Szczupak po fińsku, czyli motocyklem do Finlandii z wędką i Kaczorem - strona 2
6 i 7 dzień podróży. Jez. Nasijarvi – Konnevesi
Rano żegnamy się z Pekką. Na pierwszej napotkanej stacji zatrzymuję się na kawę, śniadanie z batonów do kawy, no i mycie. Tutaj też otwieram wielką jak podwójne prześcieradło mapę papierową i oglądamy skandalicznie wielką ilość jezior. Trudno się zdecydować. Jadę do wczesnego popołudnia a potem poszuka się czegoś godnego uwagi.
Godzina czternasta. Miasto Suolahti. Trzeba coś wybrać. Skręcam w czterocyfrowo oznaczoną drogę, prowadzącą nad jezioro Autionselka.
Czterocyfrowa nazwa drogi oznacza skrajnie zaniedbaną, podrzędną szosę, czyli wąski ale równy jak stół asfalt. Znów skręcam. Teraz szuter. Prowadzi, (do czego już się przyzwyczaiłem) tylko na swój koniec zwieńczony letnimi domkami. Trzeba zawrócić. W drodze powrotnej próbuję jeszcze w różnych miejscach. Skutek podobny.
Brzeg zamieszkały albo zabudowany. Trzeba wrócić do Suolahti. Tutaj zatrzymuję się w czymś w rodzaju parku z plażą i z małym pomostem. Widok na huczącą i dymiącą fabrykę po drugiej stronie jeziora. W akcie desperacji Kaczor próbuje przegłosować rozbicie obozu właśnie tutaj. Na szczęście jestem silniejszy. Czym prędzej z Suolahti odbijam na wschód.
Motocykl toczy się niespiesznie, jak wszystkie pojazdy tutaj. Słońce na postojach rozgrzewa nieco. Jest prawie 15 stopni. Szeroka i równa 69-tka, prowadzi między jeziorami do Konneversi.
W Konnevesi jest duży sklep. Zatrzymuję się tu po chleb albo bułkę. Po zakupy idzie Kaczor a ja w tym czasie kontempluję urodę tutejszych kobiet. Chyba kobiet. Kaczor wraca za 15 minut. W wypchanej reklamówce taszczy dwa piwa, wielką paczkę bułek zwykłych, drugą taką samą bułek z jakimś dodatkiem, ciastka i dwie duże wody niegazowane. Nie chcę myśleć co by Kaczor przyniósł gdyby trzeba było kupić coś więcej niż jeden chleb. Że nie ma gdzie tych wszystkich dóbr upchnąć, znów na motocykl siadam ja, za mną wypchana reklamówka, za reklamówką Kaczor. Na szczęście pole namiotowe jest tuż za miastem.
GPS jakby wiedząc, że już wystarczy na dziś poszukiwań, prowadzi najkrótszą, piaszczystą drogą przez posesję rolnika. Teraz nie za gęsty las i z lasu wpadam na szeroką asfaltówkę, a ta kończy swój bieg na nabrzeżu przystani wodnej. Dojeżdżam do samego pomostu. Dalej jezioro. Obok stalowego zbiornika na wodę stoi chudy, nie za wysoki człowiek w czerwonym podkoszulku z logiem H-D.
Zajęty tłumaczeniem czegoś swojemu rozmówcy zerka w stronę motocykla. Wydaje się, że to ktoś dobry do zasięgnięcia informacji. Zresztą w pobliżu oprócz tych dwóch, nikogo nie ma. Niewysoki zna angielski. Na dodatek jest właścicielem albo zarządcą całego terenu.
– Czy można tu rozbić namiot? – Pytam plątanym angielskim. Niewysoki rozgląda się znaczącym spojrzeniem po pustej, zielonej przestrzeni. Przecież można. Przeprasza swojego rozmówcę i idziemy do recepcji. Po drodze (choć krótka) opowiada o swojej jeszcze nierozpoczętej przygodzie życia. Jutro leci do USA, żeby tam na Harleyu przejechać całą Route 66. Oto spotykam człowieka, który właśnie przestaje marzyć i już jutro swoje marzenie spełni.
Każde zrozumiałe czy niezrozumiałe przeze mnie zdanie, błyskiem w oku i ledwo skrywaną euforią zdaje się potwierdzać radość Niewysokiego. Swój człowiek. Chyba znam to uczucie.
Mała drewniana budka przy ścieżce mieści w sobie recepcję kempingu, komputer, trochę dokumentów, kubek i szufladę. Obok lodówka z lodami i zimnymi napojami. Z szuflady Niewysoki wyjmuje formularz meldunkowy. Trzeba go wypełnić. Kaczor chwyta za kartkę, zabiera długopis jego właścicielowi i … wpisuje MOJE dane, które muszę podyktować. Imię, nazwisko, data urodzenia, numer paszportu, obywatelstwo, adres zamieszkania. Wypełniwszy wszystkie pola podsuwa mi kartkę.
– Podpisz – To podpisuję. Teraz już wie o mnie wszystko. I właściciel kempingu i Kaczor. Po wniesieniu stosownej opłaty, Kaczor odbiera klucz do kuchnio-prysznico-łazienki. Opłacone do jutra a zostać można do kiedy wola.
Kiedy tyle wolnej przestrzeni, trudno się zdecydować gdzie jest najlepsze miejsce na obóz.
Jest tu duży, łamany pomost i dwa proste. Te dwa proste to stanica z wycieczkowymi statkami, motorówkami i nawet łodzią ratowniczą. Cisza i spokój. Jest bezwietrznie a kiedy zza chmur wyjdzie słońce, przyjemnie ciepło.
Wypadło nad jeziorem, tuż przy nieczynnej saunie, pod brzozą z budką dla ptaków. Szybko rozstawiamy namiot, zrzucam motocyklowe, ciężkie ciuchy. Kaczor odwrotnie - dorzuca coś na siebie. Wędki uzbrojone. Pierwsze rzuty w wodę. Kaczor rozpoczyna karierę wędkarską. Drugi rzut i z łatwością wyszarpujemy z wody małego szczupaka. Zaraz po nim na ten sam wobler daje się nabrać kilka okoni. Trzy do szczupaka na kolacje wystarczą. Reszta do wody. Nie sądziłem, że będzie to tak absurdalnie łatwe.
Jest już ciemno. Wypatroszoną zdobycz niosę do kuchni a tam, za pomocą piekarnika Kaczor załatwia resztę. Nie ma nic lepszego od gorącej ryby w wieczorny ziąb. Najadłszy się, wracamy do namiotu, po drodze czyniąc ustalenia co do następnego dnia. Wślizguję się w śpiwór. Zostajemy tu na jeszcze jeden dzień.
Jeszcze jeden dzień wędkujemy. Od rana Kaczor rządzi na wodzie. Obrzuca każdy centymetr wody różnymi przynętami. Na nic innego nie ma czasu. Amok! Za to rzuca coraz celniej i coraz dalej. Żyłka już się nie plącze. Sam zmienia przynęty. Ma nawet rękawiczki do zmywania w razie gdyby coś złapał i musiałaby sam rybę odhaczyć. Wszystko to na pomoście.
Ranek niezbyt hojnie obdarowuje zdobyczami. Kiedy po kilku godzinach rzucania Kaczor ma dość, porzuca swoje główne zajęcie na rzecz zrobienia kawy. Mam więc kawę i batony czekoladowe. Zmordowany Kaczor idzie do namiotu a ja szukam kamyka nadającego się na ciężarek. Mam. Teraz łopatka i zabieram się za drenowanie ziemi. Są ale jakieś takie mizerne te robaki, że niektórych nie dałoby się na haczyk nawlec. Przywiązuję kamyk do bocznego troku i wszystko w wodę. Złowione płocie i leszcze wypuszczam. Za wcześnie na obiad.
Zbliża się popołudnie. Jest około 10 stopni. Kiedy od tego siedzenia na chłodzie, trzęsę już członkami w kierunku pomostu zbliżają się dwie panie. Na sobie mają… stroje kąpielowe. Finowie to zahartowani ludzie. Przywitawszy się uśmiechem, dziarsko wskakują do jeziora. Za 10 minut, niespiesznie wynurzają się, żegnając zmarzluchów uśmiechem.
Wędrujemy po pomostach, wszystkie dokładnie obławiając. Kaczor raz nawet złowił statek wycieczkowy. W efekcie na kolację szczupak prawie dwa razy większy od tego z wczoraj. Okonie do wody. Przy kolacji przeżywam ostatni rzut dnia i zerwanego Bardzo Wielkiego Szczupaka. Czy zerwanego? Nie zerwał się od tak. Źle skonstruowałem węzeł na przyponie i żyłka się po prostu przetarła. Ale był taaaki wielki. Z czasem w moim wyobrażeniu pewnie urośnie jeszcze bardziej. Zabrał ze sobą najłowniejszy wobler.
8 dzień podróży. Konnevesi – Łowisko specjalne
Po śniadaniu z kubków zalewanych wrzątkiem, zwija się obóz spod brzozy. Wyznaczam raczej azymut niż docelowe miejsce i w drogę. Jest rześko. Temperatura w okolicy 10 stopni, pełne zachmurzenie ale sucho. Dla rozgrzewki zatrzymuję się na stacji benzynowej. Kaczor idzie po kawę. Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie dokupił czegoś ekstra. I tak to zajadam hot-doga, przepijając czarną, rozgrzewającą kawą.
Po autostradzie jeździ się tu z prędkością 120km/h. To wystarczy przy tej pogodzie i niedopasowanym ubiorze, żeby skostnieć i lekko stężeć. Za Kuopio GPS odmawia posłuszeństwa. Zawiesza się i nie chce pokazywać niczego oprócz prędkości. Resetuję, czyszczę pamięć, wyjmuję baterię, trzęsę, podrzucam, rzucam o ziemię. Tak przez jakieś 100 km. Nic nie pomaga.
Dopiero kiedy wyłączyłem mapę ściągniętą z Openstreetmaps, urządzenie odzyskuje świadomość. I tak do tej pory nie pamiętam jaką drogą do tego doszedłem. W każdym razie mapa przestała współpracować.
Kaczor korzystając z każdej okazji ucina sobie drzemki. Chyba niewyspany. Prawdopodobnie znowu dygotał w nocy z zimna ale oczywiście milczy o tym. Na noc ubiera na siebie coraz więcej warstw przeróżnych ciuchów, przez co z pewnym wysiłkiem wciska się do swojego śpiwora. Wygląda przy tym jak larwa w kokonie.
Nastaje wczesne popołudnie i tradycyjnie już wypatruję odpowiedniego miejsca. Znienacka, tuż przy drodze wyłania się znak z symbolem przyczepy kempingowej. Skręcam. To łowisko specjalne. Niewielki jak na tutejsze warunki akwen, kemping nad samym jeziorem i mały, pływający pomost. Kilka drewnianych, nowych domków i kilka starych. Wielki drewniany dom z „recepcją” i mini sklepem. Do recepcji idzie się wśród bibelotów i różności na sprzedaż jak na pchlim targu.
Właścicielka tylko w suomi. No to każdy po swojemu. Rysujemy sobie na kartce jak kto umie a to namiot a to cenę za pobyt tutaj, to znów mapkę gdzie co się znajduje. Jest miejsce na namiot i dodatkowe pozwolenie na połów za 5 Euro. Załatwione. Kaczor znów wpisuje moje dane a ja podpisuję. Już prawie wszystko zna na pamięć.
Wszędzie grzyby. Namiot szybko się stawia. Przebieram się i nad jezioro.
Kaczor doubiera się i też łowi. Chybotliwy pomost kołysze się przy każdym ruchu. Rzucać można właściwie tylko przed siebie. Po obu stronach pływają liście kaczeńca i rosną rzadkie szuwary. Wszystko bezskutecznie. Przy pomoście dwie łodzie. Wynajduję dwa kapoki, chociaż nie wiem po co dla Kaczora... A już wiem! Kaczor nigdy nie pływał łódka. Cykor jeży włosy na głowie. To znaczy jedno - ja wiosłuję. No trudno.
Z łodzi wylewam wodę. Łagodną perswazją umieszczam Kaczora na prawie suchym pokładzie. Nawet zbytnio się nie szarpie. Wrzucam wędki i na polowanie. Przecież z łodzi zawsze się coś trafi. Tylko w jakimś amoku, zamiast obławiać brzeg przy trzcinach, płynę na środek i tam próbuję sił w toni. Bez osiągnięć.
Wracamy. Na brzegu stoi (jak się potem okazuje) Rosjanin. Wyciąga okonie jak ze sklepu rybnego. Walę burtą o pomost. Ten się nie przejmuje. Burczę tylko zazdrośnie coś jak dzień dobry, nie siląc się nawet na angielski. Udaję właściwie że go nie widzę. Idę na kawę ale… ciekawość zwycięża. Wracam dopytać.
Na robaki łowi. Robaków nie mam ale jestem przygotowany! Idę do motocykla. Chwytam markową łopatkę z Castoramy i w pole. A tam pod trawą piach i ledwo jedna mizerota się znalazła. Czyli nic. Mimo to, zakładam haczyk zamiast woblera. Do tego kamyk zamiast ciężarka. Ten sam, z którego skonstruowałem wczoraj zestaw gruntowy. Tak uzbrojony, dodatkowo z bułką Kaczora w kieszeni, idę znów na pomost.
Tam już dwóch Rosjan. Nie stoją na pomoście tylko wypływają "moją" łodzią! W ostatnim momencie zagaduję o robaki. Tym sposobem wyżebrałem dwa czerwone i trochę białych. Popłynęli. Teraz to jest łapanie! Na ten kamyk i na ten haczyk łowię leszcze, okonie i płocie. Kaczor uparł się na spining. Coś mi się zdaje, że bardziej chodzi tu o bilans cieplny niż o sama metodę. Złowione ryby wpuszczam do innej łodzi, częściowo zalanej deszczówką.
Ryb uzbierało się tyle, że od wracających z udanych połowów Rosjan dostaję zaproszenie na wódkę z grillem. Dokładnie w tej kolejności. Chłopaki są z Sankt Petersburga. Wrócili tu po raz kolejny zemścić się na sztuce, która ciągnąc ich łódź, umknęła.
Andriej oporządza ryby w kuchni a z Rodionem rozprawiamy o tym i owym. Właściwie o wędkowaniu najwięcej. Z łódkowania wrócili ze szczupakiem 4 kg. Dzień wcześniej złapano tu 25 kg sztukę! Oglądam wędki, plecionki i przynęty. Słucham wskazówek i rad jak początkujący buddysta Dalajlamy. Trochę politykowania, opowieści o życiu w Rosji, sytuacji na świecie, o kobietach, automobilizmie, przygodach. I tak do nocy.
Z każdym kęsem wyśmienicie przyrządzonych ryb zapijanych trunkiem, zaprzyjaźniamy się coraz bardziej. Biesiadowanie kończymy w absolutnych ciemnościach, rozświetlanych jedynie przygasającym żarem paleniska. Chwiejnym krokiem wracam do namiotu, prowadzony po linii prostej przez rozbrechtanego Kaczora. Ale sam widziałem jak Kaczor pije wódkę! I teraz nasuwa się decydujące pytanie: kto kogo prowadzi?!
9 i 10 dzień podróży. Łowisko specjalne – Naapurivaaran
W nocy przymrozek zabiela wszystko wokół. Rozdygotany Kaczor luzuje szpilki namiotu. Rano, Andriej i Rodion wracają z połowów z dwoma szczupakami 3 i 6 kg. Nie rezygnują jednak. Będą tu do niedzieli.
Zapraszają na śniadanie ale ani tu już nie połapię ani tu za ładnie jak na warunki w Finlandii. Chcę odjechać w inne miejsce. W związku z tym gmeram w kufrze „żywnościowym” i wydłubuję puszkę tuńczyka w sosie własnym. Bułka dodaje sytości do szybkiego dania.
Nie pada. Coraz później słońce przebija się przez chmury i mgłę. Wtedy jest przyjemnie, chociaż mam na sobie sporą część ciuchów. Po długim zwijaniu obozu, żegnamy się z kolegami. Pomysł na dziś? Szukamy sklepu wędkarskiego.
Niezbyt urozmaicona droga wiedzie mnie do Kajaani. W Kajaani gorączkowe poszukiwanie sklepu. Najpierw przypadkowo znaleziony Intersport. Tu nie ma działu odpowiedniego ale jest miła pani która podaje dokładny adres nadający się do wstukania w działający już GPS.
Motonet, to nazwa wielkiego sklepu z działem wędkarskim. Wpadamy tam i za godzinę ze sklepu wychodzę jak Kaczor co poszedł tylko po chleb. Przynęty, więcej przyponów, główki jigowe, do nich gumki, blaszki, wirówki, haczyki, robaki i kilka innych gadżetów. Mam nawet plecionkę, którą można holować tankowce. Objuczeni różnościami wracamy do motocykla.
Wędkarskie nadzieje rosną jak na drożdżach. Mimo że jeszcze wcześnie, za cel wyznaczam wschodnią część jeziora Nuasjarvi. To przez niecierpliwość. W końcu każdy chce jak najszybciej wypróbować nowe sposoby, metody i przynęty.
Vuokatti to spore miasto, nad którym góruje wielka skocznia narciarska. Namiary z GPS nie sprawdzają się. Kończę poszukiwania na polu golfowym. No to inne koordynaty. Kluczę chwilę po mieście i trafiam na dobre miejsce pod samą skocznią, tylko tutaj ani namiotu nie wolno rozbić ani nie ma dostępu do jeziora. Za to stoi tu chyba ze dwie setki nowych kamperów. W recepcji znajduje się pomocna dłoń i za pomocą miejscowej gazetki z mapą, dostaję namiary na pole namiotowe. Z tym bagażem wiedzy wracam do miasta. Trzeba zatankować.
Stacja samoobsługowa oferuje najdroższą benzynę w historii wyjazdu. Chyba to jakiś znany region turystyczno-sportowy i stąd ceny adekwatne do statusu. Wypadałoby jeszcze nasmarować łańcuch. Otwieram kufer, wyjmuję butelkę po coca-coli, w której wożę olej przekładniowy kupiony jeszcze w Iranie. Taki właśnie do smarowania napędu. Otwieram pogniecioną przygodami butelkę. Ajć! Motocykl na kosie. Trzeba ciężkie bydle postawić na centralkę. Chwytam za kierownicę i za stelaż.
Kaczor napręża muskuły z drugiej strony i ciągniemy na trzy-czte-ry. Motocykl na centralce a olej na asfalcie. Zająwszy się ciężarem, zapomniałem o otwartej butelce. Cały wylał się właśnie na asfalt. O nie! Nie tylko na asfalt… Na but też. Teraz błyszczy jak ryba pokryta śluzem. O nie! Asfalt, buty i spodnie. Szeroki strumień zostawił swój tłusty ślad i na spodniach, od uda po kostkę. Nawet nie ma jak zwalić winy na Kaczora.
Kilka kropel zostało, więc tą resztką smaruję łańcuch. Asfalt i but wycieram papierem. Spodnie zostawiam w spokoju.
Od celu dzieli mnie kilka kilometrów. Zatrzymuję motocykl nad jeziorem, na kempingu. Kiedy nie ma chmur, widać stąd nawet skocznię narciarską.
W recepcji połączonej z barem i restauracją stała procedura. Kaczor wypełnia kartę meldunkową moimi danymi a ja tylko podpisuję. Nie pamięta już tylko numeru paszportu. Pani w średnim wieku z włosami w kolorze purpury odbiera wypełniony dokument i trochę po rosyjsku a trochę po angielsku opowiada gdzie co jest.
Tu kuchnia, tam prysznice, tam pomost i łódź, tutaj miejsce na ognisko a tam – szerokim gestem wskazując kierunek – miejsce na namiot. I tam właśnie, między rzadkimi drzewami, na miękkiej trawie rozstawiamy namiot. Są braki w prowiancie. Porzuciwszy cały dobytek, wracam do miasta. W markecie Kaczor pokazuje co potrafi, jeśli nie robić ograniczeń. Odjeżdżamy w stałym składzie po takich akcjach. Czyli ja, reklamówka, Kaczor. Tylko teraz są dwie reklamówki.
Zakupy do namiotu. Zwijam byle jak żyłkę z kołowrotka, którą tak skrzętnie nawinąłem w Helsinkach za pomocą Kaczora. Teraz sytuacja się powtarza. Ja przy namiocie, mały Kaczor 150 metrów ode mnie i nawijam nowiuśką plecionkę.
Z perspektywy pomostu jezioro wydaje się bardzo duże. Dopiero na mapie zobaczyłem że to „tylko” zatoka olbrzymiego akwenu. Teraz z wędkami na wyścigi do pomostu.
Tu doświadczenie nie gra roli. Dobre miejsce. Zostaniemy jeszcze jeden dzień a teraz spać.
Rano jesteśmy nad wodą. Nie jest tak przyjemnie jak wczoraj. Silny wiatr przegania mgłę z parującego jeziora. Górą przewalają się szare chmury. Widoczność taka, że nie widać drugiego brzegu.
Temperatura nie za wysoka. Na łódź nie ma szans ale wciąż jest pomost. Rybom to nie przeszkadza i z bursztynowej wody wydobywam szczupaka i sporego okonia.
Niedługo słyszę przeciągłe Artuuuuur! PomuuuuuSZ! To Kaczor zaciął - co? No szczupaka. W podekscytowaniu podskakuje na pomoście, kręci kołowrotkiem, popiskuje nieartykułowalne samogłoski. Szczytówka prawie dotyka tafli wody, ryba już niemal przy szczytówce. Z akcji wędki i rozciągliwości żyłki utworzył się sztywny hol.
Kaczor jednak nie w ciemię bity. Chwyta w lot, że coś jest nie tak i odpuszcza żyłkę. Wszystko wraca do normy. Już prawie spokojnie, tylko nieco podrygując, prowadzi swoją zdobycz do brzegu. No i są dwa szczupaki. W związku z tym, okoń stacjonujący w wiadrze załatwionym u pani z purpuro-fryzurą odzyskuje wolność. Obiad złowiony na kolację.
|
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzeOpis rewelacyjny - cenię sobie ten typ humoru :) Pozdrawiam i powodzenia życzę
OdpowiedzKaczor to, Kaczor tamto, aż odechciało się czytać
OdpowiedzZ przyjemnością przeczytałem. Pośmiałem się też, masz poczucie humoru :). Może też za jakiś czas czas też się wybiorę, na razie wracam do moto po bardzo długiej przerwie. A opisy są fajne właśnie...
OdpowiedzOpis super.Podoba mi się to ,,rozwleczenie"Coraz bardziej przekonuję się do zrobienia kat.A i kupna motocykla.Dzięki.
OdpowiedzGratuluję przygody i wytrwałej partnerki.
OdpowiedzOpis jest tak rozwleczony, że niestety nie da się tego czytać. Brakuje tylko opisów wyjścia do toalety...
OdpowiedzJedni sa ciekawi zycia i ludzi, lubia wiedziec cos wiecej niz przeczytac tylko ze " bylo zajebiscie", inni ograniczaja sie tylko do zdjec i to im wystarcza zeby sobie wyrobic zdanie lub nawet podjac na ich podstawie decyzje czy ewentualnie tam jechac czy nie. Jeszcze sie taki nie narodzil ktory by wszystkim dogodzil. I dobrze :) Jestesmy tak rozni ze nie sposob trafic do wszystkich ale czy na pewno o to tutaj chodzi? ;)
Odpowiedz