Feel The World - Wyprawa do Indonezji
"Hello mister" … to pozdrowienie już na zawsze będzie mi się kojarzyć z Indonezją. Niemal w każdej mniejszej miejscowości można usłyszeć te dwa słowa wykrzykiwane do każdego nowego przybysza.
Nasza przygoda w Indonezji trwała ponad 3 miesiące. Jak się później okazało nie była to nasza ostatnia tam wizyta na tej wyprawie. Indonezja składa się z 17 508 wysp. My odwiedziliśmy tylko parę z nich. Zaczęliśmy na Sumatrze, aby potem przez Jawę skierowaliśmy się na Bali, gdzie spędziliśmy Święta i Nowy Rok. Następnie zawitaliśmy na Lomboku, Sumbawie oraz Flores. Ostatnią wyspą był Timor, a stąd motocykle kierują się już statkiem do Australii.
Jednak zacznijmy od początku. Nasze DR’ki na pokładzie cebulowej łodzi dotarły sprawnie do portu w miejscowości Belawan. My polecieliśmy samolotem i po krótkiej drzemce na lotnisku udaliśmy się na poszukiwanie naszych pojazdów. Pod podanym adresem nie zastaliśmy nikogo, ale pomocni ludzie wskazali nam nowa lokalizacje biura. Odrobina asertywności była nam potrzebna, aby pozbyć się agenta, który rzekomo miał nas wspierać w procesie ‘wydobywania’ motocykli. Potem parę godzin w urzędzie celnym, wycieczka do portu i byliśmy gotowi do drogi na podbój Sumatry. Pierwsze zderzenie z Indonezja przyniosło nam skojarzenia z Indiami jeśli chodzi o jazdę w ruchu miejskim. Na szczęście te podobieństwo występuje jedynie w Medan, więc odetchnęłam z ulgą po wyjechaniu z miasta. Od dłuższego czasu męczyło mnie przeziębienie, wiec parę dni spędziliśmy nad jeziorem Toba ładując baterie. Kolejnym przystankiem było Bukkitingi i pobliskie jezioro Maninjau, do którego zjeżdża się droga 44 zakrętów. Taki mały motocyklowy raj J. Jeden dzień spędziliśmy też w dolinie Harau spiąc w domku pośród pól ryżowych, gdzie zasypia się przy szumie wodospadu. Jednak miejsce pierwsze zdobywa Ricky’s Beach House, który znajduje się w pobliżu miejscowości Padang. Aby dojechać do tego miejsca trzeba przejechać ok 20km szutrową drogą, a stąd załoga zabiera przybyszy łodzią na prywatną plażę. Niesamowite miejsce, z którego ciężko wyjechać. Tanio, bardzo smaczne jedzenie w cenie i gitarowe granie … czego chcieć więcej? Na Sumatrze przejechaliśmy też równik, więc przyszedł czas, aby nasza wyprawa przeniosła się na druga półkule. Mój motocykl nie bardzo chciał przejechać na drugą stroną i chyba specjalnie rozładował akumulator. Na szczęście zamiana naszych akumulatorów pozwoliła jechać dalej. Na Sumatrze mieliśmy też swój pierwszy raz z kawą luwak. Ta popularna w Europie kawa na szczęście tutaj nie jest taka droga. Proces pozyskiwania ziaren jest dość nietypowy. Nasiona kawy są zjadane przez łaskuna, a po tym jak zwierzak je wydali są zbierane, czyszczone, suszone i kawa gotowa. Niestety ja uwielbiam mocna, czarną kawę, więc luwak był dla mnie trochę za słaby.
Po paru tygodniach przyszedł czas na parę wulkanów na Jawie. Niestety aura pogodowa nie pozwoliła nam zobaczyć ich podczas wschodu słońca i każde podejście kończyło się w chmurze i deszczu. Mimo tego udało się uchwycić ich piękno. Wulkan Bromo i płaskowyż wokół niego to idealna pożywka dla motocyklistów. Pył wulkaniczny zalegający wokoło jest dość ubity, więc można poszaleć. Z kolei wulkan Ijen to nocny trekking w oparach siarki. Na końcowym odcinku niezbędne jest założenie maski gazowej, więc jest to dość nietypowy spacer. Szczęściarze mogą obejrzeć niebieskie płomienie, ale my tradycyjnie szliśmy w chmurach L
Za kolejny cel obraliśmy najpopularniejsza z wysp, Bali. Zaczęliśmy na północy w uroczej miejscowości Lovina. W tamtejszym warungu u Puttu można zjeść najlepsze gado-gado w Indonezji. Tutaj nie spotka się tłumów, które zalegają na południu wyspy. Zbliżały się święta, wiec na parę dni urządziliśmy sobie bazę w Amed, gdzie z paroma innymi motocyklistami popijaliśmy lokalne piwo rozkoszując się pierwszym Bożym Narodzeniem w krótkich spodenkach. Zjechaliśmy też na południe wyspy i do Ubud, ale tam jest już dość tłoczno. Szybko postanowiliśmy uciec od grup turystów i wyspa Penida okazała się idealnym azylem na parę dni. Cudowne plaże ukryte wśród skał, puste drogi i piękne zachody słońca.
Po świątecznym lenistwie przyszedł czas, aby jechać ku Australii. Jadąc palcem po mapie, będąc jeszcze w domu, zakładaliśmy, że o tej porze już dawno będziemy w krainie kangurów. Postanowiliśmy trochę przyspieszyć. Na Lomboku spędziliśmy tylko parę dni. Znowu cisza, spokój, i piękne plaże J. Tranzytowo potraktowaliśmy też Sumbawę, gdzie odwiedziliśmy dwie oazy popularne wśród surferów. Pierwszy raz w życiu widziałam naprawdę wielką falę. W tym miejscu organizowane są jedne z większych zawodów surfingowych. To musi być niezłe widowisko.
Na kolejny cel obraliśmy Flores. Ta piękna wyspa urozmaicona zielonymi wzgórzami sprawia, że jazda tutaj jest samą przyjemnością. Jednak nie jest to główny powód, dla którego tłumy odwiedzają to miejsce. Wszyscy przybywają tutaj z misją zobaczenia waranów rezydujących na pobliskich wyspach Rinca i Komodo. Na dwa dni porzuciliśmy nasze maszyny i udaliśmy się na wyprawę łodzią. Zobaczyliśmy ‘smoki’ z Komodo w ich naturalnym środowisku, kąpaliśmy się na najpiękniejszej plaży jaką widziałam oraz snorkowalismy z ogromnymi płaszczkami. Po powrocie z wycieczki udaliśmy się w głąb wyspy. Zaliczyliśmy kolejny nieudany wschód słońca na Kelimutu ;) i po paru dniach dodaliśmy do Larantuki. Stąd czekała nas 14h przeprawa promem do Timoru. Z moją chorobą morską była to bardzo długa podróż L.
Timor przywitał nas ogromna ulewą, która urozmaicała nam jazdę także w kolejnych dniach. Wyspa ta podzielona jest na dwie części. Zachodnia należy do Indonezji, a wschodnia jest już niezależnym państwem. Do tego kraju, jako obywatele Unii Europejskiej nie potrzebujemy wizy, więc przekroczyliśmy granicę w ekspresowym tempie. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy tymi dwoma częściami. Widoki podobne, ale nagle obowiązującą walutą staje się dolar amerykański i koszty życia automatycznie rosną. W Dili spędziliśmy 10 dni przygotowując motocykle do wysyłki do Australii. Pojazdy wwożone na teren krainy kangurów musza być nieskazitelnie czyste, więc trochę zajęło nam usunięcie 20 letniego brudu z naszych DR’ek. Motocykle zapakowaliśmy do kontenera i już są w drodze. Statek płynie trochę naokoło zahaczając o Jawę, więc czas transportu szacowany jest na około 19 dni. W związku z tym, że w Timorze jest drogo, Australia też nie należy do tanich, postanowiliśmy wrócić do Indonezji. Ja zgłosiłam się do pracy w hostelu na wyspie Gili, Michał próbuje swoich sił w kite surfingu na Filipinach. Za jakiś czas spotkamy się w Darwin, aby kontynuować naszą wyprawę.
Indonezja to kraj niesamowicie różnorodny. Każda wyspa jest inna, na każdej można znaleźć swój mały raj. Wszędzie króluje ryż oraz uwielbiane przez nas gado-gado, czy oleh-oleh. Po tutejszych drogach jeździ się w miarę komfortowo. Trzeba uważać na skutery i zakładać, ze inni uczestnicy ruchu nie korzystają z lusterek jednak nie jest to chaos porównywalny z jazdą w Indiach. Drogi im dalej na wschód są coraz lepsze, więc nie pozostaje nic innego jak jechać przed siebie i odkrywać ten kraj. Pisząc ten artykuł z przyjemnością wracam wspomnieniami do tych 3 miesięcy spędzonych tutaj. Czuje, że jeszcze tutaj wrócę.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze