tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - magiczne Persepolis
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - magiczne Persepolis

Autor: Marcin Filas 2009.01.15, 16:01 2 Drukuj

Nie mogę uwierzyć. Dzisiaj mijają dwa miesiące, odkąd jestem w drodze. Czas biegnie niesamowicie szybko

29 października -  Esfahan

NAS Analytics TAG

Po południu, gdzieś przed 17.00 byłem już w Esfahan. Mimo mapki, którą skopiowałem z LP, pogubiłem się. Jakiś koleżka na CG 125 zaprowadził mnie pod sam hotel. Hotel jest nawet w przewodniku, który czyta cały świat. Każdy turysta ma go w ręce, oprócz mnie... Niestety sam hotel okazał się być straszną dziurą. Dostałem pokój „double". W środku trzy łóżka, na jednym sterta koców i pościeli, na drugim stał stół. Przez chwilę myślałem, że wszedłem przez pomyłkę do magazynu. No cóż. Właściwie, czego mi potrzeba oprócz pryczy i bieżącej wody? TV na lodówce, z tyłu wyrwana antena, którą jakimś cudem udało mi się naprawić. Sygnał jednak był okropny. Poza tym telewizor był czarno-biały, a i tak nie rozumiem co tam mówią. Zacząłem przeglądać wszystkie prześcieradła, aż trafiłem na "w miarę czyste". Z kocem już nie ryzykowałem. Wolę własny, swojsko pachnący śpiwór. Na drzwiach do hotelu naklejka informuje o nowej płycie Kazika.

Nie łaziłem zbyt wiele wieczorem. Ani nie miałem mapy, ani nie wiedziałem dokładnie gdzie jestem. Przeszedłem tylko wzdłuż głównej ulicy. Znalazłem fajną piekarnię. Kupiłem dwa chleby prosto z pieca. Piec wysypany był małymi kamieniami. Przed oddaniem pieczywa do rąk klienta trzeba je otrzepać z przyklejonych kamieni. W sklepie obok kupiłem ser, w drugim pomidory i cebulę. W trzecim Coca-Colę (Ashi-Mashi). Tych trzech rzeczy w jednym sklepie nie udałoby się znaleźć. Kolacja przed 22-gą.

Wstałem o 6.00 rano z twardym postanowieniem zwiedzenia jak największej ilości miejsc zanim spotkam się z Hojjatem, kolegą Mehdiego, którego poznałem w poniedziałek w Karaj. Wczoraj trafiłem na mały kiosk z Foreign Nations Police. Tam otrzymałem mapę Esfahan po niemiecku. "Gdzie pracujesz? Co robisz? Studiujesz? Jesteś bardzo smart!". Taka była reakcja po tym, jak powiedziałem, że władam też niemieckim.

Nawet z mapą jestem w stanie się zgubić, a właściwie pójść w innym kierunku niż trzeba. Wolę takie określenie. Chcąc, czy nie, trafiłem na Imam Square, nazywany wcześniej Placem Króla. Plac wielkości rynku krakowskiego. Dookoła piękne i ogromne meczety. Udało mi się wejść do trzech z nich, płacąc za każdy 5000. Niestety bez przewodnika czy lokalnej broszury niewiele mogę powiedzieć o tym, co widziałem. Nie było nawet możliwości przykleić się do jakiejś wycieczki. Turystów tutaj jest znacznie więcej, niż gdziekolwiek, gdzie dotychczas byłem. Nawet z hotelu, w którym teraz mieszkam, wymeldowało się przede mną trzech Polaków! Musiało ich być tutaj już kilku wcześniej, skoro każdy sklepikarz zna „dzień dobry", „jak się masz", „do widzenia".

Na 12-tą wróciłem do hotelu. Wsiedliśmy z Hojjatem na moto i pojechaliśmy na stację benzynową. Zatankowałem cały bak, używając karty kolegi. Za 30 litrów miałem zapłacić 90 000 rialów, co wydaje się niczym w porównaniu do cen czarnego rynku. Druga zaleta jest taka, że nie musiałem używać swojej karty, więc nadal mam 120 litrów! Hojjat nie chciał przyjąć ode mnie pieniędzy za to - próbowałem trzykrotnie! Powtarzał tylko, że to jego prezent dla mnie. Tylu ludzi coś mi podarowało, w czymś pomogło, a ja nie mam jak się odwdzięczyć. Mam nadzieję, że to nadrobię.

Siedzę teraz przed komputerem na wydziale chemii Uniwersytetu w Esfahan. Przed chwilą rozmawiałem z jakimś profesorem. Zgodził się zwolnić Hojjata wcześniej, żeby ten mógł mi pokazać miasto. To miejsce jest naprawdę piękne, dlatego chciałbym mieć kilka nocnych fotografii. Będzie mi też łatwiej poruszać się mając obok siebie Irańczyka. Inaczej co 100 metrów ktoś mnie zaczepia, żeby „przywitać w Iranie".

Ewelina prosiła mnie, żebym robił więcej fotografii z życia ludzi. Uwierzcie, że nie jest łatwo wyciągnąć aparat i wycelować w kogoś. Kobiety urażone chowają się od razu za chustami, mężczyźni wymachują nerwowo rękami. Postaram się jednak zrobić parę z teleobiektywem.

31. października - Yazd

Nie mogę uwierzyć. Dzisiaj mijają dwa miesiące, odkąd jestem w drodze. Czas biegnie niesamowicie szybko. To trochę dziwne uczucie być już jedną nogą w listopadzie i nadal prażyć się w 30 stopniach. Noce za to są chłodne i im dalej na wschód, tym będzie zimniej.

Wczoraj wczesnym popołudniem dojechałem do Yazd. Urocza, wcale nie mała miejscowość, około 350 km na wschód od Esfahan. Droga była absolutnie nudna. Żadnych widoków i tysiące ciężarówek. Ze znalezieniem hotelu nie było problemu. Zatrzymałem się na jakimś rondzie przy sklepie z motocyklowymi częściami. Wyciągnąłem mój notes z wypisanymi hotelami i elegancko zaprezentowałem te zapiski sprzedawcy, który już stał obok mnie. Wziął długopis i zaznaczył czerwoną kreską drogę, którą powinienem trafić do celu. Korzystając z okazji, zakupiłem sobie dosyć głośny klakson za 25.000 rialów, czyli około 3 dolce.  Podjechałem do hotelu. Przed samym wejściem stał przypięty grubym łańcuchem do słupa KTM 990 - nówka!! Greg przyjechał z Dubaju. Właśnie zbierał się w dalszą trasę. Użyczył mi też odrobiny oleju.

Wszedłem po stromych schodach do środka. Z zewnątrz hotel wyglądał jak lepianka i właściwie jest lepianką. W środku przestronny dziedziniec przykryty dachem z różnych tkanin i materiałów. Sofy, fontanna i część jadalna. Bardzo urokliwe miejsce. Ja rozbiłem namiot na dachu. Rozgościło się tam już wcześniej kilka osób - Japończycy i jakaś para Francuzów. Wieczory są chłodne, więc byłem zadowolony, że rozbiłem namiot w przeciwieństwie do innych, którzy rozlokowali się pod gołym niebem. W nocy słyszałem, jak szczękali zębami. Cała przyjemność kosztuje mnie 2 dolce za noc! Może być.

Poznałem tu Mike'a i Lotte. On Angol, ona Finka. Jadą z Wietnamu, gdzie mieszkali przez 5 lat. Zakupili tam dwa Suzuki DR 650 i teraz jadą do Helsinek. Chcą szybko dojechać do Teheranu i stamtąd pociągiem do Istambułu. Kilka godzin po mnie pojawił się następny motocyklista. Richard z Londynu na Hondzie 600 XR. Właśnie wraca z wojaży po byłych Republikach Radzieckich i teraz zmierza do Pakistanu. Od słowa do słowa - przyłącza się do mnie i jutro ruszamy dalej. Rich, jak tylko dowiedział się, że jestem z Polski, natychmiast wspomniał mi o kolesiu spotkanym kilka dni temu w Rosji! To był Maciek (Lordmaciek) z Gdańska, który właśnie wracał z Magadanu po udanej „Motosyberii". Świat jest zaskakująco mały. Z Maćkiem komunikowałem się, zanim zaczęła się moja wyprawa.

Yazd jest uroczy. Hotel (Silk Road Hotel) znajduje się w starej części miasta. Domy z gliny, wąskie uliczki, w małych lokalach upchnięty towar, z piekarni unoszą się niesamowite zapachy świeżego nan i barbary. Stara część miasta tworzy ogromny labirynt. Tym labiryntem co chwilę przemyka lokalny racer na CG 125. Trafia się też rolniczy pick-up albo taksówka, w takich momentach należy przykleić się do ściany i modlić żeby nie zahaczył lusterkiem, albo zderzakiem. To pierwsze miejsce w Iranie, gdzie dzieci same podbiegają prosząc o fotografię. Jest to oczywiście jedno z najstarszych miast świata, a minarety meczetu Jameh należą do najwyższych w kraju - osiągają nawet 48 metrów.

Można włóczyć się po tej okolicy godzinami i nie mieć dość, co chwilę odkrywając ciekawe zakamarki. Nocna sesja zdjęciowa była oczywiście musowa, tak jak i herbata w przydrożnej kafejce.

1 listopada - Shiraz

Następnym przystankiem było Shiraz. Pożegnaliśmy się z Fińsko-Angielską parą przed hotelem, gdzie Mike zdążył jeszcze pstryknąć kilka zdjęć pamiątkowych. Wybraliśmy trasę 78 przez Taft, Deh Shir i Abarkuh, a później dołączyliśmy do autostrady 65 do samego Shiraz. Obaj chcieliśmy zobaczyć Persepolis, dlatego kiedy zauważyliśmy wysokie kolumny na horyzoncie zaczęliśmy się ekscytować. Najpierw jednak skręciliśmy w prawo z głównej drogi do Naqsh-e Rostam. Naqsh-e Rostam datowane jest na 1000 lat p.n.e. Niesamowite miejsce, które od razu przypadło mi do gustu. Richard był odmiennego zdania przez cały czas patrząc na oddalone o zaledwie 3 km Persepolis.  Cztery grobowce starych władców Persji są wykute w skalach w niewielkich odstępach. Nazywa się je „Perskimi Krzyżami". Jeden z grobowców został zidentyfikowany, jako należący do Dariusa I,  a inne podejrzewa się, jako miejsca pochówku Xerxsesa I, Artaxeresa I i Dariusa II. Grobowce, jak wiele innych historycznych miejsc, w Iranie zostały obrabowane przez Aleksandra Wielkiego. Kiedy umarł król, jego ciało zostawało wystawiane dla sępów, a kiedy te skończyły oczyszczać ciało z mięsa, pozostałe kości składało się w ziemi.

3 kilometry  na południe od Naqshe znajduje się coś specjalnego - Persepolis. Pozostałości ogromnego kompleksu pałaców zachwycają już z daleka i powodują burze mózgu. „Jak to mogło wyglądać zanim Aleksander podłożył ogień?" - zapytałem Richa. „Musiało być piękne, nadal jest" - dzięki Rich.  Persepolis w języku greckim lub Takhet Jamshid w Farsi datowane jest na 518 p.n.e. I założone zostało przez Dariusa I-ego. W 330 p.n.e. Aleksander Wielki spalił całą zajmującą 120 000 metrów kwadratowych budowlę, wywożąc stamtąd bogactwa na 20 000 mułów i 5000 wielbłądów. Znajdująca się pod jednym dachem konstrukcja została odkryta w 1620 roku, ale wykopaliska zaczęły się dopiero w 1930 roku. Przechadzając się godzinami po kompleksie wyobraźnia działała na pełnych obrotach. W luki miedzy filarami wstawiałem ściany, a na nich piękne perskie dywany, złote puchary i naczynia na stołach. Niezliczona ilość niewolników roznosiła napoje i jedzenie dla władcy i jego generałów. To tutaj, w tym pomieszczeniu Darius I, a później jego następcy przyjmowali dary od wysłanników podbitych krain. Do tej pory płaskorzeźby na zniszczonych czasem i ogniem ścianach opowiadają te historie. Czas jechać bo do Shiraz  jeszcze 50 km, a zaczęło się ściemniać.

Nie chcieliśmy zostawać w Shiraz dłużej niż 2 dni. Zostaliśmy tylko jeden wieczór, który okazał się być bardzo ekscytujący. Nie było trudno znaleźć hotel i nie okazał się być beznadziejny. Znajdował się dokładnie w centrum. Pokoje miały łazienkę i był nawet prysznic z ciepłą wodą i małą kuchenką, gdzie w końcu mogłem ugotować sobie kawę. Motocykle były tuż pod naszymi drzwiami.

Było już późno, ale postanowiliśmy wyjść na spacer i znaleźć coś do jedzenia. I z tym nie było problemu. Jedzenie irańskie jest świetne, proste, niewyszukane i tanie. Stanęliśmy przy wózku na rogu ulicy i zamówiliśmy sobie samosas.

Obaj z Richem doświadczyliśmy irańskiej gościnności i bezinteresowności w czasie naszego pobytu i myśleliśmy, że nic więcej nas nie zaskoczy. Nie obawialiśmy się też nigdy o swoje zdrowie, czy życie. Gdziekolwiek się pokazaliśmy, pozdrawiano nas z każdej strony.

Teraz szliśmy dosyć ruchliwą ulicą w stronę starej cytadeli. Obeszliśmy ją dookoła i natknęliśmy się na mały sklepik turystyczny. Sprzedawca wybiegł ze sklepu i machał w naszym kierunku rękami. Podeszliśmy do niego. Starszy mężczyzna wyciągnął zza drzwi dwa małe krzesełka i kazał nam na nich usiąść. Za chwilę pokazały się szklaneczki z herbatą. Po chwili siedziała nas tam 5-tka. Sprzedawca z jego synem i kolegą, ja z Richem. Siedzieliśmy tak rozmawiając po angielsku i machając do przejeżdżających samochodów. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, nie dużo o polityce, chociaż atmosfera naginała się w tym kierunku. Od jednego przedmiotu do drugiego i w końcu trafiliśmy na temat paliwa i problemów w jego zdobyciu. Musieliśmy trafić w sedno, bo ten natychmiast kazał swojemu synowi zamknąć sklep, jechać do domu po dwa kanistry na paliwo i zabrać nas na miasto w poszukiwania stacji, która je nam napełni. Przyjechał swoim samochodem po 20 minutach. Wsiedliśmy z mieszanymi uczuciami. Ja usiadłem z tyłu, ale tylko przez 5 minut byłem tam sam. Miałem wrażenie, że śmierć właśnie obok mnie usiadła i zaczęła ostrzyć kosę. Ta przejażdżka była najstraszniejszą rzeczą, jakiej doświadczyłem. Jechać w irańskim ruchu drogowym to jedno, ale być wożonym w tym koszmarze to drugie. Ten młody człowiek jechał 110- 130 km/h przez środek miasta zaledwie 10 cm od zderzaków innych samochodów. Ostre hamowanie i nagłe przyspieszanie, wciskanie się na 4-ego. Omijanie przechodniów i ciężarówek na grubość lakieru. Była w tym pewna metoda, która wydawała się działać, ale ja mimo to czułem, że mam ściśnięty żołądek. Nie byłem w tym uczuciu sam. Richard był blady jak ściana.

droga do Bam na dwie maszyny
dorga w Iranie
motocykl jedzie sam
chwila odpoczynku
Esfahan
Esfahan miasto noca
Esfahan noca
Bam
Esfahan zwiedzanie
fontanny noca
parking
Iran Esfahan
Iran most
na pustyni
motocykl przystosowany do przewozenia
jednoslady sa wszedzie
kafejka Yazd
Persepiolis
Esfahan uliczka w miescie
GS Iran Iran na motocyklu Iran w drodze do Bam
NAS Analytics TAG

Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    na górê