Wina kierowcy auta - rozdmuchany fakt bez żadnego znaczenia [FELIETON]
Wnioskując po licznych komentarzach pod artykułami o wypadkach z udziałem jednośladów, polska społeczność motocyklowa jest wciąż bardzo przywiązana do faktu, że za większość takich zdarzeń odpowiadają kierowcy aut. Tegoroczne policyjne statystyki nie są pod tym względem już tak jednoznaczne, a nawet gdyby tak było - nie powinno to dla nas mieć żadnego znaczenia, jeśli planujemy nie tylko jeździć po drogach, ale też zawsze z tych podróży wracać.
W rankingach rzeczy absolutnie nieprzydatnych motocyklistom regularnie pojawiają się takie wynalazki, jak płyn do spryskiwaczy, lisia kita i porcelanowa zastawa stołowa na 12 osób. Ja dodałbym jeszcze jedną - "wina kierowcy auta za spowodowanie wypadku z udziałem jednośladu".
Plankton na dwóch kołach
Mam przeczucie, że wielu z was może być mocno oburzonych tym, co teraz napiszę. W polskich warunkach, mimo jasnych przepisów i tego, jak lubimy o sobie myśleć, motocykliści nie są równorzędnymi uczestnikami ruchu drogowego. Nawet jeśli dają z siebie wszystko i jeżdżą w 100% zgodnie z prawem, codziennie muszą się liczyć z faktem niezauważenia lub wręcz lekceważenia przez tych, których na drogach jest wielokrotnie więcej i są lepiej zabezpieczeni - kierowców aut. Choć dla nas motocykle są często całym życiem, to spójrzmy prawdzie w oczy: nie jesteśmy Francją, Włochami czy Hiszpanią. W naszym kraju pod względem liczby pojazdów na ulicach i wielkości rynku motocyklowego w porównaniu z samochodowym, wciąż jesteśmy egzotyką. Nawet w szczycie sezonu motocykliści to pojedyncze krople w rzekach aut.
Niedoskonałe otoczenie
Z tego powodu bardzo mnie dziwi, że mamy wobec ich kierowców jakieś oczekiwania. Prawo jazdy kat. B jest dziś traktowane jak prawo człowieka i coś, co każdy powinien posiadać jako dodatek do wykształcenia, nawet jeśli kompletnie nie nadaje się do prowadzenia pojazdów. Niekoniecznie dlatego, że nie ma podstawowych zdolności psychomotorycznych pozwalających na jednoczesną pracę kierownicą, gazem, skrzynią biegów i hamulcem. Nawet małpa jest w stanie wytrenować określony zestaw czynności.
Sukces kierowcy niezawodowego można mierzyć tym, czy jest w stanie w długim okresie bezszkodowo poruszać się z punktu do punktu. To wbrew pozorom całkiem cenna nagroda "złotych kalesonów", ponieważ żeby osiągnąć ten cel, a szczególnie na polskich drogach, potrzebne są jeszcze takie cechy jak podzielność uwagi, ostrożność, zdolność przewidywania oraz, co mniej oczywiste, uprzejmość, empatia i zwykłe szczęście. Zadajmy sobie pytanie, ilu z milionów kierowców puszek je posiada. Bliżej - ilu naszych znajomych, członków rodzin, sąsiadów, kolegów z pracy i ludzi, których znamy z widzenia. Myślę, że możemy zgodzić się przynajmniej do bardzo ogólnikowego "nie wszyscy", co już przekłada się na tysiące osób za kierownicą, których nie powinno tam być.
Z drugiej strony, myślę że nie pomylę się zbytnio, jeśli napiszę, że większość motocyklistów jest również kierowcami aut. Oczywiście dobrymi kierowcami, przecież tak lubimy o sobie myśleć. Załóżmy, że każdy z nas posiada ten wspaniały zestaw cech, o których pisałem przed chwilą. Mimo tego, ilu z nas nie popełniło w ostatnim czasie jakiegoś głupiego błędu? Kto nie był zmęczony, nie miał dymu w pracy, nie pokłócił się z bliską osobą, a następnie wsiadł za kółko? I również, z czystym sumieniem, czy zawsze zauważamy pojedyncze światło za szybą lub w lusterku wstecznym, niezależnie od tego, jak szybko się porusza?
Olej ich!
Połowę tego felietonu poświęciłem już kierowcom puszek, ale to nie oni są kluczem do naszego bezpieczeństwa. Nie możemy mieć w stosunku do nich żadnych, jeszcze raz - ŻADNYCH oczekiwań. Choć zabrzmi to mocno niehumanitarnie, jadąc motocyklem warto założyć, że spotykane po drodze pojazdy prowadzone są przez istoty całkowicie bezrozumne, nawet jeśli w większości przypadków tak oczywiście nie jest - proszę o zrozumienie, zanim ktoś posądzi mnie o jakiś rodzaj szowinizmu.
Przed każdym wyjazdem motocyklem zakładam, że będę poruszał się w czymś w rodzaju żywiołu, w którym tylko ja jestem odpowiedzialny za to, co się ze mną stanie. Znana od lat zasada ograniczonego zaufania jest dla mnie niewystarczająca. Głosi ona, że "uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego, chyba że okoliczności wskazują na możliwość odmiennego ich zachowania". Kiedy jadę motocyklem, te "okoliczności" występują zawsze, nawet jeśli teoretycznie wszystko jest w normie.
Nie ma wypadku z udziałem motocykla bez winy motocyklisty
Czy to hasło jest za mocne albo nieprawdziwe? Na pewno nie zawsze tak jest, ale przypadki, w których absolutnie nic nie można było zrobić to nikły procent wszystkich zdarzeń. Jesteśmy uczestnikami ruchu trochę "specjalnej troski", łatwymi do poważnego uszkodzenia nawet przez parkingówkę przy 5 km/h. Najważniejsze jednak, żebyśmy sami tak o sobie myśleli, a nie zwalali tego obowiązku na innych kierowców.
W kwestii własnego bezpieczeństwa w czasie jazdy zawsze jest coś do zrobienia. Zmniejszenie prędkości w zabudowanym, zwracanie uwagi na wszystkie pojazdy włączające się do ruchu, utrzymywanie odstępów, budowanie w głowie możliwych scenariuszy zdarzeń i zakładanie, że spełnią się te najgorsze, zostawianie marginesu na błąd...
Brzmi to jak sen paranoika, ale tak właśnie wygląda jazda motocyklem w ruchu ulicznym, jeśli nie chcesz być po prostu jedną z kolorowych piłeczek w bębnie maszyny losującej, która czeka na swoją kolej. Można dalej obwiniać kierowców aut i oczekiwać, że będą doskonali. Policyjne statystyki za ten rok pokazują jednak, że wina za same zdarzenia rozkłada się mniej więcej po połowie, a prawie 66% zgonów nastąpiło w wyniku wypadku spowodowanego jednak przez motocyklistę.
"Sprawca" i "wina" w ostatecznym rozrachunku pozostają wyłącznie słowami w policyjnych dokumentach. Nie mają żadnego znaczenia, chyba że nasi bliscy będą z nich czerpać jakiś rodzaj gorzkiej satysfakcji, w co osobiście nie wierzę. Dla wielu osób poruszających się po naszych drogach myślenie i przewidywanie to prawdziwy codzienny krzyż. Jako motocykliści musimy pomagać im go nieść, jeśli nie chcemy na nim wisieć.
Szerokości, przyczepności!
Komentarze 5
Pokaż wszystkie komentarzeKAŻDEGO kierowcę puszki należy traktować na drodze jak skrajnego debila, chama i zazdrośnika względem motocyklistów (niestety w Polsce sporo z nich takimi jest..), tylko wtedy możemy jechać ...
OdpowiedzWreszcie fajny i mądry artykuł, stawiający sprawy jak trzeba. Zawsze siadając na moto mam świadomość ryzyka i wiem, że muszę liczyć na siebie, swoje umiejętności, doświadczenie i i przede wszystkim...
OdpowiedzBrawo! Doskonały felieton. Powinien go przeczytać każdy motocyklista, niezależnie od tego, ile już tys. km nawinął w życiu. Przestrzegajmy przepisów, bądźmy dla siebie mili i zwyczajnie uważajmy na...
OdpowiedzSmartfon Zombie to nie tylko piesi, ale niestety również spora liczba kierowców. Często są to kierowcy samochodów klasy luksusowej i to jest porażka, że w np. BMW, Audi, czy Mercedesie za 300tys. ...
OdpowiedzHaha sam się zastanawiałem nieraz o co chodzi widząc gogusia w aucie za pół bani z komorką przy uchu. Auto z wypozyczalni i cymbał nie potrafi połączyć telefonu? Czy chce pokazać przez okno że ma najnowszego srajfona? Nie wiem.
OdpowiedzCałkowicie zgadzam się z autorem tekstu, taką właśnie " drogową paranoję" wpaja mi od początku mojej motocyklowej przygody mój mentor, popierając ją moim zdaniem bardzo mocnym argumentem, że ...
Odpowiedz