tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem ze Szkocji do Nepalu

Autor: Marcin Filas 2008.11.14, 14:22 8 Drukuj

I część podróży motocyklem, która rozpoczęła się w Szkocji, a swój finał będzie mieć 20 tysięcy kilometrów dalej w Nepalu

Wszystko zaczęło się o 9.00 rano, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi domu. Był Konrad z Anią, Kenny, Steve, Wojtek, Voyager, Skyenet, Stumpy, Blackal, Secret Agent Len i oczywiście moja ukochana Ewelina (dla wtajemniczonych - Żaba). Fajnie wiedzieć, że są tacy, którzy popierają mój pomysł, a nawet mi w jego realizacji dopingują. Krótko po 10.00 osiem motocykli ruszyło w stronę Glasgow. Przy muzyce silników, wśród śmiechu i okrzyków poczułem TO. Ciężko zamknąć to uczucie w słowach, ale jeśli jesteście w stanie wyobrazić sobie ekscytację w najlepszym wydaniu z wisienką na szczycie, to mniej więcej to, co wtedy czułem.

NAS Analytics TAG

Ken R. wymyślił, że fajniej będzie jechać na wschód, bocznymi drogami w kierunku Carlisle, co wcale nie było złym pomysłem, wiązało się tylko z pewnym opóźnieniem. Kilka kilometrów w kierunku Edynburga i odbiliśmy na A73, później A721 i A702. Zatrzymaliśmy się przed samym zjazdem na M74. Już uściskałem Żabę i wtedy do mnie dotarło, w co się pakuję. Cztery, może więcej miesięcy, sam na sam ze sobą nie będzie łatwe. Uścisk paru dłoni, ostatnia „sesja zdjęciowa" i przy dźwiękach „She makes me wanna die" Tricky'ego odkręciłem gaz. Pierwszy przystanek - Oxford.

Na pierwszy korek trafiłem w okolicach Preston, po 5 minutach grzecznego stania wybrałem pobocze. Jak się okazało, korek ciągnął się przez następne 20 kilometrów! Niedługo potem byłem zmuszony ponownie wykorzystać pobocze - tym razem w okolicach Birmingham. Moje pomysły na ominięcie korków zainteresowały policję... Parę minut dialogu, w którym moja rola skupiała się na wersie: „przepraszam, to się nigdy więcej nie powtórzy" i odzyskałem prawo jazdy, pouczony o zasadach ruchu drogowego. Ostatecznie dotarłem do Oxfordu o 21.00.

Misiek czekał na mnie przed domem, a w domu zimne piwko!!! Muszę wspomnieć, że mój motocykl sprawował się bez zarzutu. Jedynym problemem były kufry, które łapały każdy podmuch wiatru, co powodowało nagłe zmiany w zachowaniu się motocykla.

Obudziliśmy się około 9 rano. Poderwałem się pierwszy, złożyłem barłóg w kąt i odpaliłem komputer. Misiek pobiegł przyrządzać śniadanie - to się nazywa urlop. Zacząłem dzień od sprawdzenia poczty, od czasu do czasu zanurzając nos w kubku z kawą. Pojawiło się kilka postów, na UKGSER, co mnie ucieszyło. Fajnie, że ta wyprawa ma obserwatorów.

Około 11.00 wyszliśmy zwiedzać miasto. Poprzednim razem, w drodze do Monte Carlo, nie udało nam się wiele zobaczyć. Wąskimi, tajemniczymi uliczkami doszliśmy do Muzeum Historii Naturalnej. Nie jestem zwolennikiem muzeów, ale dałem się namówić. Przywitał nas szkielet T-Rexa. To musiała być wielka bestia, trochę tylko przerąbane mieć takie małe rączki. Wkoło pełno eksponatów, szkielety żyraf, słoni, dinozaurów, naczelnych, wybitego w pień Dodo itd.
Misiek ubzdurał sobie, że musi kupić koszulkę w centrum handlowym. Tysiące ludzi rozpychających się łokciami walczyło o przecenione o 70 % dobra doczesne. Koszulka z napisem Feeling Lucky i trupią czaszką nie była zła. W drodze do wyjścia mijamy niskiego blondyna z dziewczyną. "Misiek czy to OK zaczepić sławna osobę i poprosić o wspólną fotografie?". Doganiam blondyna. "Mr. Kovalainen, would you mind taking a picture with me?", "Not at all"- Heikki odpowiada z wielkim uśmiechem. Ściskamy sobie dłonie, a Misiek strzela fotkę. Fin wywarł na mnie ogromne wrażenie. Naładowany pozytywną energią optymista, gwiazda Formuły 1, zwycięzca Race of Champions, ten sam, który pokonał Michaela Schumachera. Good Luck Heikki!!! Po takim spotkaniu uśmiech mnie nie opuszczał, więc jeszcze musowa fota przed knajpą, gdzie przesiadywał J.R.R. Tolkien, piwko w ulubionym pubie Miśka i do domu. Obejrzeliśmy parę minut filmu z Niki, córką Miśka, usiedliśmy wygodnie na sofie z lampkami wina w rękach. Film miał podkład muzyczny Sade - w tym momencie weszła do domu współlokatorka Miśka. Wolę nie zastanawiać się, co mogło jej przebiec przez myśl na nasz widok. Po wspólnej kolacji wyszliśmy nad rzekę, gdzie uśmialiśmy się wspominając stare czasy i gry na Commodore.

Dzień 3. - Oxford - Heidelberg 578 mil

Ten dzień stal pod znakiem autostrad. Wstałem o 4.00 rano, żeby o 9.00 złapać prom w Dover. Skręciłem jednak tam gdzie nie trzeba i wjechałem do centrum Oxfordu. W końcu trafiłem na M40 w stronę Londynu, później M25 i M20 do samego Dover. Byłem 1,5 godziny wcześniej, niż się spodziewałem. Spotkałem tam bardzo miłą parę. On na Varadero 1000, ona na F650 GS. Jechali właśnie do Black Forrest. Zapytali, dokąd jadę. Nepal- odparłem tak, jakby to była wycieczka do sklepu po pizze. Nie zapomnę wyrazów ich twarzy. Okazało się nawet, że czytali o mnie na internetowym forum dwa dni wcześniej.

Nie mogę powiedzieć, żebym płakał na widok oddalającego się angielskiego lądu. Chociaż zostawiałem za sobą wygodne łóżko, kolacje każdego wieczoru i wszystko, do czego zdążyłem się przyzwyczaić przez ostatnie trzy i pół roku. Nie wspominając o żonie, która pewnie popłakuje za mną każdego dnia. Przynajmniej lubię tak myśleć.

W Calais byłem o 12.00. Teraz tylko nudne autostrady aż do Heidelbergu. Chciałem dotrzeć tam przed zmrokiem, więc musiałem trochę przycisnąć.

Witamy w Holandii, witamy w Belgii, witamy w Bundesrepublik Deutschland. Później tylko długa, nudna droga - Aachen, Kolnia, Koblenz, dłuuuuuugi korek, Ludwigshafen, Monahium, motor dostał czkawki i zamigała kontrolka paliwa. W końcu Heidelberg. Znalezienie adresu Agnieszki nie sprawiło mi kłopotu. Pokonałem 578 mil z Oxfordu do Heidelbergu i zajęło mi to łącznie z promem 15 godzin. Szybki prysznic i potem wyjście na zamek z butelką wina i ogromnymi kieliszkami. Bardzo ‘posh'!

Dzień 4 i 5. - Heidelberg

Heidelberg podobał mi się za pierwszym razem, za drugim już mniej, a za trzecim stwierdziłem, że jest trochę mały. Mam wrażenie, że jest tam jedna ulica równoległa do rzeki, na której koncentruje się całe miejskie życie.

Wspaniałe Fachhauser zeszpecone galeriami handlowymi. Wszystko to można "podziwiać" z tarasów wielkiego zamku, a właściwie ruin zamku, który bezwzględnie przyciąga wzrok już z daleka. Na jego rusztowania wspięliśmy się z Agnieszką czwartego dnia. Nie wiem, co nam odbiło, chyba nuda, a może chcieliśmy zobaczyć panoramę miasta z trochę innej perspektywy. Gdyby nie zabrane ze sobą butelka wódki, kieliszki i sok, to pewnie nie różniłoby się to od zwykłej wspinaczki po rusztowaniu. Spędziliśmy na "górze" kilka godzin rozmyślając, rozmawiając, porównując, snując marzenia. Kiedy zamczysko pokryło się czernią nocy, a ostatnie żarówki oświetlające gotycko-renesansową budowlę zgasły, zeszliśmy z rusztowań. Krótki spacer opustoszałymi ulicami do domu. Warto było.


Piąty dzień, to była gonitwa po mieście za jakimś szczególnym zdjęciem do mojej kolekcji. Bez skutku. Znalazłem tylko świetny plakat, który odkrywa naturę mojej wyprawy, mojego marzenia. "Dein Traum wird wahr"- "Twój sen się spełni". Super!

Dzień 6 - Heidelberg do Getyngi

Postanowiłem nie jechać więcej autostradami. Niemieckie Autobahny są szybkie i gładkie jak stół, ale... przeraźliwie nudne. Wybrałem sobie trasę dłuższą, bardziej czasochłonną i krętą. I to był pierwszy dzień, kiedy tak naprawdę odczułem przyjemność z jazdy. Pogoda też dopisywała, gdzieś pokropiło, gdzieś mocniej zawiało - nie zawracałem sobie tym głowy. Do przejechania miałem ponad 250 mil, co przekłada się mniej więcej na 6 do 7 godzin bocznymi ulicami. Serpentyny, szybkie pnące się stromo w górę zakręty, cała masa ciasnych łuków, piękne panoramy - tego mi trzeba. Raz przytarłem trochę kuframi, zapomniałem, że je mam i że motocykl trochę inaczej się prowadzi, szczególnie przy hamowaniu. Tył ślizgał się, jak Yamaha pod Rossim. Trasa tak bardzo mnie nakręciła, że oprócz przystanków na siku i łyk herbaty nie zatrzymywałem się wcale.

Nigdy nie zapomnę wjazdu do Getyngi. W tym mieście spędziłem trzy lata. Poczułem się dziwnie. Każde skrzyżowanie było mi znajome, każdy skrót, każdy mijany budynek.... Uśmiechnąłem się. To był dobry pomysł, żeby tu zajrzeć. Do Pawła i Reni dotarłem dokładnie sześć i pół godziny po wyjeździe z Heidelbergu. Rozładowałem motocykl - kufry tutaj, opony tutaj, spodnie do wietrzenia na balkon. Mam uwagę, co do spodni - zdecydowanie brakuje otworów wentylacyjnych. Dostałem kawę i piwo. Piwo weszło bez kłopotu. Dwie godziny później siedziałem z Kazikiem i Pawłem zwanym Jezusem w Mercedesie, mknąc 170 km/h doHanoweru.

do Berlina
not to w droge
pamiatkowa fota ze znajomymi
Andy podczas wymiany plynu hamulcowego
ostatnie prace nad motocyklem
Berlin
Berlin w nocy
Heidelberg noca
Krakow
Heidelberg panorama
Heidelberg panorama z brzegu
ciekawe muzeum
pierwsza noc w namiocie Wegry
pozegnanie
Berlin noca prom do Francji Berlin ze znajomymi
dodo lodzie mur
Niemcy Heidelberg Oxford muzeum
przerwa w zwiedzaniu plyne
Warszawa wjazd na prom Warszawa Stare Miasto
Polski widoczek przygotowania do wyjazdu wierzowce w Berlinie
NAS Analytics TAG

Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarze
Autor:Tomek 14/11/2008 18:18

Przekozackie

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę