11 zawodników poszkodowanych. Kto jest winny karambolu w Moto2 w Portugalii?
Mrożące krew w żyłach obrazki z toru Portimao widzieliście pewnie wszyscy, nawet jeśli nie oglądaliście na żywo niedzielnego wyścigu Moto2. Na profilu MotoGP na Facebooku nagranie z wypadku w ciągu zaledwie 24 godziny wyświetlono ponad milion razy.
Gdy na dziewiątym okrążeniu prowadząca trójka wpadła w drugi zakręt, nagle znalazła się na poboczu. Chwilę później z toru wyleciały kolejne motocykle, wpadając z już leżące w żwirze maszyny.
Wypadek 11 zawodników podczas wyścigu Moto2 na GP Portugalii 2022 (kliknij obrazek powyżej by odtworzyć film)
zobacz na Facebook
W sumie na deskach znalazło się aż jedenastu zawodników. Tylko cudem żadnego z nich nie trafił sunący po ziemi, 145-kilogramowy prototyp Moto2 i tylko cudem obeszło się bez poważniejszych kontuzji, choć lider wyścigu, Aron Canet doznał złamania ręki i wymagał operacji.
Co mówią zawodnicy?
"Jestem wściekły - powiedział Hiszpan. - Dyrekcja Wyścigu powinna przerwać rywalizację wcześniej. Popełniono błąd. Wypadek nie był błędem zawodników. Nie jechaliśmy szybciej niż na poprzednich kółkach. Nie powinno też dość do wznowienia wyścigu bez kilkunastu zawodników".
"Nie wiem co powiedzieć - dodał Albert Arenas, mistrz świata Moto3 z sezonu 2020, który także wylądował na deskach. - To było szalone i naprawdę niebezpieczne. Ścigaliśmy się na slickach, a deszcz padał coraz mocniej z każdym okrążeniem, aż doszło do wywrotek".
"Podczas wyścigu jechałem ostrożnie z powodu deszczu, ale czułem się dobrze na motocyklu - dodał Sam Lowes. - Nagle przewróciłem się tak niespodziewanie, że nie rozumiałem co się stało. Wokół mnie przelatywały motocykle. Mieliśmy dużo szczęścia".
"To było dziwne i niebezpieczne - mówił zespołowy kolega Brytyjczyka, Tony Arbolino. - Padało od pierwszego okrążenia, ale lider nie odpuszczał, więc ścigaliśmy się dalej. Po dwóch lub trzech okrążeniach było widać, że deszcz nie ustaje, więc wtedy lepiej byłoby wywiesić czerwoną flagę".
Co innego mówi Zonta van der Goorbergh, który także brał udział w tym karambolu. "W pewnym momencie zaczęło padać, ale szczerze mówiąc w pierwszym zakręcie nie czułem żadnej specjalnej różnicy względem poprzedniego okrążenia. Kilka metrów dalej jedenastu zawodników wylądowało na poboczu…"
Co się stało?
Nad torem w Portimao od samego początku wyścigu delikatnie kropiło, a wirażowi machali białymi flagami z czerwonym krzyżem, które sugerują wilgotny asfalt. Zawodnicy jechali jednak szybkim tempem, a żaden z nich nie podnosił ręki, aby sygnalizować, że sytuacja jest niebezpieczna i wymaga interwencji Dyrekcji Wyścigu.
Okrążenie wcześniej wielu z nich, m.in. Canet, wykręciło swoje najlepsze kółka, w tym najlepsze czasy pierwszego sektora, w którym chwilę później doszło do karambolu.
Sęk w tym, że w ciągu kilkunastu sekund sytuacja mocno się zmieniła, a deszcz zaczął padać intensywniej. Na tyle, że jazda w takich warunkach motocyklem na oponach typu slick była bardzo ryzykowna.
Nie będąc na miejscu i to nawet nie na samym torze, a konkretnie w okolicach drugiego zakrętu, trudno jest ocenić, czy warunki faktycznie zmieniły się na tyle, że Dyrekcja Wyścigu zaspała i powinna była przerwać wyścig, czy zawiedli wirażowi, którzy nie poinformowali jej o większych opadach, których przecież wcale nie jest łatwo dostrzec na ekranach telewizji przemysłowej. Jak widać, zdania samych zawodników także są podzielone.
Takich historii było więcej
Nie jest to pierwsza taka sytuacja. Pamiętam doskonale, bo byłem na miejscu, gdy podczas treningu wolnego MotoGP w Jerez w 2006 roku Alex Hofman wyjechał na tor na Ducati zespołu Pramac bez korka oleju. Doprowadziło to do niezwykle spektakularnej, zbiorowej kraksy kilku czołowych zawodników. Zanim wirażowi zdążyli zareagować, było już po wszystkim.
Podobnie było kilka lat temu podczas wyścigu Moto3 w Le Mans, gdy na rozlanym oleju przewróciła się niemal jednocześnie kilkunastoosobowa grupa zawodników.
Niestety, takie sytuacje po prostu się zdarzają, bo w końcu wyścigi to nadal sport niebezpieczny i ekstremalny, o czym często zapominamy dzięki niesamowicie wysokiemu poziomowi bezpieczeństwa i wysokim standardom mistrzostw świata.
Jestem pewien, że z wydarzeń w Portimao organizatorzy i zawodnicy wyciągną wnioski, które omówią w najbliższy piątek w Jerez podczas tradycyjnego spotkania tzw. "komisji bezpieczeństwa".
Kraksa wydarzyła się w momencie, w którym czołowa trójka wyścigu MotoGP brała właśnie udział w oficjalnej konferencji prasowej. Kątem oka widząc na ekranie co się dzieje, trzeci tego dnia Aleix Espargaro powiedział: "Przez trzy okrążenia jechali w deszczu. Gdy siedzisz przed telewizorem łatwo jest powiedzieć, że można przejechać jeszcze jedno okrążenie, ale w takich sytuacjach trzeba reagować szybciej, bo jazda na slickach po mokrym torze jest bardzo niebezpieczna".
Sęk w tym, że tak jak wspomniałem, zawodnicy właśnie wykręcili swoje najlepsze kółka, których tempo wcale nie odstawało od tych z całkowicie suchej rozgrzewki, więc rzeczywiście trudno chyba o szybszą reakcję.
Nie wrócisz do garażu, nie możesz wrócić do walki
Chyba znacznie bardziej kontrowersyjne było to, co działo się później, ponieważ organizatorzy postanowili wznowić wyścig, ale bez udziału aż jedenastu zawodników, którzy wzięli udział w zbiorowej wywrotce.
Dlaczego tak się stało? Oczywiście kilku z nich nie miało szans na udział w restarcie. Jeden z motocykli doszczętnie spłonął, a inne uległy zbyt mocnym uszkodzeniom, aby można było naprawić je w kilkanaście minut.
Zgodnie z przepisami, zawodnicy Moto2 i Moto3 - w przeciwieństwie do ich kolegów z MotoGP - dysponują tylko jednym motocyklem. Oczywiście każdy zespół ma za kulisami wystarczająco dużo części, aby zbudować z nich kolejną maszynę, ale nie może mieć ze sobą na torze takiego złożonego pakietu, a jedynie "motocykl rozebrany na części pierwsze". W teorii ma to ograniczyć koszty i do pewnego stopnia to robi.
Ktoś może powiedzieć, że w praktyce pozbawiło to wielu zawodników możliwości restartu, ale tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia.
Nawet bowiem, gdyby zawodnicy mieli drugie motocykle - jak w MotoGP, nie mogliby wrócić do walki podczas restartu. Kilka lat temu przekonał się o tym chociażby Alvaro Bautista, którego podczas Grand Prix Niemiec nie wypuszczono na restart z alei serwisowej. W niedzielę w dokładnie takiej samej sytuacji znaleźli się zawodnicy ekipy Idemistu Honda Team Asia.
Dlaczego? Przepisy są bowiem bezlitosne - choć jak przekonaliśmy się w Portugalii w niedzielę, wielu szefów zespołów nie do końca je zna! - i mówią jasno: jeśli chcesz wziąć udział w restarcie wyścigu, po jego przerwaniu z powodu czerwonej flagi, musisz wrócić do alei serwisowej, na kołach, w ciągu pięciu minut.
To pokłosie nietypowej sytuacji sprzed kilkunastu lat, kiedy podczas Grand Prix Japonii klasy 125 na torze Motegi na drugim stopniu podium stanął Thomas Luthi. Sęk w tym, że Szwajcar przewrócił się w ostatnim zakręcie, co doprowadziło to wstrzymania rywalizacji.
Co prawda wtedy wyścig nie został wznowiony, bo zawodnicy przejechali już 2/3 dystansu i nie było takiej potrzeby. Zgodnie z przepisami organizatorzy musieli jedynie cofnąć się z ostatecznym wynikiem do ostatniego pełnego kółka… a wtedy Luthi był drugi.
Po tamtych wydarzeniach w padoku rozgorzała dyskusja, na temat sprawiedliwości takich rozstrzygnięć, co doprowadziło do zmian w przepisach, w tym m.in. wprowadzenia zapisu o powrocie do alei serwisowej w ciągu pięciu minut.
Gdyby niedzielny karambol miał miejsce po minięciu dwóch trzecich dystansu, zawodnicy, którzy nie wrócili do alei serwisowej w ciągu pięciu minut, nie zostaliby sklasyfikowani. Doszło do niego wcześniej, więc nie mogli stanąć do walki w restarcie (nawet jeśli wrócili do garaży, ale trwało to dłużej, niż pięć minut) i to jest akurat jak najbardziej sprawiedliwe.
Nawet zabawnie było obserwować jak szefowa zespołu Marc VDS, a prywatnie życiowa partnerka Sama Lowesa, Marina Rossi, nerwowo wertuje przepisy sportowe Grand Prix, a następnie konsultuje się z managerem zespołu Idemitsu Honda Team Asia, bo ekipy te przepisy powinny znać doskonale.
"Oczywiście zawodnicy uważają, że to nie fair, że nie mogli wziąć udział w restarcie, ale musimy szanować przepisy" - powiedział spokojnie szef ekipy Red Bull KTM Ajo, Aki Ajo, którego obaj podopieczni, Augusto Fernandez i Pedro Acosta, przewrócili się w karambolu w drugim zakręcie i nie mogli wrócić do walki.
Mimo wszystko szkoda, że spora grupa zawodników, w tym pięciu motocyklistów z pierwszej szóstki klasyfikacji generalnej, nie została dopuszczona do restartu, bo najzwyczajniej w świecie ucierpiało na tym widowisko.
Może warto zastanowić się nad zmianą przepisów na taką okoliczność, a przynajmniej nad wydłużeniem czasu na powrót do boksu z pięciu do na przykład dziesięciu minut? Jak myślicie?
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeWyscigi sa oczywiscie niebezpieczne, ale nie te na torze 🤣. Chyba jeszcze nie widzieliscie Isle of Man TT, to sa prawdziwe wyscigi... LWG
Odpowiedz