Bezwzględne pierwszeństwo pieszych - niebezpieczna broń obosieczna [OPINIA]
Koszmarny wypadek z na pasach na jednej z warszawskich ulic wywołał nową falę dyskusji o bezpieczeństwie pieszych. Zgodnie z przypuszczeniami, od razu wróciła kwestia nadania im szerszych uprawnień, w tym bezwzględnego pierwszeństwa w okolicach przejść. Bez dużo szerszych działań, zmiany innych przepisów oraz przebudowy infrastruktury może to jednak przynieść skutek odwrotny od zamierzonego.
O samym wypadku w Warszawie na pewno większość z was już słyszała. W największym skrócie: przez przejście dla pieszych na ul. Sokratesa przechodziła rodzina z dzieckiem w wózku, kiedy wjechało w nią rozpędzone BMW. Ojciec zdążył w ostatniej chwili odepchnąć matkę i wózek, niestety sam zginął uderzony przez auto. Dziecko przebywa w szpitalu, jest w ciężkim stanie.
To tragiczne zdarzenie skupiło jak w soczewce nie tylko główne problemy polskich dróg i ulic, ale też dyskusja o bezpieczeństwie, która wybuchła tuż po nim, przyjęła postać tradycyjnej bijatyki, w której giną realne i dobre pomysły. Pisałem o tym w niedawnym felietonie - jeśli nie umiemy ze sobą rozmawiać uznając drugą stronę za jednostkę myślącą i kierującą się naprawdę dobrymi intencjami, nie dojdziemy do niczego.
Jak dzieci we mgle
Nie będę po raz kolejny pisał o tym, co dzieje się w głowach polskich kierowców. To akurat widać po spędzeniu na jakiejkolwiek drodze mniej więcej pięciu minut i próbie jazdy zgodnie z przepisami. Kierowca feralnego BMW utrzymuje, że oślepiło go słońce. Relacje świadków i nagrania z monitoringu dodają do tego dużą prędkość auta, utrzymywaną wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi. W mieście, wśród bloków, jadąc pod słońce, w dodatku najprawdopodobniej omijając auto, które zatrzymało się przed przejściem dla pieszych. To kryminał - nie tylko w świetle przepisów, ale przede wszystkim umysłowy.
Skoro codziennie spotykamy kierowców, którzy mimo zdanego egzaminu ewidentnie nie wiedzą, co robią, to czego oczekiwać od pieszego bez jakiejkolwiek wiedzy o zasadach ruchu drogowego? Mamy trzymać dzieci i starców w domu, czy wprowadzić obowiązek zorganizowania trzeźwego towarzysza, jeśli na imprezie zamierzamy pić alkohol i wracać piechotą? A może wprowadzić prawo jazdy kat. BzP - na Buty z Podeszwą i chodnik, z możliwością korzystania z pobocza tylko po dodatkowym szkoleniu?
Tu i teraz
Ja oczywiście głupio śmieszkuję, ale prawda jest taka, że potrzebujemy rozwiązań, które zadziałają tu i teraz, jednocześnie niejako w tle budując kompleksowy system na kolejne lata. Chcąc czy nie chcąc, pomysły na szybkie poprawienie sytuacji muszą uwzględniać tzw. "polską specyfikę", choć obecnie moim zdaniem jest ona niestety powodem do wstydu. A polega ona na tym, że zarówno kierowcy, jak i piesi, dostrzegają wyłącznie czubek własnego nosa. Przykro to mówić, ale oprócz edukacji i uświadamiania, póki co trzeba głównie zmuszać i karać, bo ogromna część użytkowników dróg jest głucha na inne argumenty niż mandat połączony z utratą uprawnień. Wystarczy poczytać setki komentarzy w stylu "jak ktoś nie umie i się boi, to niech nie jeździ szybko".
O tym, że na aktualnym poziomie naszej zbiorowej świadomości kij działa znacznie skuteczniej, niż marchewka, świadczy chociażby wyraźna zmiana po wprowadzeniu zatrzymania prawa jazdy na 3 miesiące po przekroczeniu setki w zabudowanym. Nie sprawiła ona oczywiście tego, że nagle wszyscy jeżdżą tam równe 50, ale w dużym stopniu wytępiła idiotów - nie boję się tego określenia - którzy latali 120 i więcej po wioskach i osiedlach.
Podobnie zadziałał na pieszych mandat w wysokości nawet do 500 zł, który od kilku lat grozi za poruszanie się po drodze poza obszarem zabudowanym bez elementów odblaskowych na odzieży. Ja akurat mieszkam na wsi i zmiana zwyczajów również jest dla mnie - dosłownie - widoczna. Oczywiście wciąż można trafić na delikwenta idącego slalomem nocą przez las w czarnej kurtce i PRAWĄ stroną drogi, ale też liczba pieszych świecących z daleka i zwiększających swoje i moje szanse na uniknięcie wypadku jest wyraźnie większa.
Dla niektórych aktywistów i organizacji wrzucanie jakichkolwiek obowiązków na barki pieszych jest oburzająca, dla mnie jest naturalna. W końcu gotujemy we wspólnym garnku. Co więcej, o ile w przypadku potrąceń przez auto cierpi głównie sam pieszy, to w zdarzeniach z udziałem motocykla mocno zagrożone utratą życia i zdrowia są obie strony. Nie stawiam oczywiście znaku równości i zgadzam się z tym, że to na kierowcach spoczywa dużo większa odpowiedzialność. Pomijam już kwestie chronionych i niechronionych uczestników ruchu czy podstawowe prawa fizyki, mówiące o tym, ile waży rozpędzony pojazd. Z moich codziennych obserwacji wynika, że jednak jest dużo więcej kierowców znacznie przekraczających dozwoloną prędkość w okolicach przejść dla pieszych, niż pieszych wchodzących na nie w sposób nagły i niebezpieczny.
Święta ziemia
Wciąż nie wszyscy wiedzą, skąd wzięło się magiczne 50 km/h w mieście, zamiast wcześniejszego 60, albo np. 65 czy 70 km/h. Jest to po prostu ustalona na podstawie wieloletnich badań wartość graniczna, dająca pieszemu jakiekolwiek szanse przeżycia w zderzeniu z pojazdem. Każde jej przekroczenie, o 5, o 10, o 15 km/h czy więcej, powoduje drastyczny wzrost odsetka ofiar śmiertelnych tego typu zdarzeń. Co więcej, nawet jazda z prędkością 50 km/h nie gwarantuje odpowiedniego czasu na reakcję w szczególnie mocno uczęszczanych obszarach. Stąd "Strefy 30" w centrach miast czy znaki "strefa zamieszkania" na osiedlach.
Jeśli naprawdę chcemy pomóc pieszym, a przy okazji samym sobie, to bez zmiany nawyków dotyczących prędkości można nawet nie zaczynać rozmowy. Od niej wszystko się zaczyna. Ona określa czas na reakcję, sposób reakcji, szanse na uniknięcie zderzenia i ewentualne jego skutki, jeśli się nie uda. Wszystkie inne czynniki - śliska nawierzchnia, awarie pojazdu, słońce w oczy - to tylko dodatki do prędkości. Zwłaszcza nam, motocyklistom, ciężko się z tym pogodzić, skoro nawet w maszynach klasy 125 jest to prędkość na góra 2-3 biegu. O większych motocyklach i skuterach nawet nie wspominam.
Obszary zabudowane powinny być więc taką trochę Ziemią Świętą, na której obowiązują absolutnie specjalne zasady, niestety surowo egzekwowane. Dopiero kiedy uda się w wyraźnym stopniu uspokoić ruch w miastach, można mówić o innych rozwiązaniach, w tym nadawaniu pieszym absolutnego pierwszeństwa. Bez uwzględnienia wspomnianej już "polskiej specyfiki", czyli tego, że mówiąc kolokwialnie większość kierowców ma wszystko w d…, politycy i aktywiści będą mieli dopieszczone sumienia, a ludzie jak ginęli, tak będą ginąć. Może nawet w większej liczbie, niż do tej pory.
Dobre pomysły już są - wystarczy sięgnąć
Ogromna odpowiedzialność spoczywa również na władzach miast oraz projektantach i zarządcach dróg. Przykładowo, w miejscu gdzie doszło do niedzielnego wypadku, ul. Sokratesa ma po dwa pasy w każdą stronę, a na przejściu nie było sygnalizacji świetlnej. Takie rozwiązania wciąż są u nas niestety powszechne, choć o tym, że są skrajnie niebezpieczne, wiadomo od dawna. Tak samo jak wiadomo, że aut, które zatrzymały się przed przejściem nie wolno omijać. Znów starcie teorii z praktyką.
Warto przyjrzeć się systemowi działającemu po sąsiedzku - w Niemczech. Jest on o tyle ciekawy, że znacząco zmniejszył liczbę ofiar wśród pieszych, ale jednocześnie nie spowodował znacznego spadku przepustowości ulic. Po pierwsze, całkowicie zlikwidowano przejścia przez więcej niż dwa pasy w jedną stronę, jeśli na miejscu nie ma sygnalizacji świetlnej. Uznano, słusznie zresztą, że kierowcy nie mając złych intencji mogą popełnić błąd i zwyczajnie nie zauważyć, że auto na pasie obok zatrzymuje się, by przepuścić pieszego.
Po drugie, pieszy ma co prawda absolutne pierwszeństwo, ale tylko w okolicach przejść typu zebra. A te są zawsze doskonale oznakowane i oświetlone i UWAGA: budowane niemal wyłącznie tam, gdzie obowiązuje ograniczenie do 30 km/h. W praktyce więc tylko w obszarze zabudowanym i najczęściej w ścisłych centrach miast.
W Niemczech funkcjonuje też drugi typ przejść dla pieszych, tzw. bród. Nie ma tam pasów, tylko obniżenie chodnika, najczęściej jest również wysepka z azylem pomiędzy pasami ruchu. Tutaj pieszy nie ma prawnej ochrony i sam musi się upewnić, czy może bezpiecznie przejść na drugą stronę. Przejścia tego typu ustawia się tylko na drogach jednopasowych, ale za to nawet tam, gdzie dozwolona jest prędkość powyżej 50 km/h. Jak widać, odpowiedzialność jest rozłożona na obie strony, w proporcjonalny i skuteczny sposób.
Nie ma ideałów
Oczywiście żaden system nie zagwarantuje całkowitego spadku liczby ofiar i wciąż uważam pomysły typu "Cel Zero" czy "strefy komfortu" na przejściach dla pieszych za utopijne i niebezpiecznie usypiające czujność, która powinna towarzyszyć wszystkim uczestnikom ruchu drogowego. Trzeba jednak od czegoś zacząć. Znaleźć skuteczną metodę, która zbliży nas w obszarach zabudowanych do średniej prędkości 50 km/h, zanim zaczniemy rozmawiać o 30. Najłatwiej i jednocześnie najtrudniej jest znaleźć ją w sobie samym.
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarzeInfrastruktura musi uwzględniać błędy kierowców i pieszych. Tylko wtedy będzie bezpieczniej. Należy zlikwidować przejścia dla pieszych na wielopasmowyh ulicach bo tam właśnie piesi giną ...
OdpowiedzTak drogi p. Konradzie, jeszcze tylko proszę nauczyć pieszych (zwykle młode panny) aby wpatrzone w smartfona w dłoni ze słuchawkami na uszach, w czarnej kurtce czy płaszczu, o zmroku najpierw ...
OdpowiedzJeśli chodzi o prędkość w mieście i poza nim, przyznaje się bez bicia, że jeździłem szybciej niż mówiły znaki. I świadomi użyłem czasu przeszłego. Od kiedy mam auto z tempomatem jeżdżę jak ...
OdpowiedzTeż kiedyś jeździłem za szybko i od kilku lat dorobiłem się podobnego nawyku co P. Andrzej. Nie będę się uzewnętrzniał kim jestem , co widziałem i ile robię kilometrów rocznie. Teraz wyprzedza mnie 80% kierowców, zdenerwowanych na taką prędkość, na pasach, na podwójnej, na skrzyżowaniach, z telefonem w ręce i dzieciakiem w foteliku, ogromnym TIRem i motocyklami. Mają mnie za wariata.
Odpowiedz