NSU Kettenkraftrad Sd.Kfz.2, wojenny motocykl czo³g na g±sienicach
Pojazd półgąsienicowy kleines Kettenkraftrad Typ HK 101 (Sd.Kfz. 2). Dłuższa od tej nazwy jest chyba tylko lista przebojów szlagierowych Radia U1 Tirol. Cóż, potrzeba jest matką wynalazków, a Niemcy w czerwcu 1939 potrzebowali wynalazku właśnie. Po co? - zapytacie. Otóż był potrzebny pojazd o przeznaczeniu militarnym, relatywnie zwinny. Miał to być pojazd wielozadaniowy i cześć z tych zadań to montaż wiązek elektrycznych, transport ludzi w ciężkim ekwipunku i holowanie ciężkich rzeczy. Ciekawe po co Niemcom był potrzebny wojskowy moto-czołg latem 1939? Czyżby coś planowali na jesień?
Sporo rzeczy planowali, ale NSU pracowało nad prototypem już w '38 roku, ale patent uzyskano rok później i wtedy pojazdy zostały oddane do użytku. Zamysł był naprawdę interesujący i jednocześnie skrajnie niedorzeczny, połączenie motocykla i czołgu brzmi, przyznaje, ekstremalnie fajnie, ale jakby się tak nad tym zastanowić, to po co? Przednie motocyklowe koło teoretycznie ułatwia zmianę kierunku, ale pojazd netto waży nadal 1.2 tony. Dwa, same gąsienice mają swoje osobne prawa fizyki, którym wszystko inne musi się podporządkować. Innowacja polegała na tym, że pokonywanie mniejszych zakrętów ogarniała motocyklowa kierownica, przy większych, ostrzejszych zakrętach do zabawy wkraczała przekładnia Cletrak, którą dla ułatwienia nazwijmy czołgową. Moto-czołg był bardziej czołgiem niż motocyklem, bo motocyklowa cześć była odpowiedzialna w zasadzie tylko za sterowanie. Cały czas się zastanawiam dlaczego takie rozwiązanie, a w zasadzie połączenie ma być dobre. Ale nieistotne, Niemcy mieli w historii o wiele, wiele więcej gorszych pomysłów niż moto-czołg.
Sercem tego eine kleine nachtmusik był silnik 1.5 z Opla Olympia o mocy wprost zawrotnych, zrywających skórę z czachy 36 koni. Co ciekawe, samochód z którego owy silnik pochodził był 300 kilogramów lżejszy niż moto-czołg. Jednostka napędowa to było proste, górnozaworowe R4 na gaźniku i było istotne, żeby dało się to naprawić w rowie przy pomocy zapałek. Na nieszczęście dla wszystkich wkrótce okupowanych europejskich państw niewiele się tam psuło, więc Niemcy mogli sprawnie rozwieść kilometry kabli telefonicznych. Na szczęście jednak tu się zalety kończyły, bo po pierwsze moto-czołg (wybaczcie proszę liczne powtórzenia, sprzeczne z zasadą dobrego dziennikarstwa, ale po prostu mi się nie chce używać pełnej nazwy) palił jak smok, w terenie 20 litrów benzyny w górę, osuszając dwa 21-litrowe zbiorniki paliwa szybciej niż Hans Landa zorientował się, ze w domu Pierre'a Lapadite ukrywają się żydzi. Au Revoir, kraftstoff. Zastanawia fakt, dlaczego Niemcy w ogóle to zbudowali, bo projekt był po prostu obrzydliwie drogi. Motocykle BMW i Zündapp były tańsze, podobnie jak samochody oraz amfibie. Ale największym problemem były ruskie zimy, bo Kettenkraftrad był operacyjny głównie na froncie wschodnim. Najpierw całe błoto właziło między gąsienice, bo moto-czołg prędzej czy później ugrzązł, a potem resztki gleby zamarzały przy 30-stopniowym mrozie i unieruchamiały cały napęd. Jasne, można było próbować to podgrzać, albo czekać dobrze wiosny w nadziei, że wojna będzie trwać ale raz, że żołnierze mieli inne zajęcia i im się nie chciało, a dwa, podgrzać jak? Ogniem? Przy czterech galonach benzyny nad reduktorem? Koniec końców Niemcy się wkurzyli i całkowicie zmienili zastosowanie moto-czołgu z transportowania szpuli kabli telefonicznych na bojowo-rozbiórkowe. Otóż te egzemplarze, które odtajały po ruskiej zimie przerobili na sterowane radiowo transportery kamikadze, które wiozły ładunki wybuchowe w swoją ostatnią trasę. Jego nazwa jest majestatyczna - ferngelenkter Sprengladungsträge. To oznacza, że kiedyś w latach mniej więcej 1944-1945 w jakiś budynek (ekhm, być może jeszcze zamieszkały i daleki od rozbiórki) mogła wjechać sterowana radiowo hybryda motocykla i czołgu załadowana bombami. Mało tego, producent, czyli NSU rozwinął ten pomysł i w 1944 roku oficjalnie zbudował Springera, tak zwany pojazd rozbiórkowy bazujący ma Kfz.2 i zasilany tym samym silnikiem Opla, z tą różnicą, że ważył 2400 kilogramów, z czego 300 to były ładunki wybuchowe.
Co było potem? Cóż, potem Hitler przyłożył sobie pistolet do grzywki i pociągnął za spust. Albo wyjechał do Argentyny i zmarł z przyczyn naturalnych pasąc krowy na połaciach trawy pampasowej. Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że chcesz tym wynalazkiem
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze