Tomasz Szczerbicki, ekspert historii motocykli. Poznaj jego przygodê z motocyklami
Motocyklami, samochodami i militariami interesowałem się od kiedy pamiętam. I to raczej tymi klasycznymi lub zabytkowymi. Gdy moi koledzy wycinali z gazet plakaty z najnowszymi modelami, ja wolałem łazić po Warszawie i szukać na parkingach starych pojazdów. Trudno mi było wtedy to zrozumieć, ale czułem, że od nich emanuje jakaś metafizyczna siła. Dziś wiem, że to jest historia w nich zaklęta, historia, której były świadkami.
Urodziłem się w roku 1970 na warszawskim Grochowie. W owym czasie kilkaset metrów od mojego domu, na ul. Wspólna Droga, swoją siedzibę miał Harley-Davidson Club Warszawa, czyli słynny HDC ’68. Wiele lat później historia zatoczyła krąg i wspólnie z Wojtkiem Echilczukiem spisałem dzieje powstania tego klubu.
Pojazdy fascynowały mnie od zawsze, sprzyjał temu fakt, że mieliśmy samochód a mój ojciec był zapalonym automobilistą i ciągle w nim coś naprawiał. Czułem jednak, że mojemu sercu bliżej jest do motocykli.
Po latach wzdychań, gdy tylko było to możliwe, dostałem swój pierwszy silnikowy pojazd jednośladowy - motorower Romet 780 Kadet. Był to rok 1983. Jazda nim dawała mi wiele przyjemności, zdarzało się czasami, że robiłem dziennie po 250 - 300 km, co dziś oceniam jako duży wyczyn, w odniesieniu do motoroweru.
Cały czas poszukiwałem jednak głębszej formy obcowania z silnikowymi jednośladami, to doprowadziło mnie w lutym 1985 roku do Klubu Miłośników Dawnej Motoryzacji "Kardan", który swą siedzibę miał wówczas na warszawskim Ursynowie. Jako "młody" zostałem tam potraktowany bardzo serdecznie przez starszych kolegów. Tam też zacząłem uczyć się budowy, techniki i renowacji motocykli. Na początku kupiłem kilka motocykli (m.in. SHL 125, jakąś niemiecką setkę z silnikiem Sachs 98, M-72, parę egzemplarzy różnych modeli DKW). W tamtym czasie takie motocykle kupowało się za grosze. Finalnie, wiosną 1988 roku, wyjechałem motocyklem DKW KS 200. To był pierwszy mój zabytkowy motocykl, którym zacząłem jeździć. Zaś pierwszym zlotem, na który nim pojechałem, była impreza w Malborku, w fosie zamku, organizowana przez gdański Nord Weteran Klub. Następne lata to kolejne motocykle. Pasja rozpalała się w myśl starego porzekadła - "apetyt rośnie w miarę jedzenia".
Rok wcześniej, czyli w 1987, rozpoczęła się moja przygoda z samochodami. Jesienią kupiłem Warszawę M-20. Kosztowała dokładnie 30 dolarów, co wówczas było równowartością jednej przeciętnej miesięcznej pensji. Jeżdżąca, w pełni sprawna "Garbuska" za 30 dolarów. Trudno w to dziś uwierzyć. Potem często zmieniałem samochody, bo interesowały mnie nowe konstrukcje - Skoda Octavia, Warszawa 223 kombi, Fiat 600, IFA F9, GAZ 67, GAZ 69, UAZ 469B, Volkswagen 1302 i jeszcze ok. 30 innych aut. Jeździłem - jak to dziś można by powiedzieć - autami klasycznymi, choć wówczas były one użytkowymi. Dodatkowo na kilka lat wciągnęły mnie jeszcze terenówki.
W 1992 roku wspólnie z Bartkiem Jackiewiczem założyliśmy gazetę motocyklową "Motocykl & Sidecar". Zapału i finansów starczyło na wydanie kilku numerów. Nie mniej było to ciekawe doświadczenie.
Szukałem też innych forma realizacji motocyklowej pasji. Zmiany polityczno-gospodarcze z przełomu lat 80. i 90. otworzyły nowe możliwości. Szybko z nich skorzystałem. W latach 1993 i 1994 byłem współorganizatorem pierwszych w powojennej Polsce typowo motocyklowych targów. Odbyły się w Warszawie i nosiły nazwę "Bike Show". W telewizji pokazywano długie kolejki do wejścia na te imprezy. Było to pierwsze tego typu wydarzenie w naszym kraju.
To był ważny czas w historii rynku motocyklowego w naszym kraju. Właśnie wtedy swoje przedstawicielstwa otwierały w Polsce czołowe firmy japońskie - Honda, Yamaha, Suzuki i Kawasaki.
Motocykle w PRL - rzecz o motoryzacji i nie tylko...
Przyjęło się powszechnie mianem "motocykle PRL" określać pojazdy produkcji krajowej: WFM, SHL, WSK, Junak. Jest to jednak wielkie uproszczenie, bo obok wspomnianych jednośladów na naszych drogach można było również spotkać kilkanaście marek motocykli importowanych: Jawa, MZ, CZ, IFA, IŻ, M-72, K-750, Panonia, Lambretta, Peugeot, a także: BMW, Triumph, Norton, BSA,AJS, Harley-Davidson i wiele innych.
O TYM WŁAŚNIE JEST TA KSIĄŻKA "MOTOCYKLE W PRL" »Wykształcenie podzieliłem na dwie dziedziny, które towarzyszą mojej pracy do dziś. Na poziomie szkoły średniej skończyłem technikum, co dało mi wiedzę teoretyczną o technologii, technice i motoryzacji. Kolejnym krokiem były studia na dwóch kierunkach humanistycznych (dziennikarstwo i kulturoznawstwo), co było pomocne przy mojej późniejszej pracy dziennikarskiej i pisarskiej.
W 1993 roku rozpocząłem działalność dziennikarską. Pisywałem wówczas o motocyklach do kilku magazynów, z tego co pamiętam pierwszymi były: "Motor", "Moto Express", "Auto Sukces", "Moje Auto", "Świat Motocykli", "Motocykl", "Auto Świat". W kolejnych latach pojawiły się następne. Pisałem dużo, bardzo dużo, dlatego dziś mam w dorobku ponad 1000 artykułów prasowych. Na łamach samego tylko Ścigacz.pl w ostatnich dwóch latach ukazało się ponad 100 moich artykułów.
Jesienią 1994 roku, wspólnie z Tomkiem Walichnowskim , na warszawskim Wilanowie, otworzyliśmy sklep i serwis "Motocyklista". To przedsięwzięcie przetrwało dwa lata. To był dziwny czas transformacji gospodarczej. Kokosów nie zarabialiśmy, ale były to dwa lata dobrej zabawy, śmiechu i radości.
W roku 1997 zacząłem pisać do magazynów w USA. Na początku były to: "Military Vehicles Magazine", "Military Trader", "The Star", "BMW ON", "Pur Sang". To była ciekawa sprawa - w Polsce nie mogłem znaleźć czasopism zainteresowanych niektórymi tematami, np. pojazdy wojskowe, pojazdy zabytkowe, samochodowe wyścigi Grand Prix z lat 30. w Europie. Okazało się, że w Stanach Zjednoczonych te tematy są poszukiwane. Moja dość aktywna działalność dziennikarska w USA została dostrzeżona również przez hobbystyczne magazyny europejskie. Zacząłem dostawać zamówienia na artykuły i zdjęcia z Wielkiej Brytanii, Danii, Niemiec, Węgier.
Cały czas oczywiście jeździłem motocyklami. Zawsze miałem jakiegoś weterana (mniej lub bardziej sprawnego) a od 1994 zacząłem też jeździć własnymi japończykami (pożyczonymi i testowymi jeździłem już trzy lata wcześniej). Moim pierwszym własnym pojazdem z Kraju Kwitnącej Wiśni była Honda CB 900 C. Później było wiele innych motocykli. Lubiłem poznawać nowe i szukać tego, co najbardziej mi pasuje. W końcu chyba znalazłem - była to Yamaha Maxim (miałem 550, 650 i dwie 750). Paradoksalnie najlepiej jeździło mi się na "550". Ma też duży sentyment do Hond CB i CBX. Do gustu przypadły mi też jednocylindrowe enduro w stylu Suzuki DR 650 czy Yamahy XT 600. Jazda takimi singlami to prawdziwie motocyklowe doznanie - nieco szorstkie i męczące, ale tak powinno być. Motocykl musi być jak narowisty koń, musi trochę zmęczyć, musi pochłaniać uwagę jeźdźca. To daje radość. Choć wielu moich kolegów woli stateczne rzędowy "czwórki", które dają spokój, stateczność i poczucie siły. Kwestia gustu.
Cały czas nadal mnie nosiło. Nadal poszukiwałem. Nie za bardzo wiedziałem, jak to spełnić lub zwentylować. Życia często pomaga w rozwiązaniu takich problemów. W 2002 roku pisałem artykuł o motocyklowych rekordach szybkości. Zadzwoniłem wówczas do mojego znajomego pracującego w centrali BMW w Niemczech z pytaniem, czy mógłby pomóc mi w zdobyciu ładnych zdjęć Ernsta Henne, "etatowego" rekordzisty z lat 20. i 30. W rozmowie kolega powiedział - "…Ale Henne żyje…". Zdziwiłem się - jak to możliwe, przecież musiałby mieć 98 lat. Okazało się to prawdą, miałem kolejny cel - spotkać się i przeprowadzić wywiad z "legendą".
Nie było to jednak takie proste, w obawie przez prasą brukową od lat rodzina Hennego nie kontaktował się z dziennikarzami. Sprawa wyglądała beznadziejnie, ale mój patron - niewierny "Święty Tomasz" - nie pozwalał mi rezygnować. Moje starania trwały prawie rok, mój entuzjazm doceniła ówczesna szefowa działu public relation w centrali BMW i pomogła mi w sfinalizowaniu spotkania z Ernstem Henne. Wiosną 2003 roku udałem się na Wyspy Kanaryjskie, gdzie dwukrotnie spotkałem się z Hennem i przeprowadziłem z nim wywiad. Byłem pierwszym dziennikarzem z Polski, który tego dokonał. Ernst Henne miał wówczas 99 lat. Było to niesamowite doświadczenie zawodowe i duchowe - "dotkniecie historii" z najwyższej motocyklowej światowej półki. Nie wiem, co dziś mogłoby temu dorównać.
Prototypy. Samochody w PRL – rzecz o motoryzacji i nie tylko...
Jest to opowieść o prototypach samochodów osobowych, które powstały w Polsce w latach 1945 – 1990. Wiele z tych auto było napędzane silnikami motocyklowymi.
KSIĄŻKĘ "PROTOTYPY. SAMOCHODY W PRL" KUPISZ TUTAJ »W tym samym roku, czyli 2003, wspólnie z Janem Tarczyńskim napisałem pierwszą książkę. Była to "Samochody osobowe Polski Fiat 508 i 518". Pisanie książek szybko wciągnęło mnie bez reszty. W tej formie mogłem się w pełni wypowiedzieć. Moje książki miały przeważnie po 350 - 500 stron (największa 740 stron). Do dziś napisałem ich (niektóre jako współautor) 30. Cały mój dorobek, z próbkami poszczególnych dzieł, można zobaczyć na mojej stronie internetowej: www.tomasz-szczerbicki.pl
W roku 2013 rozpocząłem pisanie pracy doktorskiej na temat: "Historia polskiej prasy motoryzacyjnej w latach 1885 - 1939". Po trzech latach praca była skończona, jednak z powodu różnych zdarzeń nie przystąpiłem do jej obrony. Co ciekawe opisałem tam 50 czasopism polskojęzycznej periodycznej prasy motoryzacyjnej, w tym kilkanaście tytułów motocyklowych. To historia zupełnie nie znana, a bardzo ciekawa. Większość owych czasopism zakładali prawdziwi zapaleńcy. W tej historii więcej było pasji i miłości do motoryzacji niż komercji.
Przez lata mojej przygody z motocyklami poznałem wiele osób, podobnie jak ja zakochanych w motoryzacji. Każda z nich miała swoją niszę - podróże, rekreacja, motocykle zabytkowe, sport, itd. W naszych znajomościach (czasami przyjaźniach) łączyła nas pasja.
Dziś nadal pisze - artykuły i książki. Często wygłaszam też prelekcji, w różnych miejscach i z różnych okazji. Nadal mam kilka motocykli zabytkowych (m.in. BMW R-35, Jawa 250 Perak, Rex 98). Dlaczego akurat te? Zawsze szukałem motocykli, które z jakiegoś powodu subiektywnie podobają mi się i wzbudzają moje emocje. Nie zawsze pokrywało się to z modą. Motocykl miał cieszyć mnie. Chwilowo nie mam japończyka, ale rozglądam się za Yamaha Maxim, Hondą Nighthawk lub jakimś dużym jednocylindrowym enduro.
W ostatnim czasie za swoją misję społeczną uznałem przywracanie pamięci o ludziach, którzy w dawnych latach kochali motocykle podobnie do mnie. O naszych rodzicach, dziadka czy pradziadkach. Staram się też przypominać o dawnych motocyklistkach. Współczesne media motoryzacyjne skupiają się głównie na pojazdach. Lekceważąc historię ludzi, dawnych motocyklistów czy automobilistów. Ja uparcie twierdzę, że bez człowieka (konstruktora) nie powstałby motocykl; bez człowieka (motocyklisty) nie ruszyłby z miejsca; bez człowieka (sportowca) nie rozpalałyby się naszych emocji. Człowiek jest tak samo ważny jak pojazd. Cóż, dziś w wyjątkowy sposób wszystko jest na sprzedaż, więc za "srebrniki" z reklam wyrzuca się artykuły o ludziach i historii, a pisze tylko o nowych pojazdach. To powoduje kryzys prawdziwego dziennikarstwa. Cieszy mnie jednak to, że udaje mi się ten stan rzeczy zmieniać i że coraz więcej ludzi przyłącza się do mojego działania - walki o pamięć.
W przyszłym roku będzie 40 lat jak jeżdżę na jednośladach z silnikami. To spory kawał czasu. A w sercu ciągle maj…
Tomasz Szczerbicki
Dziennikarz i autor książek: tomasz-szczerbicki.pl
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzepozdrawiam Tomku. pamiêtam twoj± garbuskê na parkingu przed nowotko... no i mia³e¶ w klasie ksywkê Banzaj chyba tak? a ja gandur. robert kupi³es mi ksi±¿ke Rycgtera moje dwa i cztery kólka ...
OdpowiedzPamiêtam, pozdrawiam. Kaza³ czasu minê³o...
OdpowiedzTak, tak. Zw³aszcza ostatnich kilka zdañ Tomka radzê przeczytaæ z uwag±!!!
Odpowiedz