Najpiêkniejsze trasy motocyklowe w Czechach. Gdzie spaæ, najwiêksze atrakcje [TURYSTYKA]
Nasza wycieczka motocyklami do Czech pokazała, że to, co piękne, ekscytujące i odkrywcze, nie musi być bardzo daleko. Setki kilometrów pustych, wąskich i krętych dróg pokazało nam Czechy z zupełnie innej strony, niż zna je większość z nas.
Wsie krzyczą barwami, pomyśleć by można, że maszerował tędy olbrzym jakiś w butach siedmiomilowych i niósł pod pachą pudło z farbami, a że był w swawolnym nastroju, rozpaćkał barwy bezładnie wielkim pędzlem po palecie pól, siół, chat, kościołów, mostów, świątków przydrożnych, nawet słupków kilometrowych nie pominął i ubrał je w szafirowe czapeczki. Tak o Czechach pisała przed wojną Halina Korolec-Bujakowska we wspomnieniach z podróży motocyklowej do Chin.
Czechy mogą urzec, jeśli jest się otwartym, ciekawym i wie się jak na nie patrzeć. Ciekawe, że kraj ten ma wiele twarzy, wątków, które podczas każdej wizyty odsłaniają się po trochu, tworząc pełną barw powieść o życiu i nas samych.
Są Czechy nudne, tranzytowe, pełne ciężarówek, takich samych dróg, podobne do innych krajów. Są Czechy turystyczne, przepełnione komercją, tłokiem i bylejakością. Są też inne, tonące w sielskości Czechy, wymarzone, kiedy potrzebujesz ciszy i spokoju, estetycznych doznań i kilometrów pustych dróg. Takie właśnie Czechy zastaliśmy przy okazji tej podróży.
Czechy - trasy motocyklowe od TomToma
Zwykle, planując trasę wycieczki, korzystam z mapy. Jakoś wygodniej mi ogarnąć większy obszar, obejrzeć całość trasy, przyjrzeć się detalom. Tym razem jednak postanawiam wykonać eksperyment i powierzyć wytyczenie trasy TomTomowi. Chcę, by zrehabilitował się po ubiegłorocznej wpadce, kiedy to podczas nieprawdopodobnie potężnej ulewy złapał wodę i umarł.
W tym roku dałem mu więc zadanie wytyczenia "ekscytującej" trasy, łączącej miejsca, które chciałem odwiedzić. Trasa "ekscytująca" przebiega zwykle z dala od większych miast i głównych szlaków komunikacyjnych, ale niektóre uwzględnia, zwłaszcza te kręte i warte motocyklowej uwagi.
W większości jednak TomTom wytyczył trasy bocznymi drogami. To, jak bardzo bocznymi, okazuje się fascynujące. Biorąc pod uwagę, że nie mamy pojęcia którędy dokładnie będzie przebiegać nasza trasa, każdy zakręt jest dla nas niespodzianką. I to jaką! Ile to razy seria serpentyn w gęstym lesie wyprowadzała nas na otwartą przestrzeń, upstrzoną odległymi szpalerami drzew, łagodnymi pagórkami i połaciami różnokolorowych dywanów.
Jazda trasą zaproponowaną przez bezduszne urządzenie było jak nieustający festiwal zachwytów, kalejdoskop motocyklowych doznań, od prostych odcinków biegnących przez drzewne aleje, przez serie szybkich, długich łuków, aż po pojawiające się niewiadomo skąd serpentyny o rytmie tak pokręconym, że opisać mogłoby je chyba tylko jazzowe metrum. Choć byłem wcześniej w Czechach już kilkakrotnie, odkrywałem je z każdym kilometrem na nowo, zdumiony ich różnorodnością, sielskością i bezpretensjonalnym, niewymuszonym pięknem, bijącym z każdego zakątka.
Szpindlerową Boudę omijamy
Granicę przekraczamy w niedzielny wieczór w Tłumaczowie. Czeskie wsie wydają się o tej porze jakby wymarłe. Nie nastraja nas to najlepiej, jesteśmy głodni, a restauracja w hotelu, gdzie nocujemy, zamyka się dosłownie za chwilę, więc chcemy zjeść coś po drodze. Z pomocą przychodzi wujek Google i już o chwili raczymy się smacznym jedzeniem w restauracji Baroque U Tří růží w Broumovie. Na miejsce noclegu, pięknie położonego pensjonatu Panorama w miejscowości Janovicky, docieramy tuż przed zachodem słońca.
Następny dzień zaczynamy od przejazdu dobrze znaną motocyklistom trasą pod Karkonoszami. Pomijając fragmenty, nie jest ona specjalnie ekscytująca, poza tym panuje na niej spory ruch. Warto jednak podjechać na Przełęcz Karkonoską nad Szpindlerowym Młynem - droga prowadzi do samej granicy, niestety po polskiej stronie takiego luksusu już nie doświadczymy. Szkoda, bo czynna niegdyś droga była najbardziej stromym podjazdem w Polsce.
Na przełęczy kusi nas, by zajrzeć na coś do jedzenia do Szpindlerowej Boudy, ale ostrzeżeni przez wielu znajomych omijamy to miejsce szerokim łukiem. Zła sława tej knajpy nie wzięła się znikąd. Finalnie lądujemy w Vrchlabi, w restauracji Pivovarska Basta, gdzie posilamy się doskonałą zupą czosnkową.
Kolejnym punktem na naszej trasie jest przedziwna antena-hotel na górze Jested. Niestety, główna droga z Liberca jest zamknięta, więc przez dłuższą chwilę kluczymy próbując dostać się na szczyt. W końcu się udaje, wjeżdżamy pod sama antenę i za słoną opłatą (30 zł) parkujemy, by rozkoszować się przepiękną panoramą Pogórza Izerskiego.
Sam obiekt także jest wyjątkowy. To połączenie anteny telewizyjnej i hotelu, który w czasie swojego powstania, na przełomie lat 60. i 70. musiał być nie lada luksusem. Dziś ma status trzygwiazdkowy i, choć czasy jego świetności minęły, wciąż cieszy się zainteresowaniem.
Z Jestedu kierujemy się na miejscowość Tisa, w której, jak pamiętam, są dwa lub trzy dobre pensjonaty i unikalne formy skalne - Tiske Steny. Odcinek Jested - Tisa okazuje się pierwszym odkryciem - nawigacja prowadzi nas przez wąziutkie drogi, przecinające główne szlaki tranzytowe. Odwiedzamy maleńkie wsie, przycupnięte w dolinkach, do których zjeżdżamy ciasnymi serpentynami.
Rozkosze czeskiej kuchni
Przekonujemy się, że wybór motocykli był perfekcyjny. Triumph Bonneville T120 i Speed Twin są stworzone do turystyki po wąskich, bocznych drogach. Przemykają zwinnie po ciasnych zakrętach, dają się prowadzić gazem i zapewniają przy tym mnóstwo radości.
Słońce coraz bliżej horyzontu, zatem modyfikujemy nieco trasę przez Czeską Szwajcarię i przejeżdżamy jej skrajem. TomTom prowadzi nas do Tisy przepiękną drogą przez las. Nie pomyślałem, żeby zmienić wizjer na jasny, więc jadę trochę z duszą na ramieniu, że nagle zrobi się ciemno. Na szczęście do Tisy dojeżdżamy jeszcze za widoku.
Z powodu pandemii większość miejsc noclegowych w Tisie jest zamknięta, a te otwarte, czyli mój ulubiony Penzion Na Kovárně nie ma już miejsc. Szkoda, bo można tutaj bardzo dobrze zjeść. Krótki objazd niewielkiej Tisy w poszukiwaniu innego noclegu kończy się niepowodzeniem. Korzystamy z booking.com i znajdujemy bardzo przyjemny Hotel u Kaple w Decinie.
Hotel mieści się w zabudowaniach dawnego klasztoru, którego pozostałością jest także tajemnicza kaplica. Całość, położona w parku na wzgórzu, robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza rano, kiedy budynek kaplicy spowity jest mgłą. Tymczasem wieczorem oddajemy się rozkoszom stołu, próbując smakołyków czeskiej kuchni - utopenca, sera hermelin, gulaszu z knedlikiem i wyśmienitego tatara.
Czeski tatar różni się od naszego, polskiego. Próżno szukać tutaj ogórka kiszonego, czy grzybków. Zamiast tego są różne sosy, w tym ketchup. Połączenie wydaje się świętokradztwem, ale smakuje wybornie, zwłaszcza w połączeniu z nieodzownym dodatkiem - grzankami z ciemnego chleba, do których podawany jest surowy czosnek. Wystarczy natrzeć grzanki czosnkiem, a smak tatara z łatwością unosi do kulinarnego nieba.
W skromnie urządzonym pokoju naszą uwagę przykuwa absolutny brak gniazdek elektrycznych. Jedyne, które znajdujemy, zlokalizowane jest w łazience, podłączamy tam zatem całą elektronikę, a następnie z najwyższą ostrożnością stąpamy wokół niej, próbując odbębnić wieczorną toaletę. Łatwo nie jest. W tych okolicznościach dwie lampki nocne otulone własnymi kablami sprawiają wrażenie równie potrzebnych co informacja turystyczna w Sosnowcu.
Orgia zakrętów, podjazdów i zjazdów
Rano, po pysznym śniadaniu, ruszamy w stronę Szumawy - parku narodowego na granicy Niemiec i Czech. Taki mamy plan, ale na koniec dnia okaże się, że zatrzymamy się znacznie bliżej. Trasa kolejny dzień wiedzie nas przez najdziksze ostępy pól i lasów. Od znajomego czeskiego dziennikarza dowiedziałem się o kilku najciekawszych odcinkach, którymi warto przejechać. Sugestie okazują się w stu procentach trafne - pierwsza z nich, czyli trasa przez park Krivoklatsko jest prawdziwą orgią zakrętów, podjazdów i zjazdów wśród zachwycających krajobrazów, przypominających trochę Słowenię, trochę Bawarię.
Sporym problemem są dla nas remonty. Dosłownie co chwilę trafiamy na jakiś objazd, mijankę, światła, albo inne atrakcje. Czasami zaplanowana trasa kończy się zakazem ruchu i musimy na własną rękę szukać innej drogi.
Opuszczamy Krivoklatsko i kierujemy się w stronę miejscowości Lukova, gdzie mamy w planie zwiedzić nieco straszną instalację artystyczną w kościele pw. św. Jerzego. W tamtejszych ławach student rzeźby Jakub Hadrava posadził duchy - tak przynajmniej wyglądają postacie obleczone przez artystę w białe płótna. Całość robi na zdjęciach niesamowite wrażenie, niestety, kościół otwarty jest tylko w weekendy, więc całujemy z żalem klamkę i jedziemy do Krsów, gdzie mieszka nasza koleżanka. Miła rozmowa nieco się przeciąga i już wiemy, że do Szumawy nie dotrzemy. Zatrzymujemy się po drodze w miejscowości Stribro i na czuja znajdujemy przytulny pensjonat.
Trochę Słowenia, trochę Mazury
Kolejnego dnia ruszamy nieprawdopodobnie bocznymi drogami w stronę Parku Narodowego Szumawa. Droga prowadzi nas przez krajobrazy tak malownicze, że każdy nich mógłby robić za fototapetę w najlepszym apartamencie. Te boczne czeskie drogi już na zawsze chyba zostaną w naszej pamięci. Niby to tak blisko, kraj nieduży, a paleta doznań jest iście europejska. Czasami mamy wrażenie, że jesteśmy w Słowenii, innym razem czujemy atmosferę austriackich górskich kurortów, jeszcze w innym miejscu jest trochę jak na Mazurach… Tej strony Czech nigdy wcześniej nie poznaliśmy.
W Horni Planie zatrzymujemy się na wspaniałe jedzenie w restauracji U Kohoutu, posileni jedziemy wzdłuż jeziora Lipno, a następnie Wełtawy aż do Rožmberka nad Wełtawą. Droga wije się łagodnymi zakrętami, odsłaniając co chwilę połyskującą srebrem taflę wody. To rejon bardzo popularny wśród turystów i doskonale widać to po liczbie pensjonatów, pól kempingowych i restauracji.
Z Rožmberka, ostatnim fragmentem ekscytującej trasy docieramy do Czeskiego Krumlowa, który, choć piękny, jest dziś zatłoczony, a spod gęstego ruchu trudno jest docenić jego piękno. Tranzytem jedziemy w stronę Telcza, gdzie zatrzymujemy się na noc. Telcz to jedno z najpiękniejszych miast w Czechach. Na szczególne uznanie zasługuje starówka i okolice zamku, z pięknym ogrodem. Spacerujemy dłuższą chwilę, odwlekając to, co nieuniknione - wspaniałą kolację w towarzystwie najprzedniejszego piwa, tatara, zupy czosnkowej i śliwowicy. To ostatnia wieczerza, która kończy nasz krótki, ale intensywny wyjazd.
Czechy - ekscytujący cel podróży
Żaden z nas nie spodziewał się chyba, że kraj, przez wielu uznawany za nudny, skrywa pod przaśnym płaszczem zwyczajności, rozkosze, których spodziewamy się raczej po bardziej okazałych regionach świata. Tymczasem nasz wesoły, południowy sąsiad ma dla nas, motocyklistów cały arsenał równych jak stół, pięknych widokowo dróg, na których objechanie nie starczy życia. Jest jakimś paradoksem, że nie potrafimy, bądź nie chcemy dostrzec tego, co mamy tak blisko, w zamian wzdychając do odległych, często niedostępnych miejsc. W rezultacie nie korzystamy ani z tego, co blisko, ani z tego, co daleko.
Nasza wycieczka udowodniła, że bliska turystyka motocyklowa to nie obniżanie standardów, a czerpanie pełnymi garściami z drobnych rzeczy, gdzie potrafią czasem kryć się skarby o wiele większe, niż w przereklamowanych i przepełnionych ogromnymi oczekiwaniami wielkich celach.
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarzeAle Szumaw± tylko koledzy lizneli :). Koniecznie przejazd przez Srni do Prá¹ily. Ogólnie 3 dni po tej okolicy to tak prawie choæ ja bym móg³ i przez tydzieñ tam siê w³óczyæ. Dziêki za dwa tipy...
Odpowiedz