Ciszej nad tą trumną. Kiedy i jak dyskutować o wypadkach motocyklowych? [FELIETON]
Rok 2020 przyniósł nam całą masę wątpliwych atrakcji, o których chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Niestety, już od początku sezonu zbiera obfite żniwo również wśród polskich motocyklistów. Każdy wypadek staje się wydarzeniem medialnym, po którym w komentarzach robi się naprawdę gorąco, a nierzadko wręcz wybija szambo. Czy istnieje sposób, by konstruktywnie rozmawiać o przyczynach tych zdarzeń, nie raniąc jednocześnie rodzin i znajomych ofiar?
Niedawno miałem sytuację typu "o włos", która w pełni uzmysłowiła mi, jak szybki jest przebieg zdarzeń prowadzących do wypadku motocyklowego. Wracając z toru w Modlinie wielkim Harleyem Road Glide jechałem przez Nowy Dwór Mazowiecki. W jednej chwili przyjemna jazda w blasku zachodzącego słońca została przerwana przez nadjeżdżające z przeciwka auto, którego kierowca bez żadnego ostrzeżenia zaczął wykonywać lewoskręt i znalazł się na moim pasie, tuż przede mną. Uratowała mnie w zasadzie tylko prędkość, ta często wyśmiewana pięćdziesiątka w mieście. Dała mi ułamek sekundy, w którym zdążyłem pchnąć prawą manetę i o kilka centymetrów minąć przód auta. Mając na budziku 70-80 km/h, mógłbym już nic nie napisać. A przecież jechałem wielkim kredensem, poza linią gęstej zabudowy, jak on mógł mnie nie zauważyć...
Wbrew temu, co próbują przemycać niektórzy nadmiernie uduchowieni członkowie naszej społeczności, w śmierci na motocyklu nie ma niczego romantycznego, wzniosłego, co z automatu wysyła nas do jakiejś Valhalli, gdzie będziemy pić wino z dzielnymi Wikingami. Naiwne grafiki z aniołami, chmurami i niebiańskimi autostradami są w mojej opinii czymś absolutnie koszmarnym. Jednocześnie kiczowatym i budującym wykrzywiony obraz tego, co naprawdę się dzieje. Śmierć na motocyklu jest bolesna, straszna, wyjątkowo nieestetyczna. Nie chcę tego celebrować, wolę celebrować życie - to motocyklowe życie, pełne wrażeń, które może dać tylko jazda jednośladem.
Dyskusja po polsku
Kiedy tylko w mediach, najczęściej lokalnych, pojawia się wzmianka o wypadku motocyklisty, nawet bez zaglądania do materiału wiem już, co będzie się działo w sekcji komentarzy. Wyrazy współczucia dla rodziny zmieszane z niedelikatnymi, często chamskimi i pozbawionymi podstaw opiniami podwórkowych ekspertów od zdarzeń drogowych, w stereotypowy sposób nastawionych do kierowców jednośladów. Do tego nieśmiało przebijające się głosy rozsądku, skwapliwie uciszane jednak przez frakcje "ciszej nad tą trumną" oraz "to nie czas na takie wpisy".
W rezultacie powstaje rodzaj niestrawnego bigosu, w którym mieszają się chamstwo, gdybanina, zawodzenie, ludowe mądrości i tak typowe dla polskiej tradycji analitycznej myślenie magiczne, czyli "ojej, co za pech, taki młody był, co za nieszczęście, co za tragedia, pewnie przeznaczenie". Absolutny bełkot, z którego nic nie wynika. Wystarczy przywołać niedawny przykład Karoliny z Zielonki, która zginęła po uderzeniu w busa. Czy zatem rzeczywiście zamilknąć i odpuścić sobie udział w tego typu dyskusjach, w praktyce oddając pole wymienionym na początku akapitu żywiołom?
Rozmawiać, jak najwięcej rozmawiać
Moim zdaniem nie. O specyfice jazdy motocyklem, wiążącymi się z tym niebezpieczeństwami oraz o wypadkach trzeba rozmawiać, jak najszerzej. To naprawdę nie jest czarna magia i pole działania dla Ezo-Grażyn, które na podstawie pozycji planet wnioskują, że tak miało być. Każdy wypadek ma swoją zupełnie przyziemną przyczynę lub ciąg przyczyn, które najczęściej da się w banalny sposób wyeliminować, a rozwiązania leżą na wierzchu - w niemal każdej publikacji motocyklowej, na pierwszym lepszym kursie, w wywiadach z instruktorami, zawodnikami i policjantami.
Najtrudniejsze w tym wszystkim jest okiełznanie własnej głowy, dlatego proces unikania niebezpieczeństw zaczyna się tak naprawdę jeszcze przed ruszeniem z miejsca. O bezpiecznej jeździe łatwo mówić i łatwo do niej namawiać, także siebie. Prawdziwe wyzwanie to tych słów posłuchać i wprowadzić w życie za kierownicą. Motocykl potrafi upoić i wyłączyć myślenie, stąd równie mocną uwagę należy przyłożyć zarówno do samej techniki jazdy i analizowania otoczenia, jak i samokontroli, która zwłaszcza przy braku wieloletniego doświadczenia jest kluczowa.
Kiedy jest czas?
Czas rozmowę o przyczynach jest zawsze i być może wbrew opinii wielu z was, uważam, że również tuż po wypadku. A może nawet zwłaszcza wtedy, kiedy w to miejsce skierowana jest uwaga dużej grupy ludzi. Zazwyczaj po pogrzebie sprawa przysycha i mało kto pamięta, co tak naprawdę się wydarzyło. Natomiast rzeczowe przedstawienie sprawy mogłoby uratować kolejne życia, podobnie jak robią to szczegółowe analizy katastrof lotniczych, zakończone rekomendacjami bez szemrania wprowadzanymi w życie na całym świecie. Inaczej oddajemy pole tym, którzy widząc zdemolowane auto oraz leżący motocykl z urwanym przednim zawieszeniem i rozerwanym blokiem silnika, wciąż pytają "a skąd wiesz jak szybko jechał?", co znów wyprowadza rozmowę w rejony z pogranicza magii i absurdu. Często wynika to z chęci bronienia źle rozumianego dobrego imienia sprawcy, najczęściej będącego jednocześnie ofiarą.
Dlaczego więc autorzy nawet bardzo wyważonych komentarzy są gnojeni przez tych, którzy często dosyć faryzejsko, z dużą dawką hipokryzji krzyczą, że to nie czas i pora, że przecież to może przeczytać rodzina ofiary i "jakbyś się czuł?". Tutaj dochodzimy niestety do sedna naszego szerszego problemu jako społeczeństwa. Nie umiemy ze sobą rozmawiać bez złych emocji, z empatią i zrozumieniem drugiej strony, a przede wszystkim przekonaniem, że ktoś ma naprawdę dobre intencje. Wiecznie szukamy wrogów, na dzień dobry okopujemy się na pozycjach i na wszelki wypadek wypalamy od razu z moździerza.
Język to podstawa
Język polski jest bardzo bogaty i z jednej strony daje szeroki wachlarz możliwości, a z drugiej, nie obrażając nikogo, jest jak brzytwa w ręku ssaka naczelnego. Nieprzemyślane wypowiedzi, bezmyślna pisanina, brak wewnętrznych hamulców, agresywne słownictwo, epitety, wyzwiska - to wszystko podnosi temperaturę, nakręca konflikt i jednocześnie dramatycznie obniża poziom dyskusji. Zamienia się ona w czysty internetowy rzyg, zwany przez niektórych hejtem - choć osobiście nie znoszę i nie używam tego określenia.
Sprawa jest dosyć prosta. Nie czujesz się na siłach, by wypowiedzieć się w taki sposób, którego nie będziesz się wstydził za tydzień, miesiąc, rok? Nie pisz. Bądź pewien, że do każdego komentarza będzie można wrócić - w internecie nic nie ginie.
Z drugiej strony nie można blokować merytorycznych opinii, "bo to nie czas", "bo tutaj wspominamy i opłakujemy piękną duszę". Takie rzeczy, odizolowane od osób postronnych, w pełnej prywatności powinny być przeżywane przez rodzinę i bliskich. Natomiast moim zdaniem informacja prasowa o zdarzeniu, trafiająca do setek tysięcy osób, w tym motocyklistów, nie może być zaimpregnowana na prawdę, choć ta często jest ewidentna, bolesna i jednoznacznie wskazuje na winę ofiary. Ucinanie rzeczowej rozmowy na temat przyczyn wypadków oznacza, że pojawi się więcej artykułów o krzykliwych nagłówkach w stylu "Kolejny wypadek motocyklisty…"
Umiar, kultura, szacunek i trochę zaufania - to przyda się nam wszystkim.
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarze"Umiar, kultura, szacunek" ? - nie w Polsce !
OdpowiedzZgadzam się z autorem co do rozmawiania i typowego polskiego ględzenia ALE...fakty są takie, że w większości przypadków (śledzę je bacznie) prędkość motocyklisty go zabija - nawet, tak jak w ...
OdpowiedzSzczerze? Ja to wszystko rozumiem, ale "zero brawury" wyklucza motocyklizm. Oczywiście bez przegięć, swoje lata już mam, ale dla mnie jazda motocyklem musi mieć w sobie trochę ognia. Jeżdżę uważnie i rozsądnie, nie gumuję w ruchu ulicznym, nie latam 150 w zabudowanym i nie wykonuję innych głupich manewrów, ale gdybym chciał nie przekraczać 50km/h, to bym sobie kupił elektryczny rowerek albo chiński skuter. I nie oszukujmy się, tak do tego podchodzi 99% motocyklistów (oczywiście tych "rekreacyjnych", nie "komunikacyjnych" na 125-tkach). Ten pozostały 1% to starsi panowie, pyrkający sobie niespiesznie na swoich "preclach" (do których wcale nie jest mi daleko wiekiem). Lewa.
OdpowiedzZgadzam się.
OdpowiedzTrzeba było jechać stówą to byś przejechał skrzyżowanie zanim tamten gościu do niego dojechał. A dwieście to może nie zdążyłby nawet z garażu wyjechać i byście nigdy się nie spotkali Sam ...
Odpowiedz"pchnąć manetkę" to zastosować przeciwskręt i go objechać, nie dodać gazu.
OdpowiedzNo ale czyż nie jest efektywniej pchnąć manetę i odkręcić by buchnąć mu spalinami pod nos? Ale fakt, mój błąd, założyłem, że autor tak zrobił.
Odpowiedz