Lindner wygrywa dwa pierwsze oesy maratonu na Breslau Rallye
Uczestnicy rajdu Breslau mają już za sobą najdłuższy etap, który zakończył się dopiero w późnych godzinach nocnych. Początkowo łączna długość trzech odcinków specjalnych maratonu miała liczyć 328 km, ale dystans ten został skrócony do 248 km. Dodatkowo załogi mieli do pokonania 180 km "dojazdówek".
Dwa oesy odbyły się w dzień na terenach w pobliżu Szczecinka. Później kierowcy, ich zespoły oraz całe miasteczko rajdowe przenieśli się ponownie do Drawska Pomorskiego, gdzie o godzinie 22:00 zawodnicy ruszyli na trasę trzeciego, nocnego odcinka specjalnego.
Zmiany elementów skrzyni biegów oraz modyfikacja jej ustawień, dokonane przed wtorkowym etapem przyniosły zaskakująco korzystne skutki. Arek Lindner wygrał pierwsze dwa odcinki specjalne etapu maratońskiego. Osiągnął też największą prędkość średnią, która wyniosła 106,3 km/h, nikomu innemu z rywali reprezentanta Kingsquad Lindner Bros nie udało się przekroczyć granicy 100 km/h. Wynik ten zasługuje na szczególne uznanie, ponieważ niemal cały drugi OS Arek pokonał bez roadbooka. Brawa należą się także dla mechanika zespołu Kingsquad Lindner Bros, Przemysława Celebańskiego.
- Przed rajdem quad został rozebrany w drobny mak i od nowa złożony, więc musi wszystko działać jak należy. Jedyną niewiadomą są podzespoły, które mają za sobą już nie jeden rajd. Zdecydowaliśmy zmodyfikować przełożenia w skrzyni biegów i przyniosło to efekty. Mogliśmy jeszcze zwiększyć prędkość maksymalną, ale tracilibyśmy na piaskowych odcinkach - komentuje Przemek.
- Pierwszy odcinek był naprawdę super. Okolice Bobolic bardzo przypadły mi do gustu. Trasa była po prostu świetna, pełna długich, technicznych odcinków z fajnymi zakrętami. Złapałem się z Nicholasem Harkjaerem i obaj jechaliśmy pełnym gwizdkiem przez wiele kilometrów, a żaden z nas nie odpuszał gazu ani na chwilę. Była to bardzo fajna partnerska rywalizacja. W pewnym momencie strzelił mu pasek, a ja nie miałem niestety nic, by mu pomóc, dlatego ruszyłem dalej. W drugim etapie sam miałem przygodę. Zaraz po starcie zerwał mi się roadbook. Musiałem szukać innych zawodników, a czasami nawet czekać na nich, by móc za nimi jechać do mety - podsumowuje Arkadiusz Lindner.
Jak podają organizatorzy, trzeci etap nie był długi, ani też trudny nawigacyjnie, ale w nocnych warunkach nawet najprostsza trasa mogła przysporzyć zmęczonym zawodnikom wielu kłopotów. Doświadczył ich 36-letni reprezentant Łódzkiego Klubu Offroadowego. Na trasie nocnego odcinka specjalnego dwukrotnie stracił orientację w terenie, a w konsekwencji tego uzyskał słabszy czas na mecie.
- Wystartowałem za dwoma motocyklistami i jechałem za nimi około 30-40 km. Wiedziałem, że jestem szybszy i miałem do wyboru, albo jechać strategicznie, trzymając się innych zawodników lub jechać własnym stylem, który daje mi największą "fazę". Oczywiście wybrałem drugą opcję. Gdy już byłem sam w pewnym momencie zwolniłem i zacząłem krążyć, bo nie widziałem żadnych świateł dookoła i obawiałem się, że coś pokręciłem. Straciłem na to może 10 minut, albo i więcej. Gdy odzyskałem pewność, że jestem na dobrej drodze i dojechałem do punktu kontrolnego, dowiedziałem się, że to nie jest punkt kontrolny, lecz meta. Rozczarowało mnie to, bo liczyłem, że przede mną przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów, a tu się okazało, że dystans został skrócony. Podobno było o tym mowa na odprawie, którą przegapiłem - podsumowuje nocny odcinek Arkadiusz Lindner.
Dziś przed zawodnikami klasy cross-country do pokonania ponad 227 km, z czego zaledwie 10 km to dojazdówki. Z racji późnego zakończenia wczorajszego etapu końcowe wyniki pojawią się na stronie organizatora z opóźnieniem.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze