3 grudnia - Kathmandu 91 dni, 11 050 mil, 15 krajów, 15 utraconych kilogramów. To bilans mojej podróży. Dokładnie 1. grudnia wjechałem do Kathmandu! Niestety, żadnego znaku przy drodze, żeby ten wyczyn udokumentować. Teraz mam zamieszanie z załatwianiem cargo na motocykl. Już prawie wszystko dograne, ale jeszcze nie wiem, ile mnie to będzie kosztować. Spotkałem się też z ludźmi z organizacji charytatywnej VSN i dzisiaj miałem też przyjemność odwiedzić jeden z ich sierocińców, co było dla mnie nowym doświadczeniem. W środę jedziemy do Shining Star, to dom, który wzbogacą zebrane pieniądze. Mam też spotkać się tam z dziećmi i opowiedzieć im o mojej podróży.
Kathmandu to okropnie zakorkowane, zasmrodzone miasto z milionami turystów i sklepami z podróbkami „north face'a". Poruszanie się motocyklem wydaje się mniej groźne dla życia, niż spacerowanie. Wczoraj był jeden z lepszych dni w mojej podróży. W końcu poznałem dzieciaki, dzięki którym ta wyprawa nabrała specjalnego znaczenia. To było niesamowite przeżycie dla mnie. 28. dzieci z sierocińca Shining Stars, to prawdziwe skarby. W życiu nie widziałem bardziej wesołych i tak szczerze uśmiechniętych dzieci! Na przywitanie usłyszałem gromkie „Namaste!" Usiedliśmy najpierw w okręgu i każdy mi się przedstawił. Później ja opowiedziałem o sobie i o swojej wyprawie. Rozłożyliśmy na krześle laptop, zgromadziliśmy dzieciaki na wprost monitora. Zacząłem im pokazywać zdjęcia z różnych zakątków Europy i Azji. Pytaniom nie było końca, a czasu zaczęło nam brakować. VSN jest w trakcie zbierania funduszy na nowy budynek, dom dla dzieciaków. Ziemia została już kupiona. Pieniądze, które zebraliśmy pójdą właśnie na ten cel. Dziękujemy! 6 grudnia - Kathmandu Dzisiaj przeżyłem ogromny stres. Od rana ślęczałem na lotnisku, przygotowując GSa do wysyłki. Nie było łatwo i nie obyło się bez przekleństw. Mówiłem draniom, żeby nie przygotowywali palety, zanim przyjadę i rozbiorę motocykl. Okazało się, że ta, którą mimo moich próśb przygotowali, jest na styk. Zmieściłem do niej kufry z paroma rzeczami i kask. Nie byłem zadowolony i chyba dało się to zauważyć. Poza tym sam urobiłem się, jak wół. Tu nie pasuje, tu coś nie gra, tego za mało, to za ciężkie! Kląłem po polsku, niemiecku i angielsku, a nawet po francusku (wpływ moich znajomych spotkanych w Pokhara). W końcu udało się, motocykl został sprawdzony i karnet podbity. Teraz tylko do biura, obgadać koszty. Wyszło, że wszystko razem waży 326 kg. Po przemyśleniu uważam, że koszty da się przeżyć, biorąc pod uwagę, że wysyłam motocykl z jednego końca świata na drugi. Teraz może zacznę zwiedzać miasto i odpoczywać. Nagarkot jest niedaleko od Kathmandu. Dojazd publicznymi środkami zajmuje dwie godziny. Od Bhaktapur aż do Nagarkot, to wspinaczka zdezelowanym autobusem, ale absolutnie warto. Wyszliśmy z hotelu rano i spacerkiem, a raczej szybkim marszem przeszliśmy 5 km, czyli odległość dzielącą nas od wieży widokowej na szczycie góry. Okrutnie zimno. Pasmo od Everestu do Langtang jak na dłoni. Wrażenia zostawiam bez komentarza. 11 grudnia - Kathmandu Cieknie mi z nosa i przed chwilą kichnąłem piąty razy pod rząd. Mój rekord życiowy. Od dwóch dni zbierało mi się na chorowanie. Oczywiście moja wina. W środku dnia bez podkoszulka grzeję się na dachu, poświęcając całą swoją uwagę książce "Inca Gold" Cusslera, wieczorami temperatura spada o kilkanaście stopni, a ja zapominam o odpowiednim ubraniu. Właściwie przez całą podróż miałem na sobie motocyklowe ciuchy, które zdały egzamin. Odkąd wysłałem motocykl razem z nimi , została mi tylko bluza i kilka podkoszulków. Aspiryna, polopiryna i kilka innych 40 % lekarstw powinno mi pomóc. Ostatnie kilka dni od spakowania motocykla upłynęło monotonnie. Kathmandu trudno zaliczyć do specjalnie wyszukanych i pięknych zakątków świata. Tak naprawdę, to miejsce służy jedynie jako baza wypadowa dla alpinistów, albo przystanek w transferze dalej. Odwiedziłem kilka świątyń i parę zakątków w miarę ciekawych architektonicznie. Ale po dziesięciu dniach ogarnęła mnie nuda. Jutro planuję zobaczyć miejsce, w którym pali się umarłych. Na pewno będzie to ciekawe doświadczenie. Codziennie po kilkanaście razy jestem zaczepiany przez sprzedawców bransoletek, owoców, fletów i skrzypiec, marihuany, tygrysiego smaru, chusteczek (teraz by się przydały), breloczków, szalików itd. Marihuanę czuć wszędzie i nikt nie kryje się z paleniem. No może moja sąsiadka w hotelu, która oprócz ziółek wrzuca chyba coś więcej. Ostatnio doczepiła się do mnie i moich znajomych. Usiadła obok i po chwili wpadła w jakiś trans, przypominało mi to chorobę zwierząt w zoo, kiwała się jak huśtawka i drapała za uszami. W końcu poszliśmy sobie. Pożegnałem moich francuskich przyjaciół, których poznałem w Pokhara. Odlecieli do Goa pobyczyć się tym razem na plaży. Wielkie sklepy z wyrobami z paszminy, kaszmiru, podróbki „The North Face", super droga biżuteria i to wszystko w otoczeniu ton śmierdzących śmieci. Nie mogę tego sobie wytłumaczyć do tej pory. Kraj z takim potencjałem, a pozwala sobie sam na takie niszczenie. Oczekują i liczą tutaj na wzrost liczby turystów, a jednocześnie totalnie zaniedbują swoje naturalne skarby. Widziałem samochody załadowane śmieciami, które wyładowywano na środku ulicy! W te śmieci zakopują się potem krowy, psy itd. Śmierdzi cała okolica. Każdy turysta zwraca na to uwagę i zadaje pytanie: jak to możliwe, że w jednym kraju kara się mandatem osobę gaszącą papierosa pod butem, a w innym, jak tutaj, 2 tony śmieci lądują na ulicy w centrum najbardziej ruchliwej dzielnicy? Przetwórnia odpadów jest 30 km za miastem. Cóż... Byłem po raz kolejny odwiedzić "moje dzieciaki". To była raczej ostatnia wizyta. Ucieszyły się bardzo widząc mnie. Niestety czasu miałem o wiele mniej. VSN ulokowało dwóch nowych wolontariuszy w Shining Stars, więc praktycznie pokazałem się tam, pogadałem z dzieciakami i pogoniono mnie do samochodu. Kilkoro z nich zdążyło zrobić pozę do zdjęcia i napisać kilka listów do Buzza i Tashy. Od kilku dni uczę się gotować nepalskie potrawy pod okiem 18-letniego Gamju. Gamju pracuje w moim hotelu jako chłopiec od wszystkiego. Nauczyłem się przyrządzać super smaczny Dalbat i gotować mleczną herbatę. Może to niewiele, ale jak na początkującego to i tak nieźle. Do zabicia mam jeszcze sześć dni. W poniedziałek lecę do Dehli. Stamtąd do Krakowa na święta. Ciężko uwierzyć, że to już koniec. Za siedem dni będę w Polsce. Zajmie to z Dehli tylko trzynaście dni!! Od pomysłu na wyprawę do realizacji upłynął prawie rok. Szybko mija to, co przynosi największą frajdę. 17 grudnia - Dehli To już na pewno musi być koniec. Dzisiaj wyleciałem z Kathmandu i dotarłem po półtorej godziny do Dehli! Himalaje z powietrza wyglądają po prostu oszałamiająco - ciężko opisać. Do hotelu trafiłem po godzinnej jeździe z szalonym taksówkarzem. Było już ciemno. Korek był straszny, taksówkarz zatrzymał się i kazał mi dalej iść! Przeciskałem się między ludźmi, niosąc wielką torbę wypchaną kilkoma pamiątkami i rzeczami, które nie poleciały z motocyklem. Po szybkim prysznicu wyszedłem coś zjeść i zostałem zaatakowany. Z każdej strony, gdzie się nie ruszyłem byłem nagabywany przez lokalnych, krzyczących: tu mój sklep... moja restauracja... może torbę... może flet? Jutro w nocy jadę z powrotem na lotnisko. O 2-ej wylatuje Allitalia do Krakowa! Nie mogę się doczekać. 27 grudnia - Rabka Święta, święta i po świętach. I o co tyle krzyku? Zimno tutaj. Nie tak zimno, jak zdarzało mi się w górach, ale jednak. Jestem zupełnie nieprzygotowany. Podkradam bratu bluzy i kurtki. Całe szczęście, że jest podobnej budowy, co ja. Już osiem dni w Polsce. Lot z Delhi był długi, dziesięć godzin do Mediolanu, dwie godziny czekania i dwie godziny do Krakowa. Nawet nie chciało mi się patrzeć przez okno. Byłem padnięty. Siedem godzin przespałem, resztę zabijałem czytaniem książki. Clive Cussler zdecydowanie należy do moich ulubionych twórców gatunku. Kolega czekał na mnie w Krakowie z piwem, bez kwiatków jednak! Szczur.... Święta spędziłem w Rabce w gronie rodzinnym. Ucieszyło to przede wszystkim moją mamę - od śmierci taty czuje się samotna. Były prezenty, było łapanie się za głowę z okrzykiem: "Jak ty wyglądasz? Zjedz coś!". Były odwiedziny znajomych. I tak na przykład, z Grubasem nie widziałem się ponad dziesięć lat. Kiedyś mieszkaliśmy razem i razem przenosiliśmy góry. Z innym nie widziałem się dziewięć miesięcy. Było miło, tym bardziej, że spotkania obficie oblaliśmy. Były też bobsleje, ale o tym kiedy indziej... Powiem tylko, że nasze wyczyny zaszokowały mamę. Ta „stara data" szokuje się byle czym... Były zabawy z psem, spacery itd. A przede wszystkim duuużo jedzenia. Miło było przypomnieć sobie, jak wygląda pełna lodówka i jak to fajnie mieć jedzenie pod ręką, zawsze ciepłą wodę w kranie, kąpiel kiedy chcesz. Przez osiem dni nadrobiłem dwa kilo, co jest znakiem, że wracam do stanu normalnego. 3. stycznia jadę do Berlina, skąd z kolei ósmego polecę do Londynu. Tam odbiorę od Richarda moje BMW i zacznę ostatni etap podróży - kilkaset mil do Edynburgha. | |
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzePodróż piękna. Zazdroszczę wrażeń. Ja w ubiegłym roku pojeździłem trochę po Indiach. Z różnych powodów nie udało mi się przejechać całości trasy Manali - Leh - Manali. Może któryś z Was zechciałby ...
OdpowiedzJa mam konkretne pytanie. Czy po takiej podróży sprzęt, czyli BMW jest mocno wymęczony? Pomijam oczywiście takie rzeczy jak stłuczka w Turcji. Chodzi mi po prostu o to, czy po takim wyjeździe z ...
OdpowiedzJedyne co wymienilem po podrozy to byla uszczelka tylnej osi ( zaczelo mi cieknac z walka juz w indiach) i przednia subframe,ta trzymajaca zegary i blotnik, ktora ucierpiala podczas stluczki. po zabraniu motocykla do dealera okazalo sie, ze nawet zawory nie musialy byc regulowane. Mimo wielkiego obciazenia i czasami ciezkich terenow nie ucierpialo ani zawieszenie ani rama. Motocykl uzywalem jeszcze przez wiele miesiecy. SPrzedalem go przed przeprowadzka do US z 63 000 mil na liczniku. W tej chwili rozgladam sie za nastepnym.
OdpowiedzGratulacje, gratulacje i co tu duzo mowic: szacuneczek!
OdpowiedzMarcinie, to nam było szalenie miło relacjonować Twoje przygody! Czekamy na więcej! :) Pozdrawiam,
Odpowiedzbardzo wszystkim dziekuje za przemile komentarze jak rowniez calej redakcji Scigacz.pl a w szczegolnosci Ani J, ktora ta relacje redagowala. To byla wspaniala przygoda i czesto wracam do zdjec. Sa ...
OdpowiedzCzekam na więcej. Może tym razem podróż z Alaski do Argentyny/Chile? ;]
Odpowiedzto napewno ale jeszcze nie teraz. ;)
OdpowiedzGratulacje,polatałeś sobie trochę motorkiem:).Ale musiało być miło po takiej długiej przygodzie pojeść i popić w rodzinnym domu.Pozdrawiam
Odpowiedz