Szczupak po fińsku, czyli motocyklem do Finlandii z wędką i Kaczorem - strona 3
11 dzień podróży. Naapurivaaran – północno-wschodnia część jez. Puruvesi
W każdej podróży, przychodzi taki moment, kiedy przestajemy oddalać się od punktu początkowego. To jest ten dzień właśnie. Oczami wyobraźni, zanim uruchomiłem po raz pierwszy motocykl i żegnając się z moim miastem, widziałem się gdzieś daleko na północy. Jechałem po nieutwardzonych drogach leśnych, spotykałem łosie. Obozowałem nad nieczęsto odwiedzanymi przez ludzi jeziorami i gotowałem wodę na kawę nad ogniskiem. Bez sztywnego trzymania się wcześniej skonstruowanego planu, tak się nie da w tym kraju. Tu jest zbyt ciekawie w s z ę d z i e.
Na dodatek, jak już pisałem, jedzie się tu dziwnie komfortowo. Niemal wszyscy przestrzegają ograniczeń prędkości. Pół kilometra przed Tobą jedzie samochód. Ty jedziesz 90 km/h a pół kilometra za tobą inny samochód. Droga mija a ten układ nie zmienia się, póki ktoś nie skręci albo dojedzie do celu. Świetne drogi asfaltowe i ekstra szutrowe, tylko dodają uroku okolicy.
Nie ma 10-kilometrowego odcinka bez widoku wody. A woda czysta w kolorze bursztynowym. Grzyby jadalne rosną wszędzie. Wielkie i nigdy niezbierane, zostają do końca na swoim miejscu. Kiedy widać niebo spoza chmur jest ono niespotykanie niebieskie. Nocą "świeci" wyraźnie widoczna Mleczna Droga.
Kaczor sprawuje się dziwnie dziarsko. Udaje odporność na zimno, robi kawę, łowi ryby jak zawodowiec i codziennie sprawdza czy do butów nie weszły pająki. Moimi rękoma oczywiście. Żyje Nutellą i rybami. Gardzi wygodami jak rasowy Prepers ale marzy po cichu o masażu, saunie i w ogóle o jakimś resorcie SPA!
Tak więc z Naapurivaaran nad zatoką, która zdawała mi się być wielkim jeziorem, jadę na wschód do Karelii północnej. Tak się nazywa ten region na mapie.
Tu jeziora są inne. Woda jest kryształowo przejrzysta. Wyraźnie widać żwirowe dno a plaża jest piaszczysta.
Mimo słonecznej pogody nie da się jechać w normalnych rękawicach a nie przepadam za podgrzewanymi manetkami. Zamieniam na zimowe. Nie wpinałem do tej pory podpinek ale na wierzch wciągam przeciwdeszczówki. Teraz da się jechać czując, że się w ogóle jest. Kaczor robi to samo, tylko na dłonie zakłada cienkie jedwabne rękawiczki, na nie normalne rękawice motocyklowe. Tak opakowane dłonie zwija w pięści i na to wszystko zakładam Kaczorowi wojskowe-zimowe rękawice z goreteksem, pożyczone od brata na tą okazję. Mam jeszcze podgrzewacze termiczne na różne części ciała ale Kaczor z dumą i odrazą odrzuca to rozwiązanie.
Jezioro Puruvesi. Gdzieniegdzie z wody wystają głazy. Rzadkie szuwary rosnące nawet daleko od brzegu, nie nastrajają wędkarsko. Jest płytko.
Jadę wzdłuż wschodniego brzegu. Wnosząc po drogowskazach jest kilka kempingów ale wszystkie pozamykane.
Świetne miejsce na wakacje z dziećmi ale nie na złapanie kolacji.
Przyzwyczajony do udogodnień szukam pomostu. Kilka kilometrów dalej, zamknięty szlaban do kempingu. Z bocznej drogi wyjeżdża samochód. To właściciel. Kilka zdań po angielsku (Jego. Ja tylko przytakuję i coś tam po swojemu próbuję dukać).
Kaczor w tym czasie jest na przeszpiegach. Koniec końców, za pozwoleniem, wjeżdżamy na teren kempingu. Ledwo zsiadłem z motocykla, kiedy tylko silnik zamilkł… Kaczor znikł. Przez kilka minut widzę tylko migającą między drzewami postać. Bliżej, dalej, z prawej i z lewej. Wszędzie. W końcu wraca z wieściami: kuchnia tam, WC tam, prysznice tam, a tam wielki grill i drewutnia. O tam za tym drzewem. A tam jest prąd. No ten kołek z puszką białą. No i trzeba uważać gdzie nogi się stawia, bo wszędzie grzyby i jagody.
Po tym wyczerpującym raporcie, namiot stoi nad jeziorem w rzadkim lesie z sosen. Jedyny namiot w okolicy.
Wędki gotowe ale nici z prawdziwej kolacji. Płytko i płaskie dno. Ryby nie będzie. Rozpalam stojący nieopodal ceglany grill pod zadaszeniem. Dziś rządzą liofilizanty z torebki. W sumie pożywne i dla głodnego nawet smaczne ale nie ma to jak szczupak albo okonie...
Mam ze sobą fajkę, którą dostałem kiedyś od przyjaciela. Teraz mogę w zadumie kontemplować przyrodę i gasnący dzień.
Ale nie. Jest jeszcze Kaczor! Kręci się, krząta, zagaduje, układa, ustawia i modernizuje. Dopiero zaspokoiwszy swój pęd do symetrii i porządku, najedzony, przysiada żeby posiedzieć. Do tego czasu jednak, tytoń w małej wrzoścowej fajce wypala się do szczętu. Zimno nocy dokuczliwie smyra po plecach, ogień przygasa.
Czas do namiotu.
12 dzień podróży. Północno-wschodnia część jez. Puruvesi – Jez. Keskinen
Dzisiejszy dzień zaczyna się o 7 rano. Budzik w smartfonie wypędza z namiotu, chociaż zimno podpowiada, żebym zabrał Kaczorowi śpiwór i pospał jeszcze trochę w dwóch.
Niska temperatura spowalnia ruchy. Korzystam z prysznica i gorącej wody. Zwijanie obozu idzie bardzo sprawnie ale jeszcze kawa w lesie, jeszcze ciastka do kawy, jeszcze przegląd grzybów. Około 10-tej uruchamiam silnik. Tym razem na południowy zachód w kierunku Helsinek.
Słońce wzeszło na bezchmurnym niebie tylko na chwilę. Teraz na drodze niby mgła, niby wilgoć. Taki „mokry” wiatr wbija się w każdą szczelinę ubrania, dotkliwie wbijając swoje lodowate szpilki. Na postoju, Kaczor zakłada górę od przeciwdeszczówek. Nieocenione rękawice wojskowe, za duże o kilka numerów, wsuwam Kaczorowi na pięści, chronione już dwoma parami innych rękawic. Noooo, teraz Kaczor zaczyna wyglądać jak kaczor.
W Mikkeli jest market, serwis oponiarski, kawiarnia i stacja benzynowa. Zatrzymuję się, żeby zatankować motocykl. Ponad wierzchołkami drzew widać ciemne chmury. Nie przejmuję się zupełnie, przyzwyczajony do stabilnej poprawy pogody z biegiem dnia. Owszem jest pochmurno i zimno ale najwyżej nieco tylko zimniej niż do tej pory. Wszystko jednak jest na opak. Dziś słońce świeciło rano i przez kilka kwadransów.
Ruszam ze stacji i może pięć kilometrów za miastem ląduję na parkingu. Lodowaty, mocny deszcz zmusza mnie do założenia kompletu przeciwdeszczówek. Zimowe rękawice na dłonie. Foliowa podpinka też chroni od zimnego wiatru. Kaczor zakłada spodnie od nieprzemakalnego kompletu.
Liczę że to przelotny opad ale wyznaczam kurs na obojętnie jaki kemping, w pół drogi do Helsinek. Mam wrażenie, że im dalej jadę, tym więcej deszczu i tym chłodniej.
Wiatr wzmaga się z każdym kilometrem. W końcu ulewa przypomina urwanie chmury nawiewane wielkim wentylatorem. Robi się ciemno jak w nocy. Koła samochodów podnoszą wodę z jezdni. Wicher rozszalał się gnąc drzewa. Motocykl w przechyle, jak żaglówka, trawersuje do przodu. Każda odsłonięta przestrzeń to uderzenie, zaskoczenie i niekontrolowane manewry po całym pasie drogi. Niebo zasnute szarymi chmurami wyrzuca z siebie tony wody. Słaba widoczność.
Za późno spostrzegłszy skręt z głównej drogi, muszę jechać prosto. Teraz trzeba improwizować. Za kilka kilometrów, kątem oka widzę znak który wielokrotnie mijałem jadąc drogami Finlandii. Prostokątny kawał blachy. Na niej, na białym tle symbol brązowej ryby walczącej na żyłce. Choć unikałem tych miejsc sądząc że to komercyjne bazy wędkarskie, teraz skręcam w boczną drogę, licząc na szybkie rozstawienie namiotu i może jakiś twardy kawałek dachu na gorącą herbatę. Posłusznie jadę za drogowskazami.
Przypadkowo znalezione miejsce, okazuje się dobrą alternatywą dla namiotu. Do tej pory bywało najwyżej pochmurno a kiedy wyszło słońce, temperatura rosła nawet do 16 st. C. I nocą bywało znośnie mimo przymrozków a to za sprawą zimowego śpiwora wojskowego i dmuchanego materaca, który naprawiałem tylko raz. No i nie padało. Teraz czar pogodnych dni w Finlandii prysł.
W deszczu, pod wiatą z rowerami, czekam na kogoś z recepcji. Na drzwiach domku-recepcji napisano że będzie o 14. No i jest. Pani na szczęście mówi po rosyjsku. Ustalamy cenę za domek, bo namiotu nie można tutaj rozstawić. Jest jezioro, łodzie, domki, sauna, miejsce z grillem murowanym. No to chyba będzie uczta. Wystarczy ją złowić.
Odstawiam motocykl pod wskazane miejsce. W środku nie ma łazienki ani kuchni ale jest schludnie, czysto i pachnie nowością. Do miejsca na spanie trzeba wejść na antresolę po wąskich, drewnianych schodkach. Elektryczne grzejniki obiecują ciepło i szybkie schnięcie tego co zmokło. Kaczor przezornie włącza oba i dla pewności jeszcze jeden znosi z góry. Jest też czajnik elektryczny, więc będzie i herbata. Deszcz jakby nieco osłabł. Wypakowany bagaż rozstawiam w przypadkowych miejscach. Nie ma czasu. Woda tak blisko!
Naprędce zbroję wędki i na ryby. Nikt się nie przebiera, bo deszcz na przemian z wiatrem sprawdzają wytrzymałość wędkarzy. Ryby też. Nawet jednego brania. Zmieniamy przynęty, sposoby, miejsca. Nic. Kaczor już prawie zamarznięty dygocze tak, że pomost robi fale z tą samą częstotliwością. Idzie więc ogrzać się. Elektryczne kaloryfery na pewno już zadziałały. Za chwilę wraca wcale nieogrzana i idziemy tam razem, bo… dymi się instalacja elektryczna. W środku smród tlącej się izolacji zatrzymuje proces oddychania. Chyba niewiele zabrakło do pożaru. To był ostatni z tanich domków.
Spodziewając się wyrzucenia niedoszłych podpalaczy, idziemy w tej sprawie do recepcji. O dziwo z przeprosinami i podziękowaniem za zwrócenie uwagi na dymiącą niedogodność, właścicielka zamienia niedoszłe pogorzelisko na inny domek. W prawie spalonym będzie nocował elektryk.
Przenosiny trwają kilka chwil. Z dwupokojowego, drewnianego domu z dwoma wejściami, dwoma tarasami, wyposażoną we wszelkie narzędzia kuchnią i wszystkim innym, jakoś inaczej patrzy się przez okno. I tu nic nie dymi z kontaktów. Podejrzewam Kaczora o celowy sabotaż, ale milczę, bo tu ciepło i też pachnie nowością. Z ryb nici ale nie do końca. Na kolację puszka z tuńczykiem i puszka z golonką.
Przestawiając motocykl usłyszałem hałas ze sprzęgła. Cokolwiek niewyraźne to odgłosy ale kto by się przejmował. Tutaj i tak niczego nie naprawię w razie potrzeby, bo musiałbym nerkę sprzedać. Albo... Sprzedam Kaczora ostatecznie.
Kaczor na razie zostaje. Nie sprzedaję. Jutro przecież na ryby. Może się przydać.
Nieprzerwanie leje, wieje i jest poniżej 10 stopni.
Po raz pierwszy w Finlandii, przez okno z ciepłego pokoju, patrzę co się dzieje na zewnątrz. W świetle lampy na tarasie, widać tylko zaparkowany motocykl przyjmujący na siebie cięgi od natury. Dalej czarno.
13-ty dzień podróży. Jezioro Keskinen. Wędkowanie
Pobudka o 6 miejscowego czasu. Jest zimno. Deszcz jakby osłabł po całonocnej pracy ale wicher wciąż przesuwa postrzępione chmury z zawrotną prędkością. Uzbrojony w wędkę, idę nad jezioro. Kaczor założył na siebie wszystko co możliwe z ciuchami motocyklowymi i przeciwdeszczówkami włącznie.
Pytanie przyrodnicze: Jakiego koloru kaczor ma łapy?
Wygląda jak Michelinek na ciężarówce, tylko w innym kolorze. Jest szerszy niż wyższy i idąc, kiwa się na boki przez ograniczone ruchy. W sumie nie odstaję od tego widoku, tylko jestem szczuplejszy i ładniejszy.
Nad jeziorem... to nie jezioro, tylko zaorane, ruchome pole. Wiatr zrywa z fal białą pianę i niesie bryzę na następne skiby. Pływający pomost unosi się i opada nieregularnie. Przymocowany do wbitej w dno rury, trzeszczy przeraźliwie. Stojąc na nim ma się wrażenie płynięcia rozpadającym się kutrem. Huczą drzewa. Rzuty przynętą są możliwe tylko w jedną stronę - z wiatrem. Kilka godzin prób nie przynosi żadnego skutku. Jeszcze tak i siak i inaczej. Nic. Bezrybie. Przy innym pomoście, gdzie nieco spokojniej, podrygują przycumowane dwie łodzie wiosłowe.
W desperacji biorę dwa kapoki, wylewam wodę z jednej łodzi i płynę po Kaczora, walczącego z wiatrem na trzeszczącym pomoście.
Wypłynęliśmy może 20 metrów od brzegu. Przestaję wiosłować i w tej samej niemal chwili, jesteśmy jakieś 100 metrów za wszystkim co widziałem tu do tej pory. Pokonany wracam do pomostu, łódź wraca na swoje miejsce. Desperacja wędkarska gdzieś przepadła.
Po południu, przez smartfon rezerwuję bilety na prom z Helsinek do Tallina. Trzeba wydrukować potwierdzenie. W recepcji jest wszystko, więc drukarka też. Pijąc kawę rozmawiamy z panią, która zajmuje się tym miejscem. I stała się jasność.
- Tutaj ryba nie żeruje psze pana. Tutaj w sezonie jest plaża, ludzie się kąpią i ryby się boją. Tam - pokazuje w nieokreślone prawo - jest ujście rzeki. Trzeba rzucać w trzciny. Tam stoją średnie szczuki (szczupaki). O takie - i rozkłada ręce na boki, żeby pokazać jakie to są średnie. - A tam (pokazuje w lewo) jest przesmyk a za przesmykiem jeszcze większe jezioro i trzydziestometrowa głębina. Tam łowi się na trolling, łodzią motorową. Takie sztuki tam stoją - mówi, pokazując dłonią tuż nad głową.
No to sobie połowiłem. Oczywiście od kilku dni jestem świetnym wędkarzem i to wina pogody a nie złego rozeznania.
Wieczorem pakowanie na jutro. Jutro pobudka o 5:00. Prom odpływa o 10:30 a trzeba być godzinę wcześniej. Przedtem znaleźć port albo chociaż biuro armatora. To tylko 160 km ale jak się spóźnię, to bilet przepada. Na kolację liofilizowana jajecznica z warzywami. Ryby w puszce się skończyły.
14-ty dzień podróży. Jez. Keskinen – Helsinki
5:00, wszyscy na nogach. Na zewnątrz ciemno. Słońce wzejdzie o 6:30. Nie pada. Po wczorajszym pokazie został tylko silny wiatr. Chmury przewiało i spomiędzy kiwających się czubków drzew przezierają gwiazdy. Na śniadanie przegotowana woda z czajnika. Nie ma czasu.
Przedwczoraj dolałem olej do silnika KaTeeMa i sprzęgło przestało wydawać z siebie dźwięki. Wczorajsze pakowanie zaowocowało rekordowo szybkim zebraniem bagażu na motocykl. Same sukcesy. Możliwe że jest około 2 st C. Kurtki uzbrojone w podpinki. Pod kurtkami wszystko co się zmieściło. Rękawice zimowe na dłoniach. Wciskam starter rozrusznika. Kontrolka ciśnienia oleju nie chce zgasnąć. Te 20 sekund, bo tyle to trwało, przesiedziałem na motocyklu na bezdechu. Może gęsty olej od zimna? Nareszcie zgasła. Dobrze, bo i pieniędzy za Kaczora mogłoby zabraknąć w razie draki a moje organy są już niewiele warte.
Pierwsze kilometry nie są imponująco szybkie. W słabym świetle reflektora, asfalt skrzy przymarzniętą wodą. Na dodatek, nieco większe od wróbla ptaki, na widok światła wystrzeliwują spomiędzy drzew lasu wprost pod koła. Jak ćmy. Nie ubiłem żadnego ale było blisko. Teraz autostrada. W pół drogi sprawdzam stan oleju. W porządku.
Do Helsinek dojeżdżam na 8:30. Dzięki GPS i kaczorzemu oku, bezbłędnie trafiam pod budynek armatora Viking Line. Słońce operuje na bezchmurnym niebie, ale jest zbyt nisko żeby rozgrzać powietrze do komfortowej temperatury. Jest około 10 stopni.
O 9:30 czekam pierwszy w kolejce do załadunku. Ośmiopiętrowiec przypływa o czasie. Wysypuje z siebie ciężarówki, osobówki, rowerzystów i nawet limuzynę długą jak rasowy jamnik.
Wjeżdżam do gardzieli statku i zostawiam motocykl samemu sobie.
Czas zabijam na 7-mym piętrze kawą ze słodką bułką w akompaniamencie Anglika z Manchesteru. Muzycznie uzdolniony człowiek, śpiewa różne przeboje, do swojej gitary.
Z rufy promu widać jak Zatoka Fińska dostaje baty od silnego wiatru. Jak na jeziorze poprzedniego dnia, tylko w dużo większej skali. Bryza czasem sięga 7-go pietra. Trudno oddychać, bo nie da się wypuścić powietrza z płuc. Długi na 185 metrów kadłub ze stali ledwo się kołysze, za to na wszystkie strony. Błędnik gubi się nieco w tych wygibasach. Tylko kelnerzy potrafią sunąć po pokładzie bez podpierania.
13:30. Tallin. Tutaj tankuję motocykl. Na śniadanie podwójne hot-dogi ze stacji benzynowej. Tallin wypluwa mnie na drogę Via Baltica, do Rygi. Kaczor znużony, bo co jakiś czas dostaję w potylicę kaskiem. No to co jakiś czas zatrzymuję się w różnych celach, pod różnymi pretekstami. Gdyby nie pasjonująca walka z bocznym wiatrem, też pewnie bym przysnął. Mimo to, jest zupełnie ciepło. Jakby ktoś włączył kaloryfer.
Na obrzeżach Rygi w wolnostojącym domku wśród bloków starego osiedla, dostaję pokój. Rodzina azjatów wynajmuje tu pokoje obcokrajowcom z Polski. Obrotni ludzie. Głód wypędza na poszukiwania. Jest już blisko do pizzerii ale wcześniej drogę zastępuje nam sklep spożywczy. Ze sklepu wychodzimy z dwoma siatami wszystkiego, oprócz czegoś konkretnego do zjedzenia.
W pokoju z pomocą przychodzi Internet i pizza online. Nie jest to szczyt kulinarnego wysublimowania ale przynajmniej nie będzie burczało w brzuchu.
15-ty dzień. Ryga – Augustów
Tu nie mam nic do dodania. Długa prosta z kilkoma przerwami. Ostatnim rzutem na taśmę, chcę znaleźć w kraju „łowisko specjalne” czy prywatne jezioro, żeby z rana jeszcze pofolgować zapędom wędkarskim. Pomysł spalił na panewce z „powodów formalnych”. Na Booking.com znajduje nocleg w Augustowie. Koniec dnia.
Krótkie podsumowanie
W pewnych kwestiach w ocenie mogę nie być miarodajny, bo za wiele nie pojeździłem po Finlandii. To taka pułapka. Zakładasz, że pojedziesz taaaam daleko na północ, a widoki i miejsca zatrzymują cię jak kotwica. Patrzysz na kalendarz i orientujesz się, że trzeba zawrócić. To główny powód, przez który unikam dwutygodniowych, krótkich wyjazdów, autostrad i patrzenia na tenże kalendarz. Tym razem tak się zdarzyło, bo priorytetu nabrało wędkowanie jako sposób na pełne brzuchy.
Jak już pisałem, Finlandia to raj dla wędkarzy. Za przystępną cenę za pozwolenie, można tu nasycić się przygodami, jakich nie uświadczy się w naszej krainie. Bez karty wędkarskiej, bez rejonizacji, związków wędkarskich i całej tej biurokracji. Pozwolenie kupuje się choćby w sieci R kiosków. Jedna wędka za 30 zł ze sklepu sportowego, druga za 40 E razem z kołowrotkiem kupiona w Tallinie. Obie sprawdziły się tak samo dobrze. Żadnego wyrafinowania. Rzucasz do skutku. Gdyby tak poznać łowisko, zasadzić się, to myślę że te wielkie okazy są w zasięgu każdego.
Oprócz latających potworków z lasu, które włażą pod włosy i siadają na człowieku chmarami (mają wygląd mucho-pająka) we wrześniu nie ma plagi komarów. To znaczy komary są ale to sporadyczne spotkania. Za to nad jeziorami jest wtedy wysyp nieszkodliwych jętek.
Wspomniane mucho-pająki to strzyżaki (Lipoptena spp). Mają kończyny z haczykami, chitynowy pancerz i jak już na tobie przywrze, to odrzuca skrzydła, żeby nie przeszkadzały przy wchodzeniu do nosa, ucha albo oka. Żeby strzyżaka takiego unicestwić, zwykły klaps nie wystarczy. Trzeba mocno ściskać aż do pęknięcia. Podobno przywędrowały tu (i do Polski) ze wschodu.
Kraj jest droższy od naszego, więc warto zabrać ze sobą zapas jedzenia - jeśli jesteś oszczędny. Do woli nałowisz ryb, nazbierasz jagód i grzybów - jeśli lubisz.
Hotele są drogie, więc namiot wydaje się bardzo odpowiedni. Przespałem w nim osiem nocy, z czego trzy bez potrzeby płacenia. Kempingi to wydatek 10 do 20E (29E w Helsinkach) za dwie osoby i motocykl. Wydaje się dużo, jednak w cenie jest prysznic, dostęp do kuchni, grill z drewnem, często łódź wiosłowa i … we wrześniu masz pewność, że będziesz sam nad jeziorem. Wakacje w Finlandii to czerwiec i lipiec, a wysoki sezon zdaje się trwa do połowy sierpnia. Trzeba jednak pamiętać, że we wrześniu kiedy w Polsce upały, tu temperatury oscylują od 0 st. w nocy do 16 st. w dzień. Podobno stabilna pogoda i słoneczne dni to wyjątek od reguły.
Chciałem korzystać z darmowych miejsc do biwakowania czy specjalnych do rozpalenia ogniska. Dla zmotoryzowanych, miejsca te są niedostępne lub na dostępne nie trafiłem. Zawsze zatrzymywał mnie zamknięty szlaban, prywatna posesja lub… koniec drogi. Tak więc nuotiopaikka (miejsce na ognisko), laavu (wiata), kota (chata), autiotupa (szałas?) zostały poza moim zasięgiem. W Finlandii zadziwił mnie brak bezpańskich psów, a te pańskie są tam chyba rzadkością i to w miastach. Zadziwiło mnie też, że posesje, domy i domki, nie mają ogrodzeń, płotów, murów.
O Finach nie mam pełnego zadania, bo poznałem tylko gościnnego Pekkę i jego przyjaciółkę.
Benzyna oscyluje w granicach 1,539E do 1,629E za litr. Stacje samoobsługowe są tańsze. Może się wydawać drogo ale biorąc pod uwagę, że wszyscy kierowcy jeżdżą tu zgodnie z przepisami, to jeśli będziesz chciał robić to samo, nie za często przekroczysz 100km/h. Takie prędkości na pewno zadziwią Cię przy następnym tankowaniu. KaTeeM średnio w samej Finlandii spalał około 6,5/100km. Drogi, choć nie powodują produkcji adrenaliny są nienagannej jakości. Jest płasko, lesiście i jeziorowo. Właściwie nie wiem czego jest więcej. Jeśli zjedziesz z asfaltu, nie spodziewaj się ekstremalnych przygód. Nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności jeżdżąc w lesie. Drogi nieutwardzone są jak utwardzone i myślę, że ciężkim cruiserem z powodzeniem można jechać dokąd się chce. Piszę o tych szutrówkach, przy których stoją znaki z … ograniczeniem prędkości.
Prom. Tam przepłynąłem Zatokę Fińską na pokładzie StenaLine za 55E. Na powrotną drogę wybrałem VikingLine za 77E. Można taniej ale trzeba płynąć wieczorem albo poszukać lepiej ode mnie. Czas rejsu 3,5h. Można szybciej.
Z lenistwa nie wyjąłem aparatu ani razu. Prawie wszystkie zdjęcia pochodzą od Kaczora, który z satysfakcją archiwizował telefonem co się spodobało.
Widzianych łosi zero. Niedźwiedzi tyle samo.
Wyjazd trwał 15 dni.
Siekiera nie przydała się.
Przejechałem niecałe 4000 km w tym 180km promami. To jedna z najkrótszych moich podróży, jeśli nie najkrótsza. I czasowo i dystansowo.
Dla tych co lubią cyfry:
- Noclegi to około 130E na osobę.
- Paliwo 340E
- Promy 132E
- To główne wydatki.
Kłopoty: Przepalona żarówka tylnej lampy, drgania kierownicy przy większych prędkościach (przednia piasta do wymiany prawdopodobnie) zawieszony GPS (wgrałem złą mapę z Openstreetmaps) Czyli praktycznie żadnych kłopotów. Przy tej okazji, pod koniec podróży, motocykl doczłapał się do 140 tyś km.
Wypada wspomnieć o moim gościu z tyłu motocykla.
Kaczor.
Zimno znosi z godnością i spokojem. Tylko niekontrolowany dygot zdradza początki hipotermii. Nie narzeka, nie za dużo mówi, nie za dużo je. Świetnie nadaje się do rozpoznawania terenu. Maniakalnie polubił wędkarstwo ze specjalizacją - spinning.
Ma swoje wady. Dzień kończy tylko pod warunkiem, że wszystko ma poukładane wokół. Zabrał ze sobą spinacze do suszenia bielizny! Co chwila pierze, myje się, układa coś i poprawia. Wszędzie chodzi w swoich skrzypiących butach motocyklowych. Strach wysłać Kaczora po bułkę bo wyniesie ze sklepu ile udźwignie. Zawsze udaje, że nie jest zmęczony.
Podsumowując – Kaczor to twarda sztuka i dobry kompan w podróży, choć nie wygląda. Wszak to kobieta :)
P.S. Za jakiś czas, kiedy będę w swojej najdłuższej mam nadzieje podróży, Finlandii nie ominę na pewno.
KONIEC
CeloFan
|
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzeOpis rewelacyjny - cenię sobie ten typ humoru :) Pozdrawiam i powodzenia życzę
OdpowiedzKaczor to, Kaczor tamto, aż odechciało się czytać
OdpowiedzZ przyjemnością przeczytałem. Pośmiałem się też, masz poczucie humoru :). Może też za jakiś czas czas też się wybiorę, na razie wracam do moto po bardzo długiej przerwie. A opisy są fajne właśnie...
OdpowiedzOpis super.Podoba mi się to ,,rozwleczenie"Coraz bardziej przekonuję się do zrobienia kat.A i kupna motocykla.Dzięki.
OdpowiedzGratuluję przygody i wytrwałej partnerki.
OdpowiedzOpis jest tak rozwleczony, że niestety nie da się tego czytać. Brakuje tylko opisów wyjścia do toalety...
OdpowiedzJedni sa ciekawi zycia i ludzi, lubia wiedziec cos wiecej niz przeczytac tylko ze " bylo zajebiscie", inni ograniczaja sie tylko do zdjec i to im wystarcza zeby sobie wyrobic zdanie lub nawet podjac na ich podstawie decyzje czy ewentualnie tam jechac czy nie. Jeszcze sie taki nie narodzil ktory by wszystkim dogodzil. I dobrze :) Jestesmy tak rozni ze nie sposob trafic do wszystkich ale czy na pewno o to tutaj chodzi? ;)
Odpowiedz