Najwścieklejszy naked w historii
Podobno żyjesz najbardziej kiedy jesteś najbliżej śmierci. Adrenalina przepływająca przez ludzki organizm w momencie, kiedy wydaje ci się, że za chwilę zapadnie ostatnia kurtyna jest tak intensywna, że czujesz się jakbyś posiadał supermoce. Pozwólcie, że trochę zmodyfikuję tą tezę. Żyjesz najbardziej wtedy, kiedy tylne koło traci przyczepność, a motocykl nosem zaczyna celować w kierunku, w którym nie planowałeś. Żyjesz najbardziej, kiedy wbijasz trzeci bieg, a przednie koło nadal jest w powietrzu. Żyjesz najbardziej kiedy masz wrażenie, że nie jedziesz motocyklem, ale bombą atomową z lusterkami i tablicą rejestracyjną. Rozsądek to coś bardzo istotnego, jeśli chodzi o jednoślady. Dziś jednak nas to nie interesuje. Ponieważ postaramy się znaleźć najwścieklejszego nakeda w historii.
Poprawność polityczna
W dobie Fair Trade, Unii Europejskiej i zakamuflowanego socjalizmu wszystkie koncerny, nie tylko motocyklowe, starają się oprócz oddania w ręce ludu produktu ekscytującego i atrakcyjnego zrobić tak, aby był zgodny z wszystkimi konwencjami, rozporządzeniami i niepisanymi zasadami "Aby było wszystkim dobrze". Co jest rzecz jasna pozytywne, bo a rezultacie motocykle są bezpieczniejsze. Jeśli szukamy najwścieklejszego nakeda to obecnie nie ma co szukać go w Japonii. To prawda, Japończycy produkują ekscytujące motocykle, ale chromosomu szaleństwa musimy szukać w Europie. I to wcale nie na pożółkłych kartach historii współczesnej, bo na szczęście istnieje firma znana jako KTM. Wiecie o jakim motocyklu myślę, prawda? Oczywiście, że o Bestii. Marketingowcy zapowiadali nam, że ten sprzęt nas pożre, wypluje kości, a po wszystkim zapali papierosa. Z pewnością dane techniczne silnika to zapowiadały. Wszystko wskazywało na to, że tym 180-konnym V2 będzie można dokonywać inwazji na niewielkie państwa, ale po testach wszyscy dziennikarze motoryzacyjni byli zgodni. Super Duke owszem, był kreskówkowo szybki, ale nikogo nie chciał skrzywdzić. Coś jakbyś codziennie wychodził na spacer z niedźwiedziem polarnym na smyczy. A co w temacie wściekłych nakedów mają do powiedzenia Włosi? Całkiem sporo. Co prawda obecnie oferta jest wzbogacana sprzętami klasy średniej, ale pamiętacie Streetfightera, lub jak go niektórzy zwali Ducati "Wredny Sukinsyn" Streetfighter. Nie bez powodu już się go nie produkuje. Ludzie z Ducati (szeptem) mówią, że ten motocykl był po prostu zbyt wredny i zbyt niemądry dla śmiertelników, którzy nie chcą każdej przejażdżki kończyć modlitwą dziękczynną. Do tego dochodzą gleby na torze podczas premiery prasowej oraz legenda o śmierci podczas jazd testowych, o której nikt nie chce mówić głośno. Zresztą, Włosi mają naturalną zdolność do budowania motocykli wściekłych, ale o tym za chwilę. Cofnijmy się w czasie 14 lat.
Nowy wiek szaleństwa
Kiedy z początkiem 2000 roku okazało się, że nasze komputery nie wybuchły, a na świat nie przyszła apokalipsa, w motocyklowym świecie nastała nowa era przepełniona zaawansowanymi rozwiązaniami technicznymi i świeżymi pomysłami na zaspokajanie niepoprawnych potrzeb wymagającej klienteli. W tamtej dekadzie, po raz kolejny, w kanonie szaleństwa królowali Włosi i Austriacy. Wariactwo Monsterów miało swoje apogeum, kiedy zaprezentowano S4R. Ten motocykl był po prostu chamski. Przypominał opryskliwego, krzykliwego klienta restauracji, który chce roznieść lokal, bo kelner przyniósł za mało bułeczek czosnkowych. Miał moment obrotowy jak V2, ale rozkręcał się jak rzędówka. Był energiczny i niekulturalny, ale przede wszystkim szybki i wściekły. Nie lubił, kiedy jeździłeś nim powoli, a kiedy zaczynałeś jeździć jak wariat, motocykl jakby wołał do ciebie "No co mięczaku, tylko na tyle cię stać?!". Na odpowiedź KTMa musieliśmy czekać do 2004 roku. Mając już doświadczenie z silnikami LC8 pomarańczowi zbudowali Super Duke'a. Nawet doświadczeni kierowcy zaliczali zgaśnięcie silnika przy ruszaniu, a jazda po mieście poniżej 4000 obr/min przypominała psa próbującego się wyrwać ze zbyt krótkiej smyczy. Kiedy zdecydowałeś, że jesteś mężczyzną i odwinąłeś gaz, Książę przestawał być motocyklem i stawał się działem przeciwlotniczym na dwóch (częściej na jednym) kołach. Felix Baumgartner, człowiek, który skoczył z kosmosu ma takiego. Pomarańczowi dopiero po latach przyznali, że pierwszy Super Duke był lekką przesadą.
Być może wielu to zaskoczy, ale w tamtym czasie swoje karty na stole miała też Ameryka. Erik Buell jeszcze nie wiedział, że Harley-Davidson zakręci mu kurek więc płynąc na fali swojej kreatywności zbudował XB-12S. Sprzęt nie był specjalnie mocny i imponujący, ale po kilkuset przejechanych metrach dochodziło do ciebie, że musisz się na nowo nauczyć jeździć. Przede wszystkim, był to motocykl lekki, na genialnym zawieszeniu i z genialnymi hamulcami. Napędzał go antyczny silnik V2 autorstwa Harleya, który przez Buella był skalibrowany w taki sposób, aby XB nie miał nic wspólnego z emerytami toczącymi się po mieście poniżej dozwolonej prędkości. Motocykl był śmiesznie krótki i miał niezwykle mały rozstaw osi, siedziałeś na nim jak na krześle w poczekalni do dermatologa. Co w połączeniu z kotłem momentu obrotowego w ramie sprawiało, że Buell częściej jeździł na jednym kole niż na obydwu. Rzecz jasna, skoro silnik zrobił Harley-Davidson nie było mowy o kulturalnej pracy i spokojnym rozwijaniu mocy. Pierwsza dekada XX wieku była okresem innowacji i nowych pomysłów, ale genezy szaleństwa i wściekłości w motocyklach musimy szukać gdzie indziej.
Japan Badass
Patrząc dziś na ofertę i misję japońskich koncernów motocyklowych trudno uwierzyć, jak bardzo hardkorowy był ten naród w latach 80-tych. Pomijając kwestię kosmicznego poziomu pożądania japońskich motocykli w tamtych czasach, inżynierowie mieli gdzieś poprawność polityczną i to, że ktoś sobie może zrobić krzywdę. Królem wściekłych motocykli była wtedy Yamaha. Jest rok 1981. Na rynek wchodzi dwusuwowa RD350LC. Ma niewielki rzędowy, dwucylindrowy silnik, który rozwija 48 KM. Niby niewiele, ale przecież to 350cc, które waży 141 kg. RD była szybsza od niektórych o 15 lat młodszych sześćsetek i bezustannie chciała wstawać na gumę. Coś, czego nie spodziewałbyś się po motocyklu, który w czasie swojej obecności na rynku był nazywany "sprzętem dla dziewczyny". Serio. W latach 80-tych zaczynała panować moda na big bike'i, czyli o wiele zbyt mocne i ciężkie motocykle jak na możliwości swojego podwozia. Co skutkowało ekscytującą jazdą. Na początku dekady powstała Yamaha XS1100. Późniejsze big nakedy przyzwyczaiły nas do tego, że miały mocarne silniki, które stopniowo budowały moc. XS nie zaprzątając sobie głowy łagodnym oddawaniem mocy i rozpędzała swoje prawie 280 kg do 220 km/h bardzo szybko. A to wszystko na zawieszeniu, które dziś byłoby mniej zaawansowane od tego, jakie znajdziemy w motorowerze w supermarkecie. Jeśli rozmawiamy o najwścieklejszych nakedach, nie sposób wspomnieć o pierwszym V-Maxie 1200.Tak, wiem, że przez wielu jest zaliczany do cruiserów, ale ja mam inne zdanie. Ktoś wtedy w koncernie Yamaha musiał zwariować. Nie tylko dlatego, że 30 lat temu powstał tak mocny silnik, ale dlatego, że wsadzono go na podwozie, które być może sprawdzałoby się w chopperze klasy 250cc. V4 nie tylko było fizycznie mocne, ale budowało swoją moc bardzo stanowczo, jednak płynnie. Co było przerażające. Sam fakt, że stary V-Max prowadził się jak wanna wcale nie dostarczał ci relaksu. Zresztą, w latach 80-tych większość nakedów była wściekła, ponieważ inżynierom przyświecał tylko jeden cel - moc. Wszystkie inne zbędne zagadnienia, łatwość prowadzenia czy bezpieczeństwo, schodziły na drugi plan. Ten trend zaczął kiełkować w latach 70-tych. Świat ogarnęła wtedy ogólna mania wolności przekonań. I dokładnie dlatego Kawasaki wpadło na pomysł, aby zbudować Z1300. Nawet wtedy, w czasach, kiedy uważano, że seks z tylko jedną osobą jest powodem do wstydu, ten sprzęt szokował. Mocą 120 KM, silnikiem sześciocylindrowym, prędkością maksymalną, wszystkim. Zresztą, ekscentryczność Kawasaki zapoczątkowała erę mocy w motocyklizmie w 1973 roku wraz z Z1. Wszystkie mocarne nakedy zielonych sprowadzają się do tego sprzętu. Absolutnie piękny, zupełnie beznadziejny w prowadzeniu i rozwijający niemal 40 lat temu prawie 220 km/h. Kiedyś życie było takie beztroskie...
Dawno temu, w odległej galaktyce...
Poszukiwania najwścieklejszego nakeda zaprowadziły nas dla lat 40-tych ubiegłego stulecia. Wtedy bowiem w głowach Phillipa Vincenta oraz jego szalonego inżyniera Philla Irvinga zrodził się pomysł, aby zbudować motocykl, który pojedzie z prędkością 200 km/h. Młodsi czytelnicy pewnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale to tak jakby dzisiaj ktoś chciał zbudować motocykl, który będzie latał i przekroczy barierę dźwięku. No i stało się. Oto powstał Vincent Black Shadow. Miał wielkie, jednak dość wysublimowane, ręcznie produkowane litrowe V2, które dysponowało gigantyczną na owe czasy mocą 55 KM. Jak na podwójny amortyzator i dźwigniowe zawieszenie z przodu Black Shadow był stabilny. Aby w pełni uświadomić sobie, jak to było w 1948 roku jechać motocyklem bez owiewek (matkę aerodynamikę inżynierowie poznawali dopiero w latach 70-tych) 200 km/h, musiałbyś uczepić rower do startującego samolotu i usiłować go prowadzić. Jasne, dziś wszystkie Black Shadow są warte fortunę, a szczęściarze, którzy mają je w swoich garażach wyciągają je z nich raz na miesiąc, w niedzielne popołudnie, kiedy jest słonecznie i nie pada, aby zrobić kółko po okolicy. Ale wtedy cały zespół Vincenta był jak gwiazdy rocka. Mieli gdzieś niebezpieczeństwo, a tym bardziej śmierć, startowali w Tourist Trophy i wpadali w szał, kiedy nie wygrywali. Byli misjonarzami prędkości i głosili słowo mocy.
Koniec wściekłych nakedów?
Przyznamy się bez bicia, że kiedy KTM zapowiedział przyjście na świat tego maniakalnego Super Duke'a, byliśmy wniebowzięci. Ale nie z powodów, które podejrzewacie. Otóż, świat, zwłaszcza motoryzacyjny, idzie w kierunku bezpieczeństwa, poprawności, elektronicznych systemów wspomagających, życia w zgodzie z przepisami i ochroną środowiska. Koncerny chcą, aby wszystkim było dobrze i aby nikt sobie nie zrobił krzywdy. Chwała im za to. Jednak, w sercu czujemy lekki żal. Po pierwsze dlatego, że przykład Super Duke'a zwiastuje koniec pewnej ery. Ery wściekłych nakedów, które po prostu przestaną być produkowane w sposób, do którego przyzwyczaiła nas bogata historia. Zatem jaki jest najwścieklejszy naked wszechczasów? Czy będzie to Ducati Streetfighter? A może Godzilla, czyli Kawasaki Z1300? Czy też fenomenalnie szybki Vincent Black Shadow? Każdy niech sobie odpowie na to pytanie sam. Miejmy nadzieje, że minie jeszcze sporo czasu, zanim projektanci i inżynierowie zapomną, co to znaczy czuć mocarny pęd wiatru na klacie, kiedy przód motocykla zaczyna celować w niebo.
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzeBoczo!!! Dokąłdnie tak samo podejrzewałem powody końca produkcji Streetfightera! Może jakis teścik pożegnalny? A tak jeszcze, świetny tekst choc brakuje mi w nim twojej 'szerokości' modelowej, ale ...
Odpowiedz...i do tego też Buell 1125 oczywiście bo to ostatnia 'nieracjonalność' dofinansowań H-D nawet nie na swój silnik;)
Odpowiedzdla mnie naj - to Triumph speed za to że przez cały czas był zawsze na pudle. Bywały lepsze nakedy ale żaden z nich nie był przez talk długim czasie, przy zachowaniu pazura. Następny w kolejce to ...
OdpowiedzAle to teks o 'najwścieklejszym' nakedzie a nie najlepszym. Speed jest rasowym power nakedem ale moc jest tam przewidywalna i super dozowalna on nie chce Ci zabic, nawet nie chce Cie onieśmielić jeśli sam nie poprosisz:) u mnie w ekipie chłopaki maja trzy, jeździłem i wiem co mówie, nie czytaj przypadkiem że są słabe bo nie o to tu chodzi zupełnie
Odpowiedzoczywiście powinno być Buell
OdpowiedzZawsze byłem fanem japońskich marek, ale po tym jak przeczytałem artykuł o Bestii na waszych stronach, zacząłem interesować się KTM. Nie mogłem uwierzyć, że nie znana mi marka odnosi takie ...
OdpowiedzTeż tak uważam, japońce się chowają !
OdpowiedzJestem dumnym posiadaczem BUELLA ale.... Z 1.2l pojemnosc wzrosła do 1.5 ,moc podobno jakies 160KM moment jak w ciężarowym samochodzie.na koło idzie na kazdym biegu.Podczas wychodzenia z winkla ...
OdpowiedzPodeślij coś więcej o swoim sprzęcie na boczo@scigacz.pl
Odpowiedzyyy niebardzo rozumiem autora artykułu czy równowaznik wsciekłosci to dosc mocny silnik i zaiwas z gliny i heble z styropianu ? heh nowy ktm poprostu bije na łep wszytkie te stare konstrukcje pod ...
OdpowiedzAutomatyczna skrzynia dwusprzęgłowa w motocyklu jest bez sensu. Po pierwsze dużo waży, po drugie obecne motocyklowe skrzynie (sekwencyjne) umożliwiają superszybką zmianę biegów bez dotykania sprzęgła (quickshifter), po trzecie automat w motocyklu to porażka przy ostrej jeździe, nie mówiąc o złożeniach. BTW, optuję za 200 kg z pełnym bakiem. :)
OdpowiedzAUTOMAT DO JAZDY NA CODZIEŃ PRZY OSTREJ JEZDZIE ZMIANA NA PÓŁAUTOMAT SPRZEGŁO ANTYHOPPINGOWE I ZERO ELEKTRONIKI NADZORUJACEJ PRZYCZEPNOSC ,QUICKSHIFTER JEST SZYBKI ALE NA CODZIEN DWASPRZEGŁA SA WYGODNIEJSZE W AUTOMACIE POPROSTU ODWIJASZ I JEDZIESZ PRZY 350 KM MOCY I 300 KG Z KIEROWCA MOTOCYKL SZEDŁBY NA KOŁO Z GAZU PRZY REKORDOWO WYSOKIEJ PREDKOSCI PRZY ODPOWIEDNIM ROZSTAWIE OSI DLA CHCACYCH WYKORZYSTAC MOZLIWOSC PRZYSPEISZENIA NA MAXA BYŁBY WMONTOWOANY ELEKTRONICZNY WYSIEGNIK Z TYŁU CHOWANY POD BŁOTNIK ETC ,PRZY TAKIM STOSUNKU MOCY DO MASY MAJAC CIAGLE POTWORNY ZAPAS W KAZDYCH WARUNKACH DROGOWYCH NAWET JAZDA NA PELNYM AUTOMACIE BYLABY EKSCYTUJACA ZMIANA BIEGU NIEOCZEKIWANA NA ZAKRECE GDY JUZ JESTESMY W FAZIE POCZATKOWEGO PRZYSPIESZANIA ,EMOCJE PODOBNE JAK PRZY POLACZENIU MOCNEGO SILNIKA Z ZAWIESZENIEM Z SŁOMY I PEŁNE GAC.E GWARANTOWANE ;) ZAWSZE GDY CHCE SIE MIEC WIEKSZA KONTROLE NAD POCZYNANIAMI MOTO MOZNA WŁACZYC POŁAUTOMAT W 100% NIEINGERUJACY W POCZYNANIA KIEROWCY ,JA TAM WOLE DWASPRZEGŁA OD QUICKSHIFTERA(ALE QUICKSHIFTER OD ORYGINALNEGO MANUALA) NA CODZIEN WYGODA I NIETRZEBA SIE INTERESOWAC BIEGAMI KONCENTRUJAC SIE NA INNYCH RZECZACH ,A W MOMENCIE JAZDY TOROWEJ ETC WŁACZAMY POŁ AUTO I TYLE .
OdpowiedzNajciekawszy Naked w historii.. - Honda CBX 1000 - niesamowity RZĘDOWY 6-CIO CYLINDROWY silnik o mocy 105 koni motocykl jest kamieniem milowym historii wszystkich motocykli + dzwięk samolotu :D
OdpowiedzOwszem CBX 1000 to niezwykły motocykl, ale łatka wściekłego nakeda raczej mu nie pasuje, gdyż nigdy taki wściekły nie był. Honda co prawda reklamowała go jako sporta, ale w gruncie rzeczy była to CB 750 ze wstawionym sześciocylindrowym silnikiem. Był natomiast używany często jako turystyk. Natomiast Z1300 był jego przeciwieństwem - wściekły, jeszcze większy, mocniejszy, szybszy, cięższy, kwadratowy i bezsensowny :)
Odpowiedz*najwścieklejszy
Odpowiedz