Golasem turystycznie - jak to przeżyć?
Z tymi motocyklami turystycznymi zawsze miałem wrażenie lekkiego bicia piany i pompowania tematu. Co to bowiem znaczy „motocykl turystyczny”? Jeszcze nie tak dawno słuchałem opowieści wujków i dziadków, którzy motocyklami wyprodukowanymi przez jedynie słuszny ustrój potrafili w wakacje objeździć całą ludową Polskę. Dalej WOP nie chciały wypuścić.
Młodszym czytelnikom przypomnę, że ówczesne motocykle wielozadaniowe dysponowały pojemnościami nie przekraczającymi 350cc, dwusuwowe silniki rozwijały moce nie przewyższające 25KM. Z elektroniki, to najwięksi szczęściarze mieli w MZ-tkach elektroniczny układ zapłonowy. Nie było nawigacji GPS, nie było telefonów komórkowych (praktycznie w ogóle nie było telefonów – tak, wiem, że współczesnym 20-latkom trudno sobie to wyobrazić). Do tego konieczność przygotowywania mieszanki z olejem przy każdym tankowaniu. Zupełne pominę kwestię osiągów i niezawodności. Tak czy inaczej takimi sprzętami dało się podróżować na dalszych dystansach i sam to organoleptycznie sprawdziłem jako szczęśliwy posiadacz błękitnego cuda o agresywnej nazwie ETZ 251e.
A dziś? Dziś słyszę, że nowoczesny golas o mocy 100KM+ nie nadaje się do turystyki, co najwyżej można polatać nim po mieście. Nie nadaje się… Czujecie? Zawsze krzywiłem się na takie tezy, szczególnie że Banditem 600 w studenckich czasach zjeździłem pół Europy…
Tak się fajnie złożyło, że dobrą okazją do zweryfikowania tego tematu okazał się ostatni Desmomeeting 2015 w Wieżycy, gdzie postanowiłem wybrać się naszym redakcyjnym Monsterem 821. Motocykl ten w żaden sposób nie jest fabrycznie przystosowany do podróżowania, nie licząc tego, że zamocowany ma uchwyt do nawigacji GPS. Dzięki uprzejmości polskiego importera TomToma wiemy zawsze gdzie jesteśmy.
Ograniczenia
Motocykle typu naked mają swoje ograniczenia, a Monster ma szczególne. Przede wszystkim ze zdumieniem odkryłem, że akumulator do którego chciałem podłączyć zasilanie nawigacji ulokowany jest… w wahaczu i to pod amortyzatorem. Na akumulatorze zamocowano też zespół bezpieczników, co sprawia, że przedarcie się do klem pójdzie sprawnie jedynie wysoko wykwalifikowanym ginekologom. Gdy już jednak podłączyłem zasilanie do nawigacji… zestaw wskaźników rozbłysnął na kolorowo komunikatami o błędach i stwierdził, że nie będzie współpracował z ciałem obcym… Dopiero w ASO podczas kasowania błędu dowiedziałem się, że w Ducati sprawy wyglądają nieco inaczej niż np. w Suzuki V-Strom 650 i tutaj nie można tak po prostu sobie podłączać nawigacji… Nieważne. Dobrze że mój zestaw nawigacji ma całkiem pokaźną pojemność baterii.
Większość golasów ma ograniczoną liczbę uchwytów i miejsc do przytwierdzania bagażu. Monster 821 nie jest wyjątkiem. Nie sądzę aby do tej maszyny dało się kupić stelaż pod kufer. Oznacza to, że torbę przytwierdzić można jedynie na siodle pasażera lub na zbiorniku paliwa. Można również używać plecaka, ale o ile ten nieźle sprawdza się w krótszych przelotach, o tyle przy dłuższych wypadach męczy plecy oraz jest potencjalnie niebezpieczny w razie upadku. Tak czy inaczej o dalszych wypadach na takim sprzęcie jak Monster 821 możecie myśleć tylko w przypadku podróżowania solo. Pasażera po prostu nie ma gdzie tutaj upchnąć. W przypadku Monstera konstrukcja kanapy nie ułatwia przytroczenia bagażu. Zaraz za siedzeniem pasażera zaczyna się lampa, a pod nią jest stelaż do mocowania tablicy rejestracyjnej. Ja wyszedłem obronną ręką dzięki specjalistycznemu plecakowi BMW Motorrad, który zamienić można w torbę do wożenia na motocyklu. Przemyślany system pasków i klamr pozwala pewnie zamocować plecak w dosłownie 3 minuty. Do tego torba na bak i miałem wystarczająco dużo przestrzeni bagażowej, aby spakować się na cały tydzień poza domem.
Brak osłony przed pędem powietrza. Tak, to jest ograniczenie, które jednak można obejść montując szyby akcesoryjne. Sama torba na baku działa zresztą jako swoisty deflektor i zdejmująca część naporu powietrza z kierowcy.
Atuty
Golasy mają też swoje atuty. W przypadku Monstera część jest oczywista – porządne podwozie i solidne hamulce to rzeczy, których wszyscy po Ducati się spodziewają w sposób naturalny. Gdy wpadniecie na krętą mazurską drogę, możecie być pewni że Monster będzie nad wyraz skłonny do dynamicznego przekładania motocykla ze złożenia w złożenie i nawet turystyczny wyjazd nie będzie jedynie przelotem z punktu A do punktu B.
Kolejny atut to fajna do dalszej jazdy pozycja za sterami. Jest ona trochę sportowa, co znaczy, że w mieście leży się na kierownicy. W trasie jednak, przy wyższych prędkościach okazuje się ona całkiem wygodna. No i ten silnik… Piec rwie do przodu jak wściekły i nie brakuje mu pary nawet przy wyższych prędkościach. Autostradowe tempo na poziomie 150-160 km/h? Dla 821 to żaden problem. Jak ta kombinacja plusów i minusów działa w praktyce?
W trasie
Gdy ruszałem spod domu, zaczynało się porządnie chmurzyć, a na północ ode mnie (czyli dokładnie tam, gdzie jechałem) powoli formowała się burza. Pierwsze krople deszczu dopadły mnie jeszcze przed Płońskiem, a kilka kilometrów dalej byłem już w środku potężnej ulewy. Tego dnia grzmiało i lało w całej Polsce.
Od Sierpca do Torunia padało praktycznie non-stop. Spora ilość terenu zabudowanego i nowe przepisy dotyczące karania za przekroczenia prędkości skutecznie studziły mój zapał do szarżowania, ale nawet na mokrej nawierzchni tempo jazdy nie odbiegało specjalnie od jazdy po suchym. Jedyna różnica to utrudnione wyprzedzanie. Silnik jest tak żywiołowy, że dodanie gazu nawet na 6. biegu prowadziło do zrywania przyczepności i interwencji kontroli trakcji, która dosyć bezpardonowo redukowała moc dwucylindrowca.
W Toruniu zrobiłem sobie chwilę na kawę i tankowanie. Od tego momentu w stronę Trójmiasta leciałem autostradą. Na mokrej nawierzchni mocno sfatygowane już opony Monstera dawały znać, że najlepsze chwile mają już dawno za sobą. Po przekroczeniu 160 km/h motocykl nie był w stanie się rozpędzać, ponieważ tylna guma nie miała wystarczającej przyczepności. Gdy zaczynało padać, maksymalna prędkość marszowa spadała o kolejne 20 km/h.
Jako, że wyjazd był stricte turystyczny, opakowałem się w Gore-Texy i pomimo 4 godzin spędzonych w deszczu lub w wilgoci podrywanej przez koła innych pojazdów, było mi ciepło i komfortowo. W okolicach Grudziądza mijałem konkretną komórkę burzową. Opad był tak intensywny, że przy dużej prędkości deszcz sprawiał wrażenie gradu. Błyski piorunów były tak intensywne, jakby ktoś cały czas biegał wokół mnie z lampą błyskową. Swoją drogą, czy ktoś wie jak przedstawia się kwestia bezpieczeństwa motocyklisty w czasie burzy? Obstawiam, że tutaj sprawy mają się nieco inaczej, niż w przypadku osoby jadącej w aucie…
Po nieprzyjemnej chwili na bramkach zjazdowych z Amber One (prawie 30 złotych za przejazd motocyklem…) wypadam na obwodnicę Trójmiasta, skąd odbijam na krajową „7”, a potem na „20” prowadzącą na miejsce zlotu. Po drodze czeka na mnie sporo fajnych winkli. Niestety muszę atakować je na mokro i na oponach o dyskusyjnej kondycji. To mocno ogranicza tempo i jednocześnie intensyfikuje migotanie żółtych lampek wskazujących na interwencję kontroli trakcji.
Gdy jednak dojeżdżam na miejsce imprezy, sam zaskoczony jestem swoim stanem. Choć spędziłem na motocyklu 5 godzin i pokonałem prawie 400 km jadąc przez większą część drogi z wysokimi prędkościami, mógłbym spokojnie jechać dalej. Przypadek? Niekoniecznie. Do domu zmuszony byłem wracać już następnego dnia. Tym razem na drogę powrotną wybrałem „starą trasę gdańską”. Na większości swej długości szlak ten zmodernizowany jest do standardu drogi ekspresowej, dzięki czemu można się tam poruszać bardzo sprawnie, szczególnie że A1 wzięła na siebie znaczną część ruchu.
Tym razem warunki do jazdy są wręcz wymarzone. Ponad 20 stopni, słoneczna pogoda, sucho. Monster tradycyjnie rwał do przodu jak wściekły. Jeżdżąc tym wozem co chwila zastanawiam się, na cholerę ludziom Monster 1200, skoro 821 to w moim wypadku największe zagrożenie dla utraty prawa jazdy od czasu kiedy jeździłem Super Dukiem 1290… Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, natomiast wizyta na stacji benzynowej pokazała coś bardzo ciekawego. Spokojnie upalany Monster zadowala się zużyciem paliwa na poziomie 5 litrów na 100 km. Przy mocno autostradowym tempie (150-160 km/h) pobór paliwa skacze do zaledwie 7-7,5 litra na setkę. Nawet przy przeciętnej pojemności baku (17,5 litra) daje to całkiem rozsądne przebiegi pomiędzy tankowaniami.
Po czterech i pół godzinach byłem na miejscu. W ciągu doby zrobiłem blisko 800 km spędzając osiem godzin w siodle. Nie było to jakieś szczególne wyzwanie, ani samo umęczanie się. Gdybym miał Monstera choć odrobię przystosowanego do dalszych wyjazdów, mam tutaj na myśli głównie kawałek szyby przed klatą oraz jakiś bardziej przemyślany system mocowania bagażu na miejscu pasażera, śmiało mógłbym atakować dużo dłuższe dystanse.
Wnioski
Jest ogromna przepaść pomiędzy podróżowaniem solo, a z pasażerem. Jeśli jedziecie z ukochanym albo ukochaną na jednym motocyklu, wtedy po prostu potrzebujecie większego motocykla. Idealnie jest, gdy jest on przystosowany do dalszych wypadów (kufry, stelaże pod kufry lub torby).
W przypadku gdy jeździcie solo naprawdę nie ma większego znaczenia, jakim motocyklem będziecie się poruszali. Przykład Monstera 821 pokazuje, że dłuższe trasy można pokonać szybko, w miarę komfortowo i do tego niezależnie od warunków pogodowych. To nie jest tak, że golasy nadają się wyłącznie do jazdy po mieście i pod miastem.
Abstrahując od powyższych wniosków na dalsze wyjazdy warto mieć dobrze przygotowany motocykl. I moja ostatnia wycieczka jest tego dobrą ilustracją. Opony, który na suchym jeszcze dają radę i teoretycznie mają wystarczającą ilość bieżnika w deszczu zaczynają się nadmiernie ślizgać. Nawet mała szyba, którą możecie kupić do każdego popularnego golasa, zdecydowanie podniesie komfort podróżowania. Do tego warto pomyśleć o nawigacji GPS. Tak, wiem, że kiedyś jeździło się na domowej roboty roadbooka, ale dobra nawigacja oszczędzi Wam mnóstwo stresu, czasu i paliwa. Pozwoli także lepiej zaplanować podróż. Jak by nie patrzeć najlepiej sprawdzają się dedykowane motocyklowe nawigacje, moja na baterii bez zająknięcia pracowała kilka godzin w deszczu i nie jestem pewien czy popularne ostatnio uszczelniane uchwyty na telefony komórkowe dałyby sobie radę równie dobrze…
Mówiąc krótko – nie siedźcie na tyłku. W najbliższy weekend startuje lato! Jeśli macie w garażu Monstera, Horneta, Bandita, Zeta albo Fazera po prostu zapakujcie się i ruszajcie w trasę. Do wspaniałego spędzania czasu na motocyklu nie potrzebujecie wielkiej maszyny, gmoli, halogenów i aluminiowych kufrów o wartości małego mieszkania. Mamy u nas morze, góry i Mazury. Warto to zobaczyć, bo Polska zza sterów motocykla wygląda szczególnie pięknie!
Komentarze 22
Pokaż wszystkie komentarzeDobry artykul, masz racje obojetnie co masz mozna jak sie tylko chce wybrac tym w dalsza droge. Na poczatku czerwca 2014 zrobilem sobie wylot z zachodu do Rybnika okolo 800km na Honda Seven Fifty...
OdpowiedzJa latałem MT-07 w trasy po polsce i było ok. Plecak przytroczony siatką z tyłu i jazda. Lepiej mi się jeździło jak moim leciwym Suzuki GS500F.
OdpowiedzDużo zależy od człowieka mam 186 wzrostu i yamahą fzs 600 pojechałem 11 listopada z Wrocka do Warszawy tam i spowrotem i tylko troche zmarzłem w dlonie przez letnie rękawice, do Łeby z pasażerką ...
OdpowiedzDobry artykuł z fajnym przesłaniem. Mam horneta, dokupiłem 3 kufry i z plecaczkiem 400 km to sama przyjemność, po 200 mam duży niedosyt:-) Trzeba jeżdzić tym czym się ma, a największa frajda jest w...
OdpowiedzTeoretycznie można wszystko. Ale autor zapomniał jeszcze o kilku aspektach, m.in. o wzroście motocyklisty. Ja mam Horneta i w zeszłym roku pojechałem na Chorwację. Droga w jedną stronę to równy ...
Odpowiedzdla mnie wszystkie jego minusy ustępują urokowi i charakterowi . Marzy mi się ponowny zakup Ducati
Odpowiedz