Ważne rozstrzygnięcia na GP Francji. Oto faworyci do mistrzostwa MotoGP 2022
Nieco zaskakujące wyniki wyścigu MotoGP o Grand Prix Francji wydają się potwierdzać faworytów do tegorocznego tytułu w królewskiej klasie. Mick analizuje wydarzenia z Le Mans.
Choć kwalifikacje na Circuit Bugatti zdominowali fabryczni zawodnicy Ducati, to jednak w niedzielę górą nie byli ani oni, ani faworyci francuskiej publiczności, a dosiadający ubiegłorocznego Desmosedici Włoch Enea Bastianini, który sięgnął po swoje trzecie zwycięstwo w tym sezonie.
Po starcie ze środka drugiego rzędu zawodnik ekipy Gresini Racing najpierw sprawnie poradził sobie z prowadzącym początkowo Jackiem Millerem, a następnie zaczął naciskać zdobywcę pole position, Pecco Bagnaię, ostatecznie prowokując swojego rodaka do kosztownego błędu i wywrotki.
Po wszystkim "Bestia" był nie tylko zadowolony, ale wyraźnie pewny siebie, w rozmowie z dziennikarzami najpierw sugerując, że "zestresował" swojego rodaka, co doprowadziło do wywrotki (to akurat prawda), a następnie - pytany potencjalny awans do fabrycznej ekipy w przyszłym roku - sugerując, że Pecco chyba by tego nie chciał (to też prawda!).
Muszę przyznać, że podoba mi się taka pewność siebie - która jednocześnie nadal jest dość daleka od arogancji - bo Bastianini zaczyna powoli wyrastać do roli jednego z głównych faworytów do tytułu. W końcu wygrał trzy z siedmiu dotychczasowych wyścigów, a do lidera tabeli, Fabio Quartararo, traci tylko osiem punktów.
Świetne tempo Enea pokazał już podczas zimowych testów. Teraz, kiedy dosiada nowszego niż rok temu motocykla i potrafi się lepiej kwalifikować, jest w stanie jechać w czołówce od początku wyścigów, a dzięki temu kapitalnie radzi sobie z oszczędzaniem opon na finisze.
Co prawda obawiałem się, że z czasem fabryczne ekipy zrobią postępy i zostawią go nieco z tyłu, ale póki co nic na to nie wskazuje. Tymczasem Bestia w pełni wykorzystuje potencjał sprawdzonego, ubiegłorocznego modelu Desmosedici… choć nie zawsze.
Jego słabą stroną jest powtarzalność, a raczej jej brak, szczególnie w trudnych warunkach. W Indonezji był dopiero jedenasty, w Argentynie dziesiąty, a w Jerez ósmy. Do tego zaliczył wywrotkę w Portimao. Gdyby nie te stracone punkty, dzisiaj prowadziłby w tabeli ze sporą przewagą.
Brak powtarzalności wynika nie tylko z nieco gorącej głowy i braku doświadczenia zawodnika, bo to w końcu dopiero jego drugi sezon w MotoGP, ale także z pewnością z braku doświadczenia zespołu.
Ekipa Fausto Gresiniego w MotoGP rywalizuje od lat, ale to jej pierwszy sezon na motocyklach Ducati. Co prawda mają do dyspozycji całe archiwum danych Ducati z poprzedniego sezonu, ale to ich pierwszy rok nie tylko z nową maszyną, ale także w nowej strukturze, bo jeszcze do poprzedniego roku wystawiali zespół razem z Aprilią.
Czy wystarczy im pary w gwizdku, aby dowieźć tytuł do mety? Byłaby to historia bez precedensu, bo przecież do tej pory nikt w MotoGP nie wywalczył tytułu w prywatnych barwach, ale też nikt nigdy nie miał chyba aż tak dużej szansy, jak Bastianini w tym roku.
Ta szansa może się już nie powtórzyć, bowiem wszystko wskazuje na to, że za rok Enea zajmie miejsce Jacka Millera w fabrycznym zespole. "Wygrał trzy wyścigi, jest Włochem, sami sobie odpowiedzcie na to pytanie" - powiedział w niedzielę Australijczyk pytany o taki scenariusz.
Życiowa szansa i ryzykowany blef Aleixa
Jeszcze dwa miesiące temu chyba nikt się tego nie spodziewał, ale dzisiaj jednym z głównych faworytów do tytułu jest Aleix Espargaro z ekipy Aprilii, dla którego trzecie miejsce w Le Mans było jego trzecim podium z rzędu. Może i Aleix nie ma takiego błysku jak Bestia (choć też wygrał już w tym roku jeden wyścig), ale wydaje się jeździć nieco równiej.
Nie jest wykluczone, że Hiszpan będzie też nieco bardzie zmotywowany, niż jego młodszy, włoski rywal. Wszystko dlatego, że tegoroczna szansa na tytuł może być jego ostatnią.
Mimo kapitalnej formy, propozycja nowego kontraktu ze strony Aprilii była dla Aleixa mocno rozczarowująca. Włoska marka jest w świetnej sytuacji, bo chętni wreszcie zaczynają walić do niej drzwiami i oknami, szczególnie w obliczu wycofania się Suzuki.
Aprilia nie musi więc płacić Espargaro worka pieniędzy. On sam mówi co prawda, że "nie będzie czekał w nieskończoność", ale im dłużej czeka jeżdżąc z takim tempem, tym większe może mieć wymagania.
Oby tylko nie okazało się, że Aleix przekombinuje i nawet mając tytuł w kieszeni, zostanie bez etatu. Wbrew pozorom nie jest to wcale nierealny scenariusz. Póki co jednak on sam jest pewien, że "jest absolutnie w stanie walczyć o mistrzostwo", a jego jazda w Le Mans jest tego najlepszym potwierdzeniem. Oby tylko poza torem rozdawał karty równie sprawnie, co na nim.
Sfrustrowany Quartararo
Po zwycięstwie w Portimao i cennym drugim miejscu w Jerez wielu spodziewało się, że w Le Mans Fabio Quartararo może być poza zasięgiem rywali, ale tak się nie stało. Przed własną publicznością obrońca tytułu najpierw zaliczył przeciętne kwalifikacje, a później nie był w stanie przebić się w stronę podium.
Czwarty na mecie, zaledwie jedną dziesiątą sekundy za Espargaro i cztery sekundy za Bastianinim, Francuz był wściekły, podkreślając, że Yamaha pracuje zbyt wolno. "Liczyłem na dużo więcej. Miałem tempo czołówki, ale nie mogłem wyprzedzać. Yamaha musi bardziej ryzykować. Nie możemy czekać na nowe części trzy miesiące. Mamy za duży zapas. Inni bardziej balansują na krawędzi przepisów" - mówił w niedzielę sfrustrowany.
Jego złość jest tym większa, że zawodnik Yamahy zdaje sobie sprawę, iż za chwilę czekają go dwa wyścigi na torach z bardzo długimi prostymi, gdzie Yamaha będzie miała jeszcze większe problemy.
Paradoksalnie to przecież właśnie Quartararo prowadzi w tabeli, ale jak sam mówi; "nie wiem jakim cudem nadal jestem liderem. Nie możemy pozwolić sobie na czwarte miejsca na takich torach".
Powtarzalność młodego Francuza jest jego największym atutem, ale brak prędkości Yamahy może go w tym roku bardzo dużo kosztować. Czy skłoni go także od zmiany barwy?
Środek stawki
Wspomniana trójka wydaje się na tym etapie sezonu, po jednej trzeciej tegorocznych zmagań, głównymi faworytami do walki o tytuł. Nie jest oczywiście przesądzone, że do tej walki nie włączy się nikt inny, ale kolejni zawodnicy tracą już do lidera więcej niż 30 punktów i nie mają łatwego zadania. Mają także zdecydowanie więcej słabych punktów.
Alex Rins po kapitalnym początku sezonu w Le Mans popełnił drugi błąd z rzędu. Hiszpan jest teraz pod ogromną presją, bo wie, że musi szukać dla siebie nowej posady z uwagi na wycofanie się Suzuki. Czy ta dodatkowa presja sprawi, że w kluczowej fazie sezonu wróci ubiegłoroczny, nieustannie przewracający się Rins? Oby nie. Jak kopiuj/wklej możemy ten akapit zastosować również do Joana Mira, który także wylądował w Le Mans na deskach.
Jack Miller przejechał kolejny solidny wyścig i wywalczył świetne, drugie miejsce, które świętował niczym mistrzowski tytuł. Znów nie był jednak w stanie utrzymać tempa lidera i musiał odpuścić.
Co ciekawe, Australijczyk jako jedyny z czołówki zdecydował się na miękką przednią oponę, ponieważ dawała mu zdecydowanie większe ostrzeżenia przed wywrotką. Bestia z tego samego powodu postąpił dokładnie odwrotnie i założył pośredni przód.
Dni Millera w fabrycznym zespole Ducatia wydają się policzone, o czym więcej już wkrótce w osobnym materiale. W takiej sytuacji trudno sobie wyobrazić, aby Ducati postawiło na niego - czy Johanna Zarco, a nie swoich młodych Włochów.
Problem polega na tym, że lider ekipy Ducati, Pecco Bagnaia, popełnił w Le Mans kolejny kosztowny błąd, z powodu którego był po wyścigu mocno sfrustrowany. "Nie mogę tak oddawać punktów" - mówił. O ile Miller ma problem z utrzymaniem opon w dobrym stanie, o tyle głównym problemem Pecco nie są opony, a inna okrągła rzecz; głowa.
Do jeszcze innego worka trzeba włożyć sześciokrotnego mistrza MotoGP Marca Marqueza, który otwarcie przyznaje, że nie ma tempa, aby walczyć w czołówce. Powodem jest zarówno jego forma, jak i charakterystyka tegorocznej Hondy. "Nie możemy myśleć o tytule, bo nie stałem w tym roku nawet na podium, a do tego nie czuję się dobrze, zarówno jeśli chodzi o mnie, jak i o motocykl" - powiedział w niedzielę zawodnik Repsol Hondy.
Co gorsza, Marquez wydaje się rozkładać ręce i przyznawać jednocześnie, że w zespołowym garażu kończą się pomysły, jeśli chodzi o poprawę motocykla. Dwa punkty przed w nim tabeli jest Brad Binder, ale szanse na tytuł KTM-a w tym roku wydają się równi marginalne, jak Hondy.
W Le Mans widzieliśmy jeszcze jeden ciekawy obrazek. Marquez holował się za Quartararo podczas trzeciego treningu, ale tym razem Francuz kompletnie się tym nie przejął, a po szybkim kółku obejrzał się nawet za siebie i zbił z Hiszpanem piątkę.
Taka jazda Marca na holu wydaje się nie robić już na nikim większego wrażenia. Czyżby faktycznie była bardziej próbą wykręcenia w miarę sensownego czasu, niż mentalną gierką? Miejmy nadzieję, że Marquez wreszcie wróci do formy, bo brakuje go w czołówce.
Od jakiegoś czasu brakuje w niej kogoś jeszcze. Jorge Martin zaliczył w niedzielę kolejną w tym roku wywrotkę, ale tym razem nie była ona spowodowana ciśnieniem związanym z plotkami łączącymi go z fabrycznym zespołem Ducati. We Francji Hiszpan miał problem z nerwem prawej ręki, który uszkodził rok temu w Assen. "Nie czułem ręki i musiałem puścić innych, aby w ogóle mieć jakikolwiek punkt odniesienia" - powiedział po wywrotce. Miejmy nadzieję, że Hiszpan poradzi sobie ze zdrowiem, bo w przeciwnym razie może stracić szansę życia i przyszłoroczne miejsce na fabrycznym Ducati, na którym jedną rękę położył już Bastianini.
Tymczasem za tydzień Grand Prix Włoch na jednym z najlepszych torów w kalendarzu, czyli Mugello. Czy ktokolwiek powstrzyma tam armadę Ducati? Czy Pecco dotrzyma słowa i zrewanżuje się za błąd w Le Mans? Bestia postawi kropkę nad i, a może Aprilia znów zaszokuje rywali? Nie mogę się już doczekać!
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze