Czy moc ma znaczenie?
Dyskusja na temat tego, czy moc ma znaczenie przypomina dyskusję na temat tego, czy rozmiar penisa ma znaczenie. Niby wszyscy mówią, że to sprawa drugorzędna, wręcz nieistotna, ale tak naprawdę każdy chciałby mieć tego więcej. Nieważne, czy argumenty wyrażane są w koniach mechanicznych lub centymetrach, zawsze znajdzie się ktoś kto stwierdzi, że nie ma czegoś takiego jak "zbyt dużo". Kwestię tego, jak kluczową rolę w satysfakcji odgrywa wielkość przyrodzenia zostawimy Cosmopolitanowi, jednak porozmawiajmy chwilę o mocy.
Mały ale wariat
Co odpowiedzielibyście, jeśli ktoś by się was spytał, kiedy mieliście największy fun na motocyklu? Ja z pewnością powiedziałbym, że na torze, Suzuki V-Stromem 650. Kiedy podnóżki zdarły się już całkowicie i zaczynałem zdzierać buty, a opony przypominały bardziej dywan niż opony, nie można było się odpędzić od uczucia całkowitej satysfakcji. Że właśnie dałeś z siebie wszystko, a motocykl pojechał na 100% swoich możliwości. Jestem pewien, że Lovtza, człowiek, który jeździł wszystkim, począwszy od skuterów, których nazw nikt nie potrafi wymówić, skończywszy na motocyklu WMMP, zapytany o to samo odpowiedziałby, że największą radochę i satysfakcję sprawia mu zaatakowanie jakiś krzaków swoją 250-tką w dwusuwie. Przy czym pamiętajcie, że mówimy tutaj o motocyklach z mocą na poziomie 50-60 KM. Najfajniejsze są skupiska ludzi, przy których przyznanie się do jazdy motocyklem z taką mocą jest jak przyznanie się do mieszkania z mamą. Przypomnijcie sobie przedmioty z dzieciństwa, które sprawiały wam najwięcej frajdy. Klocki LEGO, żelki Haribo, magazyny dla dorosłych znalezione w szafie taty, chipsy, Game Boy. Wszystkie miały jedną cechę, były niewielkie. Założę się, że nikt nie podnieca się nostalgicznie myśląc o zwiedzonym za dzieciaka zamku w Malborku. Albo o lodówce. Coś w tym musi być.
Niestety to nie lata 80-te
Co to była za dekada. Wtedy, jeśli jakiś księgowy na zebraniu powiedział, że motocykl musi być przyjazny i oszczędny, natychmiast zostałby zamknięty w schowku na środki czystości. W danych technicznych liczyła się wyłącznie jedna rubryka, "moc maksymalna". I najlepiej, aby liczba, którą tam wpisywano była jak najwyższa. Mój ulubiony przykład szaleństwa tamtych czasów to Yamaha V-Max. Ktoś stwierdził "Trudno, może i ma ramę z rozgotowanego makaronu, zawieszenie z kawałka węża ogrodowego, a hamulce działają tylko raz, damy mu 145 KM i zobaczymy, co będzie". Wyobraźcie sobie to dzisiaj np. w Hondzie. Mógłbym bez końca wymieniać lunatyczne pieczątki tamtych czasów. GSX-R 1100, Kawasaki Z1300, GPZ900R, Katana 1100, VF1000R, idiotycznie wściekła Yamaha RD500. Rzeczy, które wtedy jeździły po ulicach dziś byłyby zamknięte w zoo. Przyszły jednak nowe czasy, księgowi, których nikt nie zapraszał na imprezy pokończyli szkoły i wspięli się na wysokie stanowiska w koncernach motocyklowych, świat przestał być rozczochranym nicponiem z pęczkiem petard w kieszeni i stał się przykładnym nerdem w nienagannym blezerku i sprawnie działającym kalkulatorem. Trzeba jednak przemysłowi motocyklowemu przyznać, że dostosował się do nowych czasów bezbłędnie. Jasne, Ducati nadal ma gdzieś motocykle małolitrażowe i skutery, ale wszyscy inni na bieżąco wprowadzają do oferty motocykle w mniejszych pojemnościach i z mniejszą mocą. I to płynnie prowadzi nas do kolejnej ważnej sprawy.
Na smyczy
Mogę o coś zapytać? Po co Ci ta cała moc? Jazda multi-konnym motocyklem w mieście może w pewnym momencie okazać się czymś przypominającym przedwczesny wytrysk. Zwłaszcza, kiedy zorientujesz się, że nie ma gdzie wrzucić czwórki. Jasne, guma spod świateł jest fajna (oczywiście nie wolno tego robić...), a coś, co ma 180 KM i waży niewiele ponad 200 kg zapewnia druzgocące doznania przy przyspieszaniu. Zawsze, powtarzam, zawsze w rozmowie z posiadaczami metaforycznych litrów na pytanie po co im one słyszę w odpowiedzi, że po prostu je lubią, podobnie jak moc pod manetką. I ja to naprawdę rozumiem! Jest wspaniale jechać czymś wiedząc, że nawet z prędkości 160 km/h motocykl może zostawić za sobą wszystko inne (odsyłam do Diavela i BMW K1600GT). Ale skoro tak bardzo zależy nam na adrenalinie, to czy nie lepiej byłoby dać z siebie i motocykla maksimum, aby osiągnąć satysfakcję? Co to za frajda być Hulkiem i na siłowni ćwiczyć na bieżni? Recepta? Dorwijcie się do jakiegoś małego sprzętu, dajmy na to KTM Duke 125 lub Honda CBR125R. I zabierzcie go na tor. To prawda, przez pewien czas wszyscy inni będą przypominać Wam, jak niewielka jest Wasza męskość, ale dajcie sobie chwilę. Wczujcie się w sprzęt. Po chwili zauważycie, jak reaguje i na jak wiele możecie sobie pozwolić. A wierzcie nam, że pozwolić możecie sobie na wiele z małym sprzętem. Tutaj dowód. Człowiek w końcu sam dojdzie do wniosku, że 200 KM i żadnej możliwości, aby efektywnie je pogonić sprawi, że poczuje się jak facet, któremu dziewczyna po randce uściśnie dłoń i powie "cześć" zamykając przed nosem drzwi.
No dobrze, czy w takim razie moc ma znaczenie?
Oczywiście, że ma. Ale wszyscy (czyt. koncerny motoryzacyjne) zrozumieli już, ze nie takie jak kiedyś. Każdy przechodził kiedyś fazę, kiedy biegał po mieszkaniu wywijając kończynami na myśl o motocyklach takich jak Hayabusa, R1, Bandit 1200, V-Max, Kawasaki ZX-10R. To zupełnie normalne u wszystkich, których grupę krwi określa liczba oktanowa. Ja jednak na krętej, górskiej drodze zamiast tysięcy koni mechanicznych wolałbym mieć dobre zawieszenie, dobrą reakcję na dodanie gazu i dobre opony (w takiej kolejności). Wszystkich pełnych obawy o to, że wkrótce zaleje nas fala małych, żenujących, słabych wozideł uspokajam - Kawasaki planuje ZZR1400 z kompresorem, Suzuki następcę SV650 z Turbo, a Bóg jeden raczy wiedzieć, co w odmętach swojego szaleństwa planuje KTM…
Komentarze 27
Pokaż wszystkie komentarzeI dlatego właśnie już niedługo zagości u mnie KTM Duke 125 i jak się trochę oblatam, to może KTM Duke 280 i wystarczy!!! :-) Trzeba się nauczyć czerpać przyjemność z samej jazdy! :-)
OdpowiedzWybaczcie, że odbiegnę od tematu bo na prawdę są tu ciekawe wypowiedzi tylko nie da się czytać - każdy komentarz jest ucięty, jak kliknę na "czytaj dalej" to nowa strona się otwiera. Po skończeniu ...
OdpowiedzKliknij sobie kółeczkiem i otworzy sie w nowej karcie. :)
OdpowiedzMoc nie zawsze ma znaczenie. Jechałem z kolegą rundkę Złotów - Piła - Jastrowie - Złotów. Ja miałem tylko Suzuki Savage poj. 652 ccm, a on Yamaha V-Max poj. 1200 ccm - różnica w mocy kilkukrotna, ...
OdpowiedzKolega na vmaxi to chyba nie potrafił jeździć.
OdpowiedzV-MAX jeździ jak pociąg, polskie drogi nie są na takie maszyny, ale co jak co jeśli się czuje maszynę to można wszystko. Dawniej ten kolega jeździł bardziej wygodniejszymi moto poręczniejszymi (teraz już nie ma żadnego) a tu przesiadka na pociąg na dwóch kołach - dosłownie. Garnąłem się nieraz jego sprzętem i nie polecam do codziennej jazdy.
OdpowiedzMoim zdaniem, jak objeżdżam moją Aprilią rs 125 kolesi na winklach na supersportach 600 i w górę, to moc nie ma znaczenia a liczy się frajda z jazdy, bo taką 125 jak się wykorzysta do granic ...
Odpowiedztyle ze te 125 jest jak dla mnie po prostu za lekkie, rozumiem większą frajdę z szybszego ogarnięcia małego motocykla ale jednak komfort podróży i reakcji sprzętu na to co się chce jest znaczący. przejeździłem sezon na 125 i przesiadka na małe 600 było ogromnym skokiem z praktycznie samymi plusami. Fakt, że w mojej 125 w mig złapałem o co chodzi, chodziła pode mną pięknie, jednak uważam, że motocykl gabarytowo dla dorosłego mężczyzny to to nie był - lepiej mi się prowadzi niewielką 600 niż sporą 125. mimo że lepszy byłem na 125 :)
OdpowiedzMoja 125 waży ok. 180 kg ;) Honda Varadero.
Odpowiedza ja jezdze 50 (motorower nie skuter - ma biegi) i cholernie bym juz chcial jakas 250. Tutaj nie powiecie ze moc nie ma znaczenia :)
Odpowiedzjak napisał ~rami - duża moc daje możliwość wyboru. Chcę jechać spokojnie i oglądać kwiatki - nie ma problemu. Chcę żeby przyspieszenie zatkało mi dech - podobnie. I nie będzie mnie wkurzało za ...
Odpowiedz