Mistrzostwa Śląska Pojazdów Elektrycznych. Nowa seria wyścigowa zadebiutowała w Starym Kisielinie
Stało się. Pojazdy elektryczne mają w Polsce swoje mistrzostwa, patronat PZM, a w końcowej klasyfikacji, przyznawane będą tytuły, które przejdą do historii polskich wyścigów.
Plany na Mistrzostwa Śląska Pojazdów Elektrycznych były ciut większe. Z zaplanowanych czterech kategorii, stawkę udało się uzbierać na start dwóch: pit bike'ów i hulajnóg elektrycznych. Pionierskie projekty zawsze rodzą się w bólach, dlatego nikt nie przejmował się mniej liczną stawką zawodników zgłoszonych do wyścigów. Za to wszystkich zżerała ciekawość. Na pierwszy rzut oka to klasyczny pitbike: rama, koła, zawiasy, hamulec. Znacząca różnica to jedna klamka, ponieważ wiadomo, nie ma sprzęgła. Rzut okiem niżej, silnika w zasadzie nie widać. Kto choć trochę liznął elektromobilności, ten wie, że w porównaniu do spalinowych odpowiedników, silniki elektryczne są bardzo malutkie. Za to akumulator? No cóż, to właśnie bateria, a właściwie jej obudowa, jest tym elementem, który najbardziej odróżnia "pita" elektrycznego od spalinowego.
Pal sześć jak to wygląda. Ciekawe jak to jedzie? I jak brzmi! Po kilku sesjach klasycznych spalinówek paddock zamilkł. Kolejne maszyny zeskakiwały ze stojaków i w niemal idealnej ciszy sunęły w kierunku wyjazdu na tor. Ciężko to opisać, ale wrażenie było takie, jakby cały obiekt wstrzymał oddech.
Jadą. Szybko. Niewiarygodne, ale te maszyny pod wprawnym zawodnikiem kręcą czasy lepsze niż ich spalinowe odpowiedniki. Wyższą wagę, rekompensuje wyższa moc. Do tego moment obrotowy, który bardzo szybko pozwala osiągnąć prędkość maksymalną. No i nie ma strat na zmianach biegów. Tak! Jedziesz czymś w rodzaju sportowego automatu, a koncentrujesz się tylko na nitce, dohamowaniach, atakach i obronach. Taki czysty ekstrakt sportowej jazdy.
Dzień wyścigowy przebiegał według normalnej rutyny. Treningi wolne, kwalifikacje, wyścig. W sobotę 3 czerwca rozegrano dwa. W kategorii hulajnóg zwyciężył Przemek Grabowski, przed Gabrielem Ciesielskim i Grzegorzem Leśniakiem. No cóż, to jeszcze nie ta stawka i nie to zaplecze, aby pojawiły się wielkie emocje. Drugiego dnia zawodów, wyścigu już nie rozgrywano.
W kategorii Pitbike zwyciężył Bartosz Bambecki, przed Oliwierem Szczepaniakiem i Dawidem Dziedzicem. Drugiego dnia Bartek nie pojechał, a kolejność na podium to Oliwier Szczepaniak, Kacper Raniszewski a trzeci był Gabriel Ciesielski. Warto odnotować, że Dawid Dziedzic ukończył wyścig na miejscu ósmym, choć jechał bez przedniego hamulca po upadku na jednym z pierwszych okrążeń. Dodam, że w obu wyścigach startowały również kobiety i choć nie stanęły na podium, to zapewniły publiczności sporo emocji.
Warto spojrzeć na start na elektrycznej wersji pit bike'a oczami zawodnika. Swoimi doświadczeniami podzielił się Michał Rogoziński: - Jak oceniam e-pit bike? Przede wszystkim dziękuję twórcom tego projektu za to doświadczenie. Czułem się jak kierowca Moto GP - nie dość, że ścigaliśmy się na prototypowych maszynach, to chłopaki słuchali cierpliwie wszystkich naszych uwag. Każdy z nas miał trochę inne zadanie w tym wyścigu, dlatego każdy ma trochę inne doświadczenia. Ja jestem z kategorii PIT BIKE FUN i tej zabawy miałem mnóstwo.
Znacie to uczucie, gdy jedziecie pierwszy raz samochodem z automatyczną skrzynią biegów i próbujecie wcisnąć sprzęgło? No to tak mi zdarzało szukać sprzęgła i dźwigni zmiany biegów. Cały czas starałem się też nie oparzyć o gorący wydech, zakładając koce grzewcze. Z moich faux-pas to dodałbym jeszcze, że trzeba uważać, co się krzyczy w kasku, bo niestety inni tym razem mogą usłyszeć. Myślę, że już niedługo niejeden entuzjasta jazdy torowej może się mocno zdziwić, gdy bezszelestny pogromca litrów wyprzedzi go w zakręcie. Choć nigdy nie byłem fanem elektrycznych samochodów, to jeżeli przyszłość wyścigów, ma wyglądać jak te małe demony prędkości, może nie mamy się czego obawiać.
Porozmawiałem również, z jednym z twórców tej nowatorskiej maszyny, który wspólnie ze swoim wspólnikiem Marcinem Burzyńskim, użyczył kilku maszyn do wyścigów i jednocześnie testów. Kilka niezwykle ciekawych słów od Macieja Goryszewskiego z Thunder27SM.
- Miłość do motocykli była w nas od zawsze. Wolność, szybkość, ryk silnika i poczucie panowania nad maszyną. Wszystko to razem i wszystko z osobna. Kto tego doświadczył - wie, o co chodzi. I wie też, jak trudno pogodzić się z sezonowością tego sportu. W zasadzie nie da się pogodzić. Dlatego, gdy pogoda w Polsce nie sprzyja, pozostaje wyjazd do Hiszpanii lub trening na pit bike'u w hali kartingowej. Motocykle elektryczne nie od razu były obiektem naszych zainteresowań. Żaden zawodnik nie zrezygnuje przecież z ryku silnika! Ma być palona guma i ten dźwięk, w którego rytm buzuje nasza adrenalina. Uważaliśmy, że inaczej być nie może. Ale kusiły też inne perspektywy: pitbike wolny od spalin, ciągłych napraw i regulacji gaźnika. Zamarzyło się nam spróbować. Mieliśmy więc chęci, pasję, trochę wiedzy i ciekawość co z tego wyjdzie. Postanowiliśmy zbudować "po cichu" elektrycznego pit bike'a, tylko dla siebie, na próbę, żeby się sprawdzić. A centrum dowodzenia projektem przenieśliśmy do garażu, bo wiadomo, że najbardziej spektakularne biznesy powstają w garażach.
Budujemy prototyp. No i zaczęły się inwestycje. Najpierw drobne: kupiliśmy silnik, kontroler, gaz elektroniczny i do dzieła! Nasz entuzjazm przeradzał się niekiedy w zwątpienie. Wciąż grzebaliśmy przecież w nieznanym, wciąż trzeba było szukać nowych rozwiązań, nie poprzestawać na kompromisach. Nie w tej branży, gdzie wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Małe inwestycje przerodziły się w duże inwestycje. Nie było łatwo, nie było szybko. Dzięki temu, że nie podążaliśmy utartymi szlakami, nasze myślenie było świeże i odkrywcze. Nasz powstający w garażu elektryk to była rzetelna praca zespołowa. Wspieraliśmy się. Świadomość bycia w teamie Marcin & Maciek dawała moc. Nasze dyskusje trwały do białego rana i do ciemnej nocy, bo rozwiązanie trzeba było znaleźć. Pora dnia nie miała znaczenia, a do garażu zaglądali coraz częściej kumple od motocykli. Bo wieść już się niosła… No przecież!
Projekt naturalnie zaczął się rozwijać. Już było wiadomo, że nasz elektryk to fajne cacko, czuliśmy to każdą komórką ciała motocyklisty. Apetyty się zaostrzały. Nie tyle nasze, ile naszych kibicujących przyjaciół z branży motocyklowej. Efekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Stworzyliśmy sportowego pitka, który daje niesamowitą frajdę z jazdy:27 KM, moment obrotowy 100 Nm, możliwość dostosowania map i mocy do umiejętności / preferencji zawodnika, jak też do wielkości hali, czy toru. Nasz pitek jest prawie bezobsługowy - wciskasz przycisk i ruszasz na koło! Bez spalin, płynnie. Trzeba spróbować, żeby zrozumieć.
Thunder27SM wkracza do akcji. W sezonie zimowym 2022/2023 pit bike'i elektryczne z naszego garażu przeszły wiele bezwzględnych testów na halach kartingowych. Zamęczaliśmy je różnymi zadaniami. Nie miały lekko. Zajeżdżali je zawodnicy i początkujący motocykliści. I my oczywiście też. Można powiedzieć, że jakość i komfort jazdy zaskoczył nas wszystkich. Osiągi wprawiają w osłupienie, a to dopiero początek. Wciąż nie ruszyliśmy ze sprzedażą, ale na rynek do wymagającego w końcu odbiorcy, trafić musi produkt w pełni sprawny i wolny od chorób wieku dziecięcego. Dlatego ten sezon, jest sezonem testów. Dodam, że motocykle budujemy na ramach YCF K150SM oraz MRF 140 SM. W toku jest MIR miniGP oraz duże SuperMoto.
W tym sezonie odbędą się jeszcze dwie rundy Mistrzostw Śląska Pojazdów Elektrycznych. Wszystkie szczegóły oraz mozliwość zapisów na duszanteam.pl.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze