"Elefantentreffen" po polsku. Pierwszy w Polsce zimowy zlot Harley-Davidson
Odbył się w Międzygórzu w dniach 9 - 11 stycznia 1976 roku. W swoim czasie było to wydarzenie bez precedensu. Należy też pamiętać, że i zimy były wówczas ostrzejsze. Dziś większość załamuje ręce gdy na termometrze pojawi się -2° C. Wtedy -12° C było zwykła zimową codziennością.
Pierwszy zimowy zlot motocykli Harley-Davidson w Polsce był inicjatywą Krzysztofa Fischera. Tego samego, który dał u nas początki imponującym chopperom.
Lata 70. był to u nas nadal czas izolacji od "zachodu". "Zachodem" nazywano wtedy państwa kapitalistyczne, choć nie zawsze leżały one na zachód od nas. Owa izolacja wprawdzie nie była już tak mocna, jak to miało miejsce w latach 50. czy 60., ale nadal dzieliła nas "Żelazna kurtyna". Pewnego rodzaju murem dzielącym nas od zachodu była też ekonomia. Tu zarabiało się miesięcznie równowartość 20 - 30 dolarów. Tam - "na zachodzie" - zarabiało się tyle w jeden dzień. Nie sprzyjało to też przepływowi informacji.
Docierały do nas szczątkowe informacje, że na zachodzie odbywają się motocyklowe zloty zimowe. Najbardziej znanym był Elefantentreffen (Zlot Słoni), organizowany corocznie na legendarnym torze wyścigowym Nurburgring koło Kolonii w Niemczech. Imprezę zapoczątkowały na początku lat 50. zimowe zjazdy właścicieli motocykli Zűndapp KS 601 "Elefant", skąd wzięła się późniejsza nazwa.
A tak wspominał to Krzysztof Fischer: (…) Jazda latem nie była specjalnym wyczynem, ale zimą to było wyzwanie. Prawdziwy sprawdzian hartu ducha i ciała motocyklisty. Wpadłem na pomysł, aby taki zlot zorganizować w Polsce. Zabrałem się za realizację tego planu. Znalazłem odpowiednie miejsce w górach, przy granicy z Czechosłowacją, w przytulnym schronisku Marii Śnieżnej koło Międzygórza. Razem ze Sławkiem Gnatowskim zajęliśmy się tą sprawą poważnie. Ja zrobiłem zaproszenia i porozsyłałem po świecie. Sławek zajął się produkcją proporczyków, dyplomów i nagród. W organizacji pomagali mi jeszcze bracia Trzyszka z Jeleniej Góry.
Gdy już wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, wyruszyliśmy w drogę do Międzygórza. Ja wyjechałem z Warszawy moim Harleyem z koszem 8 stycznia wcześnie rano. Za mną na Indianie pojechał Mirek "Płaczek". Gdzieś za Warszawą spotkaliśmy się ze Sławkiem, który Harleyem jechał z Zakroczymia.
Oj, ciężko było, komunikaty radiowe podawały temperaturę -16° C, wszędzie śnieg. Ręce nam marzły, mimo kilku par rękawiczek założonych jedna na drugą. Na oczy nie dało się niczego założyć, bo okulary po paru minutach zaparowywały i zamarzały. Ubrani byliśmy "na cebulę", ja miałem na sobie kilka par spodni, a na sweter i kurtkę nałożony solidny waciak. W czasie postojów motocykle musiały chodzić. W przypadku zgaśnięcia i ostygnięcia zapalić je potem było bardzo trudno. Na szczęście, całą trasę motocykle przejechały bezawaryjnie, a był to niebagatelny dystans blisko 500 km w jedną stronę.
Motocykle w PRL - rzecz o motoryzacji i nie tylko...
Przyjęło się powszechnie mianem "motocykle PRL" określać pojazdy produkcji krajowej: WFM, SHL, WSK, Junak. Jest to jednak wielkie uproszczenie, bo obok wspomnianych jednośladów na naszych drogach można było również spotkać kilkanaście marek motocykli importowanych: Jawa, MZ, CZ, IFA, IŻ, M-72, K-750, Panonia, Lambretta, Peugeot, a także: BMW, Triumph, Norton, BSA,AJS, Harley-Davidson i wiele innych.
O TYM WŁAŚNIE JEST TA KSIĄŻKA "MOTOCYKLE W PRL" »Od Warszawy do Łodzi jechaliśmy wąwozami śnieżnymi wysokimi na 2 - 3 metry, uformowanymi przez pługi. Koło południa wyszło słońce i temperatura wzrosła w okolice 0° C. Wprawdzie zrobiło się cieplej, ale za Łodzią pojawił się kolejny problem - lodowaty ubity śnieg na jezdni. Po sporych zmaganiach dotarliśmy wreszcie do Wrocławia, w którym było już ciepło i żadnych śladów zimy. Tutaj przenocowaliśmy i dopiero następnego dnia pojechaliśmy dalej w kierunku Międzygórza. Dołączyli do nas harleyowcy z Wrocławia i Jeleniej Góry. Trudności pojawiły się dopiero w górach, na dojeździe do celu. Drogi były nieprzejezdne. Pamiętam, jak z Adamem Mellerem, który jechał ze mną, obwiązywaliśmy liną koła, żeby miały lepszą przyczepność. Jakoś w końcu dobrnęliśmy.
Impreza była udana. Przybyło około 30 - 40 osób, oprócz wspomnianych (z Warszawy, Wrocławia i Jeleniej Góry) było jeszcze parę osób z Gliwic. Mieliśmy nasz pierwszy i - z tego, co wiem - jedyny jak dotąd Zimowy Zlot Harley-Davidson w Polsce. Był to zlot jedyny w swoim rodzaju - wszyscy dojechaliśmy i wróciliśmy zdrowi i cali. Z pośród harleyowców, który wzięli udział w tym zlocie i do dziś są wierni Harleyowi, to: A. Meller, S. Gnatowski, K. Trzyska, A. Łatoś, J. Babik, K. Wińczur, B. Piotrowski, M. Stachenak, P. Gerber i ja. (…).
Warto dodać, że polscy harleyowcy jeździli wówczas wyłącznie wojennymi Harleyami WLA oraz to, że nikt nie znał jeszcze wtedy specjalnej odzieży dla motocyklistów do jazdy w zimie. To podnosi jeszcze bardziej szacunek dla śmiałków z 1976 roku.
Tomasz Szczerbicki
Dziennikarz i autor książek: tomasz-szczerbicki.pl
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze