Nordkapp na motocyklu - co warto wiedzieć?
Nordkapp na motocyklu zawsze był jednym z moich marzeń. Dystans, zapierająca dech w piersiach przyroda, dzień polarny, wolno biegające dzikie zwierzaki… można by jeszcze długo wymieniać. A ja po prostu chciałem to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Pomysł przerodził się w plan pod koniec ubiegłego roku. Wtedy też zaczęła krystalizować się grupa chętnych na wycieczkę. Uznaliśmy, że pojedziemy w pierwszej połowie lipca. Po pierwsze lipiec to najcieplejszy miesiąc na północy, ponadto mieliśmy gwarancję długiego dnia, a dalej na północ - dnia przez całą dobę. Pierwszy miesiąc wakacji był też tym momentem, gdy mogliśmy zawinąć się z domu w ramach urlopu. Niedziela 10 lipca. Ten termin określiliśmy jeszcze zimą i jak życie pokazało okazał się on trafiony.
Trasa
Aby przejechać w miarę komfortowo na Nordkapp i coś jeszcze zobaczyć po drodze potrzeba minimum dwóch tygodni. Tyle czasu mieliśmy również my. Do pokonania będziecie mieli minimum 6000 km, co w praktyce oznacza średnio 450 km dziennie. Spory dystans i trzeba się dobrze przygotować na jego pokonanie.
Nasza trasa była bardzo klasyczna. Pierwszego dnia przejechaliśmy pod litewską granicę, gdzie znaleźliśmy przyzwoity, za to nieprzyzwoicie tani nocleg. Parowanie intercomów, aktualizacja planów, sprawdzenie prognoz pogody, coś na rozgrzewkę.
Dzień drugi zakładał pokonanie ponad 650 km do Tallina i przeprawienie się na fińską stronę. Prom zaklepaliśmy z wyprzedzeniem, trasa przebiegła spokojnie i bez większych sensacji. Na Litwie zaskoczył nas powolny ruch i koszmarne ilości odcinkowych pomiarów prędkości, gdzie normą są następujące po sobie odcinki o długości nawet 10km. Na Łotwie niewiele lepiej, za to w Estonii nieco spokojniej z fotoradarami i ruch również wyraźnie mniej gęsty. Na prom dojechaliśmy idealnie na czas, na pokładzie szybka kolacja, następnie poszukiwanie wynajętego mieszkania w Helsinkach i bardzo spokojna noc.
Trzeci dzień zaczęliśmy od wycieczki w kierunku Lahti. Odwiedziliśmy słynne centrum sportów zimowych, które większość z Was zapewne wielokrotnie widziała w TV, potem pomiędzy jeziorami udaliśmy się w kierunku północno zachodnim. Wschodnia część Finlandii granicząca z roSSją uchodzi za najpiękniejszą. Co prawda zahaczyliśmy o te malownicze rejony, ale w samej Karelii można spędzić całe wakacje jeżdżąc cały czas innymi drogami. Ruch drogowy w Finlandii jest powolny. Ograniczenia prędkości w centrach miast schodzą do 40 km/h. Jeśli uważacie że w Polsce jest dużo fotoradarów, to polecam wycieczkę do Finów. Można wręcz odnieść wrażenie, że budek dla fotoradarów jest tam więcej, niż samochodów. Z uwagi na małą ilość samochodów można się po Skandynawii poruszać bardzo sprawnie, bo właściwie nie ma gdzie stać w korkach. Wszystko dzieje się bardzo płynnie, nawet jeśli w Finlandii poza terenem zabudowanym wolno jechać najczęściej 70-80km/h. W tym tempie dotarliśmy do naszego kolejnego noclegu w miejscowości Kronoby położonej przy samej Zatoce Botnickiej.
Po śniadaniu uderzyliśmy od razu na północ. Dotarliśmy relatywnie szybko do szwedzko-fińskiej granicy pomiędzy miejscowościami Haparanda i Tormio, po czym odbiliśmy bardzo fajną boczną drogą w kierunku siedziby Świętego Mikołaja, czyli do Rovaniemi. Tutaj pierwszy raz złapał nas deszcz, choć nie przemokliśmy do spodu. Samo miasto nie robi żadnego wrażenia, wręcz sprawia wrażenie "dziury", ale mimo to skusiliśmy się kolejnego dnia na jego największą atrakcję…
Piąty dzień zaczęliśmy od wizyty w wiosce Świętego Mikołaja. Co prawda Mikołaj wcześniej urzędował na terenach które obecnie są pod kontrolą roSSji, dlatego po wojnie Finowie wymyślili nową lokalizację dla swojego celebryty. Rovaniemi, jako miasto leżące w Laponii na wysokości kręgu polarnego pasowało idealnie. Sama wioska, choć wykonana bardzo ładnie przypomina dobrze znane nam odpusty, z dużą ilością mydła i powidła. Skóra z renifera, magnesik, skarpety z podobizną Rudolfa - to jest poziom którego możecie oczekiwać w Santa wiosce. Oczywiście atmosfera jest bardzo fajna, wypatrzeć możecie tam samochody, kampery i motocykle z całej Europy, zatem zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę. Wstępny plan jaki mieliśmy na czwarty dzień wycieczki był taki, aby dojechać do leżącego głęboko na północy Finlandii miasta Inari. Jechało się nam jednak na tyle dobrze, że wypatrzyliśmy bardzo fajny nocleg w jednym z fiordów, zaledwie 125 km od Nordkappu. Ustawiliśmy to miejsce jako plan na środę i bez większego wysiłku tam dojechaliśmy rozkoszując się surową przyrodą dalekiej Północy. W sumie to mieliśmy w głowie nawet, aby zaatakować sam Przylądek Północny jeszcze tego dnia, ale odpuściliśmy i dobrze, że tak się stało. Jak tylko zdążyliśmy się rozpakować lunęła taka ulewa, że nie było widać dalej, niż na 100 metrów.
Szóstego dnia, po bardzo fajnym nocowaniu i dobrym śniadanku ruszyliśmy na Nordkapp. Zajęło nam to ponad dwie godziny, ponieważ stawaliśmy w bardzo wielu miejscach na zdjęcia. Przyroda najbardziej wysuniętych na północ rejonów Norwegii to rasowa tundra. Nie ma tam już lasów, dominują trawy i wszelkiej maści skarłowaciałe sosny, podobne do naszej kosodrzewiny. Przyglądając się roślinności widać od razu, że ludzie, zwierzęta i rośliny nie mają tutaj lekkiego życia. Tak, czy inaczej przed południem dotarliśmy na Przylądek Północny. Pogoda była idealna. Ciepło, słonecznie, wspaniała widoczność. Ludzie z całego świata. Znakomite humory, spora dawka satysfakcji. Dotarliśmy tam w ciągu 6 dni bez specjalnego napinania się! Po zdjęciach, zakupach, magnesikach wciągnęliśmy coś na ciepło, wzmocniliśmy się kawą i ruszyliśmy w kierunku naszego kolejnego noclegu w miejscowości Olderdalen. Jeśli będziecie na Nordkapp pamiętajcie, że jest tam opcja spędzenia większej ilości czasu. Na miejscu działa restauracja, muzeum i kino. Przy kiepskiej pogodzie (która jest tam niestety standardem) to całkiem ciekawa opcja. Droga do Olderdalen przebiegała spokojnie i przeplatały ją zdjęcia i wspaniałe widoki. Na miejscu okazało się, że trafiliśmy do centrum narciarskiego, gdzie był nasz nocleg. Niezwykle rozmowni i pomocni właściciele ewidentnie oczekiwali kontaktu z ludźmi, ponieważ nasze rozmowy przeciągały się do późnej nocy, nawet jeśli się wcale nie robiło ciemno…
Kolejny, siódmy dzień miał jasno określony punkt docelowy. Był nim Narvik w którym zaplanowaliśmy dzień przerwy od motocykla. Po drodze zawinęliśmy do Tromso, który jest robiącym duże wrażenie portem. Po drodze odwiedziliśmy miejsce zatopienia pancernika Tirpiz. Leje po bombach Tallboy nadal widoczne są na brzegu… Przed Narvikiem złapał nas deszcz. Nic strasznego, ale trochę zmarzliśmy, bo nie tylko zrobiło się mokro, ale także spadła temperatura.
Dzień ósmy, to dzień przerwy. Zwiedziliśmy Narvik przekonując się, że miasto to śmiało można nazwać dziurą. Ten ośrodek narciarski i ważny port przeładunkowy nie ma wiele do zaoferowania motocyklistom i turystom. Zobaczyliśmy jednak fajne muzeum wojny w Narviku, odwiedziliśmy pomnik poświęcony polskim żołnierzom walczącym o Narvik w czasie II wojny światowej, poszliśmy coś zjeść i generalnie obijaliśmy się trochę. Przerwa od motocykla dobrze nam zrobiła.
Celem kolejnego dnia, była miejscowość o nazwie Å. Zanim tam jednak dotarliśmy - odwiedziliśmy baterię dział nadbrzeżnych Trondenes w Harstad. Miejsce robi niesamowite wrażenie, bo nadal stoją tam potężne działa 406mm, które są w pełni kompletne i przy odrobinie chęci - również sprawne. Identyczne działa Niemcy zainstalowali na Helu, ale jeszcze na długo przed zakończeniem wojny zostały one przeniesione do obrony Calais. Tymczasem działa w Trondenes stoją tak, jak gdyby zatrzymał się dla nich czas. Wszystko tak, jak w czasie wojny.
Reszta dnia upłynęła nam na pokonywaniu Lofotów. Przy czym zamiast pokonywanie - bardziej pasowałoby słowo - delektowanie się. Co prawda w połowie drogi złapał nas deszcz, ale z czasem się przejaśniło i widoki są tam po prostu piękne. Góry wyrastające z morza. Czerwone domki na palach, dachy porośnięte darnią. Dorsze suszące się na otwartym powietrzu. Do tego zieleń trawy, błękit nieba i granat oceanu. Warto to zobaczyć choćby raz w życiu.
W ten oto sposób, stając co chwilę na kolejne zdjęcia, dodaliśmy do Å. Prawdę powiedziawszy po Lofotach ciężko się jeździ, bo tak naprawdę można by stawać co chwilę, na kolejną niewiarygodną panoramę. Tutaj 300 km ciągnie się nieskończoność. W Å zrobiliśmy sobie krótki postój na kolację w porcie i ruszyliśmy na prom do Moskenes. Plan na nocleg był prosty, ale miał swoje ograniczenia. Zaplanowaliśmy, że prześpimy się na promie i rano będziemy w Bodo, skąd udamy się do Szwecji. Na promie byliśmy przed czasem, na miejscu spotkaliśmy grupę lokalnych Polaków, pogadaliśmy o starych Polakach i natychmiast po załadowaniu się na prom… poszliśmy spać.
Rano byliśmy w Bodo. Tutaj dziesiątego dnia wyszły na jaw ograniczenia naszego genialnego planu. Mianowicie rejs z Moskenes do Bodo trwa zaledwie 3,5h. To zbyt mało aby się wyspać, szczególnie że spaliśmy na wygodnych, ale jednak fotelach. Po drugie w Bodo byliśmy przed 4.00. Cóż zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Po kawie i ciastku na stacji benzynowej ruszyliśmy w kierunku Szwecji. Tym razem musieliśmy pokonać góry na pograniczu szwedzko - norweskim. Same góry nie są bardzo wysokie, ale wspinają się na kilkaset metrów. Momentami kropił deszcz, zrobiło się też bardzo zimno. Temperatura chwilami spadała do 7,5 stopnia, a to już dosyć męczące warunki. Podróżując w tamtych rejonach miejcie na uwadze, że pogranicze Szwecji i Norwegii to kompletne odludzie. Jest tam bardzo mało miejscowości i generalnie nie ma tam ludzi. Należy mieć to na uwadze planując tankowania i postoje. Przyroda jest piękna, ale potrafi być też surowa. Bardzo zmęczeni brakiem dobrze przespanej nocy zwiększaliśmy liczbę postojów, aby finalnie dotrzeć do Örnsköldsvik, portowego miasta położonego nad brzegiem Zatoki Botnickiej. Tym samym jednego dnia widzieliśmy zarówno Atlantyk, jak i Bałtyk. Po tym wysiłku piwo i pizza smakowały wyjątkowo dobrze. Spało się też nadzwyczaj dobrze!
Jedenasty dzień naszej wycieczki to przelot na południe Szwecji. Odbiliśmy od głównych szklaków i lecieliśmy tak bardzo lokalnymi drogami, jak było to tylko możliwe. Zaliczam do tego również znakomite szutrówki, na których można jechać relatywnie szybko. Tym razem na nocleg wybraliśmy pole namiotowe na półwyspie Hölick. Piękne widoki, znakomita infrastruktura, ciepło i sucho. To był nasz pierwszy nocleg pod namiotem. W końcu się przydały śpiwory i maty!
Następne dwa dni to esencja jazdy na motocyklu! To był ten dzień, gdy do Szwecji dotarła fala afrykańskich upałów. Termometry przez kolejne dwa dni dochodziły do 35-36 stopni. Za cel wycieczki wybraliśmy turystyczne miasto Motala leżące nad gigantycznym jeziorem Vattern. Odbiliśmy z głównych dróg i jechaliśmy między polami oraz lasami. Wąskie i kręte drogi po prostu prowokowały do odkręcania gazu. W końcu trochę odłożyliśmy na bok prędkościową poprawność polityczną, zachowując rzecz jasna wzorową postawę w terenie zabudowanym. Tego dnia wieczorem uśmiechy nie schodziły nam z twarzy. Oczywiście na tych lokalnych drogach nie ma opcji zaszaleć, tutaj nikt nie pojedzie 150km/h, ale z całą pewnością nie trzeba trzymać się kurczowo 70’tki, która stoi praktycznie wszędzie. Inna sprawa, że 70km/h w wielu krętych i wąskich miejscach też potrafi dostarczyć mocy wrażeń. W Motali znaleźliśmy świetny kamping, a kolacja w promieniach zachodzącego słońca dopełnia ten bardzo udany dzień.
Ostatni dzień w Szwecji. Kierujemy się na prom w Karlskronie. Oczywiście bokami i lokalnymi drogami. Mamy tym samym powtórkę z poprzedniego dnia. Mocne złożenia, operatywna praca gazem, pozamykane opony, bardzo motocyklowo. Późnym popołudniem byliśmy w Karlskronie. Wieczorem zapakowaliśmy się na prom. Kolacja, piwko, pogaduchy i porządnie przespana noc w wygodnej kajucie.
Trzynasty dzień naszej wycieczki zaczął się od genialnego porannego widoku na Hel, gdy prom wchodził do Zatoki Gdańskiej. Polskie wybrzeże wygląda w zestawieniu z wieloma skandynawskimi obrazami jak żywcem wyjęte z przyszłości. Około 8.30 przybiliśmy do nabrzeża w Gdyni. Zjechaliśmy na nabrzeże i znaleźliśmy się w innym świecie. Ruch, gwar, mnóstwo samochodów! Życie zasuwa w Polsce jakby było po podwójnym Espresso! Kobiety mamy piękne, jedzenie smaczne, paliwo bardzo tanie. Sam byłem pod wrażeniem jak dobrze prezentuje się nasz kraj po dwutygodniowej nieobecności. Chyba sami tego czasem nie doceniamy. Wieczorem każdy z nas był już w domu. Na licznikach około 6500 km. Zero problemów, usterek, afer z kimkolwiek lub czymkolwiek. Po prostu wspaniale spędzony czas.
Motocykle
Byliśmy w cztery motocykle:
- Triumph Tiger 1200 Rally - tegoroczna nowość!
- Triumph Tiger 900 Rally Pro
- BMW R1200GS ADV
- Husqvarna Norden 900 - również tegoroczna nowość, w którą Jarek zaopatrzył się tuż przed wyjazdem!
Jak się spisały? Cóż, wszystkie spisały się znakomicie. Tyle w temacie. Ważne, aby przy wyborze maszyny na tak długą trasę wybrać coś właściwego. Golasy i sporty odpadają w przedbiegach. Nie ta pozycja, nie ta ochrona przed często kapryśną w tym regionie pogodą. Maszyny klasy Adventure spisują się idealnie, szczególnie gdy czasem przychodzi do głowy pomysł pojechać szutrami. Innym dobrym pomysłem są również wygodne maszyny turystyczne. Jak by nie patrzeć ważne jest, aby sprzęt był wygodny, solidny i aby mógł zabrać sporo bagażu. W końcu dzień w dzień do zrobienia są setki kilometrów.
Pogoda
W Skandynawi potrafi być zmienna i to w szerokim zakresie skali. Latem temperatury bez problemu przekraczają 20C, nawet na północy Norwegii. Ale bywa tak, że jest kilka stopni powyżej zera i poziomo pada lodowaty deszcz. Uroki atlantyckiej aury. Co do zasady na Nordkapp łatwiej trafić na kiepską pogodę, niż na dobrą. Z naszymi +20 i słońce na przylądku uznaliśmy się za szczęściarzy. Gdy przekraczaliśmy pogranicze norwesko-szwedzkie mój termometr pokazywał +7,5C. Gdy kręciliśmy się po południowej Szwecji temperatury sięgały +36C. Taka rozbieżność na przestrzeni zaledwie 3 dni i około 500 km.
Z uwagi na skrajną pogodę warto wyposażyć się w porządne ciuchy, dobre kaski i solidną odzież przeciwdeszczową. My takie wyposażenie mieliśmy i sprawdziło się ono w pełni.
Aha! Nie trzymajcie się kurczowo prognoz pogody! Z uwagi na zmienność pogody w tej części świata, rzadko wydarza się taka pogoda, jaką widzicie w prognozie. Nam prognozy zapowiadały deszcz przez cała wycieczkę. W sumie padało łącznie (!) może ze dwa dni, przy czym ani razu porządnie nie przemokliśmy…
Dzień polarny
Dzień polarny to naturalne zjawisko występujące w strefach polarnych, polegające na tym, że słońce, w miesiącach letnich w ogóle nie zachodzi za horyzont. Zjawisko to występuje naprzemiennie z nocą polarną, co oznacza, że jeżeli na biegunie północnym trwa dzień polarna to na południowym noc polarna i na odwrót. W lipcu od Rovaniemi "w górę" mamy dzień przez cały dzień. Zjawisko dla nas ciekawe i wymagające uwzględnienia, bo zaburza naturalny rytm dnia i nocy. Organizm nie dostaje sygnału, że kończy się dzień i że za chwilę czas będzie spać. W domach i hotelach znajdziecie grube zasłony i rolety. To oczywiście pomaga, ale nie zmienia to faktu, że trzeba się pilnować, aby nie przedobrzyć. Jako ciekawostkę dodam, ze Nordkapp możecie odwiedzić także w środku polarnego dnia. Co prawda nie skorzystacie z całej dostępnej tam infrastruktury i nie kupicie magnesika, ale zobaczyć słońce nisko nad horyzontem nad Morzem Barentsa - to też gruba sprawa!
Ludzie
W całej Skandynawii ludzie są przyjaźni i pomocni. Może trochę mało wylewni, trochę introwertyczni, ale czasem zdecydowanie chcą pogadać. Szczególnie odczuliśmy to na północy Norwegii, gdzie nasi gospodarze szukali każdego tematu, aby nawiązać konwersację. Warto się na nie otworzyć, nawet jeśli jesteście umordowali kilkuset kilometrami w siodle danego dnia. Można wiele dowiedzieć się o lokalnym punkcie widzenia na wiele spraw.
Latem na północy Skandynawii spotkacie również dużo podróżników z całej Europy i nie tylko. Przemieszczają się kamperami, samochodami i oczywiście motocyklami. Najtwardsi z najtwardszych cisną na rowerach. Widzieliśmy tablice rejestracyjne nawet z Hiszpanii. Od razu łapie się wtedy właściwy dystans do skali własnego wyczynu.
Jest też bezpiecznie.
Komentarze 2
Pokaż wszystkie komentarzeBrawo. Napisane po polsku (bez epatowania jakimiś pseudo fajerwerkami), bardzo ciekawie a jednocześnie z mnóstwem zasadniczych informacji. Przeczytałem z wielką przyjemnością. Na dodatek rozwiane ...
OdpowiedzFajna wyprawa. Jednak moim zdaniem warto dołożyć niewiele, bo kilkaset km i przejechać najfajniejszymi zakątkami Norwegii - droga troli, droga atlantycka, fiordy, Bergen, zrobić jakieś drobne ...
Odpowiedz