwiej było zdobyć wizę. Dziadek miał obywatelstwo amerykańskie, bo wtedy Polski jako takiej nie było...zawsze to nazwisko takie samo - tak sobie kombinowałem. Przypadek sprawił, że w sylwestra 2006/2007 kolega znalazł w internecie zwłoki trochę niekompletnego Shovelhead’a FLH do sprzedania w Łodzi. Już pierwszego stycznia 2007 byłem w drodze po maszynę. Motocykl został sprowadzony osiem miesięcy wcześniej z USA przez moich teraz już dobrych kolegów - Roberta i Marka. Robert kupił go tam dla siebie, miał go wyremontować, ale plany mu się zmieniły i potrzebował kasy na drugi wyjazd do USA. Tu muszę zaznaczyć, że chłopaki z Łodzi to w 100% Shovelhead’owcy. FLH miał służyć jako "kanapowóz", bo Robert stwierdził - "ile można jeździć na sztywnym tyle?" - oczywiście w pokoju trzyma swojego Shovel’a choppera.
No dobra … kupiłem. Przy zawieraniu transakcji upiłem się do nieprzytomności. Dobrze że byli ze mną moi przyjaciele i ogarnęli temat...Robert i Marek po latach wspominają - "Tak właśnie powinno się kupować Harleya jak ty" - no zdjęcia, które wówczas robione były telefonami są mocne! Zawieziono mnie i maszynę do domu. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Oględziny, rozbiórka, weryfikacja części i powolne uczenie się Shovel’a. Silnik się nie kręcił - pierścienie przywarły do gładzi cylindra. Pierwsze dwa lata to zbieranie informacji, kompletownie części, pasowanie. Często zakupy nietrafione, bo Shovelhead był produkowany od roku 1966 do 84 i w tym czasie wprowadzono wiele zmian. Harley pochłonął dużo czasu i pieniędzy. Miałem trochę szczęścia, że dolar w owym czasie kosztował zaledwie 2,09 zł. Nauczyłem się, że kupowanie tanich zamienników nie ma sensu. Zawsze coś nie pasuje, albo się psuje zaraz po zamontowaniu. Sprawdzają się tylko oryginalne części w dobrym stanie. 80% klamotów kupiłem w USA, 18% w Niemczech i jakieś 2% w Polsce. Zaopatrzyłem się w klucze, gwintowniki, narzynki calowe, suwmiarkę przeliczającą cale na milimetry, itp...W nocy 17 marca 2009 r. pierwszy raz odpaliłem silnik. Sama rama, silnik, skrzynia i koła - wszytko co potrzebne żeby się tylko przejechać. Instalacja na "pająku" itd... No niby klawo, ale wszystko nie tak.... Hydrauliczne popychacze stukały, silnik dawał z rur na niebiesko podczas hamowania biegami...., ale żyje, biegi wchodzą, jedzie! Ogarnąłem blachy, pomalowałem czerwoną minią antykorozyjną, jakoś skompletowałem i zrobiłem instalację elektryczną "z głowy". Popychacze hydrauliczne zastąpiłem mechanicznymi, luz ustawiłem ręcznie na zaworach. Sezon 2009 zakończyłem przejechaniem około 800 km. Maszyna spaliła prawie 3 litry oleju, po czym w tylniej głowicy zaczęło coś konkretnie pukać. Okazało się że pękła głowica wzdłuż prowadnicy zaworu wydechowego i gniazdo zaworowe wypadało wraz z otwieraniem się zaworu i tak "kłapało" na ciepłym silniku (na zimno nie). Zawiesiłem prace remontowe, zbierałem kasę na nowe głowice, co prawda zamienniki, ale z najwyższej półki. Kupowanie używanej głowicy nie miało sensu - zawsze w sprzedaży były przednie głowice, tylnych brak. Wiadomo, coś było na rzeczy.
W połowie następnego sezonu kupiłem nowe głowice, zamontowałem. Spalanie oleju spadło do 1 litra na 1000 km. - poezja, super. Polakierowałem blachy, objechałem Polskę dookoła. Wiedziałem, że problem leży w cylindrach i tłokach - tam gdzie korozja przywarła pierścienie do cylindrów wypadły mikrodziurki. No niestety - myślałem, że się to przetrze przez te paręset kilometrów, ale nie.....- no nic, musiałem pojeździć, żeby nabrać "weny". Następny sezon nadal kompletowałem szczegóły, jeżdżąc mało co. Dopiero w 2012 roku zakupiłem komplet nowych tłoków i cylindrów tej samej marki co głowice. Zaczęło sie powolne docieranie i układanie silnika według instrukcji producenta cylindrów. Nadal kompletowałem detale maszyny, dopiero rok 2013 był rokiem, kiedy wsiadałem na pięknego Shovelhead’a FLH 1200 i mogłem jechać przed siebie bez troski o cokolwiek. Oczywiście nadal w maszynie coś robię, zmieniam go, aby był bliższy oryginałowi, ale to już kosmetyka. Problemy naprawdę były ze wszystkim: zawór w pompie oleju, popychacze, inne zajechane części silnika, blachy nie pasowały do siebie, ogólna dezorientacja - nawet Jankesi nie są pewni co i jak w roku 1979 roku powinno być, sam ze wszystkim musiałem walczyć w Szczecinie. Ale dałem radę! Poznałem na necie ludzi - przez ogłoszenia z częściami (transaltor i tłumaczenie stron amerykańskich dedykowanych Shovelhed’owi), ludzie na zlotach itd...Mogę powiedzieć, że nie zęby, ale już protezy zjadłem na tym motocyklu. Łatwo jest kupić oryginał kompletny do odrestaurowania, gorzej skompletować i wyremontować, jak się nie miało wcześniej takiej maszyny. Teraz wymieniam tylny błotnik "wczesny zawiasowy" na oryginał z 1979 roku "bezzawiasowy" oraz stelaże pod kufry stosowane po 1977 roku. Wiadomo, każdy robi moto pod siebie, dlatego zastosowałem dodatkowy rozrusznik nożny tzw. "kopniak", który w 1979 roku nie był stosowany w tym modelu. No ale cóż - lubię odpalać maszynę "z nogi". Dalej w planach jest wymiana licznika na oryginał z lat 70. wraz pancerzem linki - wszystko już posiadam, trzeba tylko naprawić i odświeżyć. Logo oryginał "1200" na filtrze powietrza już jest.
Przejechałem nim już 14000 mil w sumie od pierwszego uruchomienia. Wszystko gra, olej od zmiany do zmiany utrzymuje stan, dużo pomogło zastosowanie oryginalnej chłodnicy oleju. Spadła temperatura z maksymalnych 120 st. C na 80-90 st. C. Popychacze nowe bez "kliknięcia" przez 12-13000 mil. Silnik pocił się tu i ówdzie, ale poogarniałem. Teraz już mogę bez problemów cieszyć się jazdą, która jest bardzo przyjemna. Jeśli chodzi o Harleye, Shovel to mój ulubiony silnik i skrzynia 4 biegi typu "Cow pay" z napędem licznika. Jeżeli się jeszcze rzucę na budowę/ remont jakiegoś moto, to będzie Shovel FX z tą samą konfiguracją napędu. Będzie mi tym razem łatwiej - ale zobaczymy...
Chciałbym dodać, że z dużą pomocą przyszli mi Noniu z Habety, Wojtek Urbaniak z FRM oraz kolega Paweł z Lutomi Górnej, który posiada FLH 80 z 1980 roku. Bez tych ludzi byłoby mi trudniej. Nie bez znaczenia są też chłopaki z Łodzi - Robert i Marek, którzy mnie utwierdzali w przekonaniu, że Shovel pomimo tego, co ludzie na świecie mówią i piszą, to najlepsza maszyna ze stajni HD. Nie jestem aż takim radykałem, ale fakt - ja z HD to Shovela sobie upatrzyłem. Kasa na części się nie liczyła - i tak Shovel nie na sprzedaż.
Na dzień dzisiejszy mam 4 motocykle oraz motorynkę z 1980 roku oraz Forda Capri z 1983 roku w wersji "S", który też mnie kosztował kilka lat zdrowia i wyrzeczeń, ale lubię przywracać życie starym sprzętom.
Pozdrawiam.
Hubert.
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarze😉 Zacna maszyna . A historie zakupu w £odzi to mo¿e byæ dobrym scenariuszem do filmu 😉 Pozdro .
Odpowiedz