W najbliższych miesiącach w USA odbędzie się ważny proces przed sądem federalnym pomiędzy dwiema wpływowymi instytucjami, kontrolowanymi przez administrację Donalda Trumpa, a słynną kalifornijską CARB - California Air Resources Board. Ich tłem są normy emisji spalin w pojazdach oraz oczywiście idące za nimi wielkie pieniądze.

Do niedawna sprzedawane w USA motocykle i samochody produkowane były w dwóch wersjach: "kalifornijskiej" oraz "na 49 stanów". Skąd ten podział? Otóż normy emisji spalin obowiązujące w słonecznym stanie nad Pacyfikiem są znacznie surowsze od tych stosowanych w reszcie kraju. Źródłem tej sytuacji jest tradycyjnie bardzo proekologiczne nastawienie kalifornijskich władz oraz pewien kruczek w obowiązującej od 1963 roku federalnej ustawie o czystym powietrzu. Ustalała ona ogólnokrajowe normy emisji i zabraniała poszczególnym stanom wprowadzania własnych, surowszych. Jednocześnie pozostawiała furtkę na sytuacje kryzysowe, takie jak czasowe większe stężenie smogu w dużych miastach.

California Air Resources Board od lat korzysta z tego wyjątku, tworząc własne normy. O ile do tej pory była to kwestia jednego stanu, tak teraz do Kalifornii zamierza dołączyć kilkanaście kolejnych. Skutek może być taki, że światowi producenci uznają po prostu kalifornijskie normy za obowiązujące w całym USA, co niewątpliwie podniesie ceny pojazdów. W tej sytuacji zareagowała administracja prezydenta Trumpa, która za pomocą dwóch agencji federalnych: ochrony środowiska i transportu, chce zakończyć kalifornijski wyjątek.

W procesie, który ruszy już niedługo przed sądem federalnym, władze centralne chcą wykazać nielegalność stosowania przez Kalifornię "przedłużonego wyjątku" od ustawy z 1963. Będzie to bardzo trudne, nie tylko z prawnego punktu widzenia, ale też wizerunkowego - w końcu walka ze zmianami klimatu jest dziś jednym z haseł przewodnich. Co więcej, władze Kalifornii półoficjalnie dogadały się z grupą dużych producentów, wśród których są m.in. BMW, VW, Honda i Ford na temat ich poparcia dla polityki klimatycznej tego stanu i powszechnego stosowania zaostrzonych norm w nowych pojazdach. Administracja Trumpa z kolei grozi tym firmom procesami z tytułu działań monopolistycznych.

Jaki wpływ ma ten spór na branżę motocyklową? Bardzo duży. Pod względem przepisów i norm jest ona mocno związana z tym, co dzieje się w działce samochodowej, ponadto produkcja jednośladów jest bardzo zależna od trendów globalnych. Zamieszanie w USA oraz podpisana w zeszłym roku umowa JEFTA pomiędzy UE a Japonią, wprowadzająca wspólne standardy emisji i likwidująca ograniczenia w handlu, mogą mieć poważne skutki.

Najkrócej mówiąc, nie tylko dla świętego spokoju, ale też dla utrzymania opłacalności produkcji, wszystkie nowe motocykle będą spełniały wymogi zaostrzonych norm. Oprócz tego, że będą droższe, bardziej napakowane elektroniką i zwyczajnie słabsze, zakończy się obecna sytuacja, w której w USA oferowane są jeszcze modele dawno temu wycofane z Europy.