Dookoła Stanów Zjednoczonych - 5 tygodni i 14000 kilometrów
Zbiór kukurydzy był prowadzony przez 3 osoby z pomocą 6 koni. Z daleka nie mogłem się nadziwić, że konie dają radę uciągnąć kosiarkę. Okazało się jednak, że sprytni Amisze wykorzystują do napędu kosy silniczek spalinowy
Na stronach Ścigacz.pl ukazała się już pierwsza, druga oraz trzecia część mojej opowieści z samotnej wyprawy motocyklowej po USA. Teraz zapraszam was, czytelników do lektury trzeciego już etapu „Solówki po USA, A.D. 2010”! Motocyklowo już niestety nie jest, bo sprzęt odmówił mi posłuszeństwa, o czym mogliście przekonać się w poprzedniej części. Amerykę przemierzam wciąż z motocyklem, ale teraz na pace półciężarówki.
Facet z gitarą
Po noclegu w samochodzie, następnego dnia dobiłem do stolicy country. Miasto na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zaparkowałem nieopodal głównej ulicy Broadway, na której znajdują się wszelkiego rodzaju sklepy z pamiątkami, odzieżą w stylu westowym, sklepy z płytami, knajpy. Pospacerowałem wzdłuż i trafiłem do knajpy, z której wnętrza wydobywała się ciekawa muzyka. Okazało się, że w środku dnia, dla nie więcej niż 6 osób przy barze, gra i śpiewa jeden facet z gitarą. Postałem chwilę i musiałem usiąść, żeby przyjrzeć się, co ten gość wyprawia z normalnym pudłem. Nie jednego naszego rockmena wdeptałby w ziemię. Widać było, że dawał z siebie naprawdę dużo, mimo tak marnej widowni. Musiałem zebrać się w sobie, żeby wyjść, bo siedziałbym tak cały dzień. Po 50 metrach kolejna knajpa, a w niej pięć młodych dziewcząt tworzących normalny zespół, podgrywało countrowe standardy. W tym przypadku jednak, upał chyba je wcześniej mocno zmęczył, bo grały jakoś bez polotu. Pokręciłem się jeszcze po mieście, zachwycił mnie sklep muzyczny z dziesiątkami banjo do wyboru i koloru. Kupę czasu można spędzić łażąc od baru do baru. Szkoda, że nie miałem czasu zostać tu na weekend. Wsiadłem do samochodu i znów znalazłem się na autostradzie. Na parkingu wieczorem porozmawiałem z jednym kierowcą ciężarówki. Niejaki Matt jechał do Kanady. Pochodził z Alabamy. Nie mogłem pojąć, dlaczego w USA nadal używa się kanciatych kabin, przecież ani to aerodynamiczne ani oszczędne? Dlaczego niektórzy kierowcy nie wyobrażają sobie, że mogliby jeździć czymś innym? Odpowiedź sama przyszła, gdy Matt powlolił mi zwiedzić jego „troka”. To jest po prostu piękne! Wszystko w stylu retro, od kierownicy po wszystkie przełączniki, przyciski, guziczki. Niesamowicie klimatyczny dom na kółkach.
|
Stolica
Wcześnie rano ruszyłem z postanowieniem dojechania do Washingtonu. Po drodze wstąpiłem do sklepu farmerskiego, w którym sprzedawano płody rolne na bardzo estetycznie przygotowanej ekspozycji. Coś na kształt marketu, jednak była tam atmosfera swojskości, której wcześniej nie spotkałem. Dalej podziwiałem bezkresne lasy Wirginii, które ciągnęły się dziesiątkami mil. Po wycięciu zboczy pod autostrady podziwiać można przekrój geologiczny. Okazuje się, że tuż pod korzeniami drzew jest lita skała. Z drogi 81 skręciłem na Charlottesville i drogą 29 dojechałem do stolicy.
|
Do miasta dotarłem po południu. Zatrzymałem się niedaleko Białego Domu. Pieszo obszedłem znane lokacje, m. in. byłem pod „iglicą”, Białym Domem, Capitolem i miejscu upamiętniającym poległych żołnierzy w bezsensownych wojnach. Przewija się tutaj mnóstwo turystów i w zasadzie szczątkowe ilości miejscowych. Spotkałem sporo studentek zza naszej wschodniej granicy, z Rosji, Ukrainy czy Białorusi. Wszystkie w ramach wcześniej wspomnianego programu. Wsiadłem w „Budgeta” i kręcąc się wąskimi uliczkami dotarłem do serca dzielnicy Georgetown. Zabudowania wzniesiona na podobieństwo europejskich miejskich domów, stylem przypominały mi domy z Anglii. Jezdnie brukowane, w których pozostawiono nieużywane już tory tramwajowe. Jadąc zauważyłem bardzo częste występowanie ślicznych młodych kobiet. Nie mogłem pojąć skąd takie zagęszczenie płci pięknej. Okazuje się, że miejsce to jest lubiane przez tutejsze elity. Pełno tu eleganckich knajpek, butików oraz ładnych pań, dla których jest to miejsce do relaksu i zakupów. Wyjaśnił mi to pewien bezdomny czarnoskóry, który poopowiadał jak to się tu żyje. Podziwiałem też spryt i talent czarnoskórych młodzieńców, którzy dawali pokaz gry na duo perkusyjne z baniek po wodzie oraz saksofon. Nie zarobili jednak wiele, bo zaraz pojawił się policjant i w nieprzyjemny sposób ich przegonił. Spacerowałem uliczkami do późnych godzin wieczornych, nie mogąc nacieszyć się piękną pogodą i tętnem ulicznego życia. W planie miałem jednak jeszcze przelot do miasteczka York w Pensylwanii, więc pozbierałem się i w drogę po ciemku odjechałem.
|
Fabryka HD w Yorku
Późno w nocy dojechałem do motelu „6”. Rano okazało się, że jestem tuż przy fabryce. O 10.00 byłem już w małej grupie wycieczkowiczów, chętnych zobaczyć jak to powstaje motocykl z duszą. Nie ukrywam, że o tym miejscu też wielokrotnie w przeszłości myślałem. Tego dnia akurat cała załoga miała wolne, maszyny nie pracowały, zatem zwiedzanie było darmowe. Dostaliśmy okulary ochronne jako zestaw BHP, słuchawki, żeby dobrze zrozumieć o czym mówi przewodnik i na początek był krótki filmik o historii marki w mini kinie. Później przejście kolejno po poszczególnych działach, gdzie powstają elementy motocykli. Fabryka jako obiekt budowlany zaskoczyła mnie. Jest to zaadaptowana wojskowa hala po US NAVY i nosi już ślady zużycia. Maszyny zaś widać, że są mocno używane i wcale nie najnowocześniejsze. Podczas zwiedzania jest kategoryczny zakaz posiadania aparatów fotograficznych oraz używania komórek. Zdjęcia można robić po zwiedzaniu w zaaranżowanej oficjalnej części. Zaopatrzyłem się w kilka pamiątek, porozmawiałem z przemiłą starszą panią, która siedząc w punkcie informacyjnym dała mi mapkę i wyjaśniła gdzie mogę szukać Amiszów. To też jest punkt, który miałem w planie mojej wycieczki.
|
Amish country
Pojechałem drogą 340 na wschód i kilka mil za York pojawiły się na drodze charakterystyczne, czarno-szare, obudowane ze wszystkich stron bryczki. W zaprzęgu jeden konik, a w bryczce przeważnie kobiety, które jeżdżą do miasta po potrzebne produkty. Panów zaś widziałem w miasteczkach w słomkowych kapeluszach, czarnych spodniach na szelkach i białych koszulach, poruszających się na hulajnogach! Widok niezwykle interesujący. Zacząłem podziwiać typowe dla Amiszów zabudowania gospodarskie. Nie chciałem szybko wyjeżdżać z tej krainy. Wyłączyłem GPS-a i postanowiłem pobłądzić i pokręcić się po okolicy. Zatrzymałem się przy budce, w której wyłożone zostały produkty z pobliskiego gospodarstwa. Zainteresowały mnie maślane ciasteczka domowej roboty. Za niedługą chwilę przybiegł na bosaka młody chłopiec, żeby pohandlować ze mną. Był jednak mocno nieufny i nieśmiałym wzrokiem odprowadził mnie do samochodu. Na jednym z pól kukurydzy wypatrzyłem żniwiarzy. Zbiór kukurydzy był prowadzony przez 3 osoby z pomocą 6 koni. Z daleka nie mogłem się nadziwić, że konie dają radę uciągnąć kosiarkę. Okazało się jednak, że sprytni Amisze wykorzystują do napędu kosy silniczek spalinowy, wielkością przypominający agregat budowlany. Czyli nie są skrajnie ortodoksyjni. Równolegle z kosiarką jedzie wóz, na który składane są całe pędy skoszonej kukurydzy. Ekipa oczywiście w obowiązkowych słomianych kapeluszach, spodniach na szelki i tym razem w niebieskich koszulach. Porobiłem z daleka kilka zdjęć i pojechałem dalej. Chwilę później natknąłem się na kolejną całą rodzinkę pracującą przy koszeniu. Nie wytrzymałem i podszedłem do nich zagadać. Nie byli bardzo wylewni, rozmawiał ze mną tylko ojciec. Ożywił się dopiero wtedy, gdy powiedziałem mu, że w moim kraju też zdarza się, że ludzie w polu pracują z pomocą koni. Życie tych ludzi wydawać się może nam nieco zwariowane. Nie używają prądu, nie jeżdżą samochodami, nie używają komórek (choć ostatnio toczy się na ten temat dyskusja), a jednak jest to kraina, w której jak w żadnej innej w Stanach, mógłbym zostać na dłużej. Ukształtowanie terenu jest urozmaicone, mnóstwo soczystej zieleni, pagórki, cisza i spokój. Trochę zazdroszczę im takiego miejsca, z dala od wariactwa jakie funduje nam cywilizacja.
|
Powrót do NJ
Po mini włóczędze po kraju Amiszów, wieczorem dojechałem do kolegi Marka w Linden. I tym sposobem zakończyłem swoją przygodę w Ameryce Północnej. Pozostał mi jeszcze jednodniowy wypad do Nowego Yorku, gdzie m. in. odwiedziłem znajomą koleżankę Ewkę, której mały synek Henio przejawia niemal patologiczne zainteresowanie wszelkiej maści sprzętem budowlanym. Innego dnia spotkałem się po wielu latach z Anetą. Masakra jak ten czas leci. Marek i jego nieoceniona żona Ania bardzo mi pomogli przy wysyłce motóra do kraju. Jestem im szczerze wdzięczny za wszelką pomoc!
Przed wylotem oczywiście czas raptem przyspieszył, szybka „rąsia” z Markiem i w wielkiej gorączce wpadłem na lotnisko. Gdy wylądowałem w Warszawie poczułem lekką ulgę. Jestem u siebie i jest git!
|
Podsumowanie
Kraj wielki. Trzeba mieć łeb 6 na 9 żeby go ogarnąć. Najeździć się można do upadłego. Po pięciu tygodniach byłem fizycznie wypompowany. Chyba za duże tempo sobie narzuciłem. Dzienne przebiegi oscylowały mi od 600 do 800 km. Zwiedzić większości atrakcji, zwłaszcza zachodu, nie sposób w takim czasie.
Ceny: za benzynę płaciłem przeważnie około 2,49$/galon (87 oktanów) co w przeliczeniu wychodziło około 2 zł/l, gdzie w tym czasie w Polsce 1 litr benzynki stał 4,20... Noclegi w motelach: standard różny, bywało też i syfnie – około 39-79$, nocleg pod namiotem 20 $.
Mają śmiesznie rozwiązany system pompowania kół na stacjach benzynowych. Trzeba posiadać własny ciśnieniomierz, co na dłuższą metę wnerwiało mnie. No i płaci się 0,75$ za może 3 minuty pracy sprężarki, więc trzeba się odpowiednio wcześniej przygotować. Kwestia przyzwyczajenia.
Tankowanie. Zdarzało się i to niemal regularnie po zachodniej stronie, że przed tankowaniem nie akceptowane były moje karty płatnicze. A miałem na zapas i Mastercard i Visę. Musiałem śmigać do bankomatu i płacić gotówką. Głupim, w moim uznaniu, zwyczajem jest, że najpierw się płaci, a później tankuje. Jak chce się nalać do pełna i nie napsocić wiele, to trzeba kilka razy się nachodzić od dystrybutora do kasy. I to ma być Ameryka?
Kaski: większość trasy pokonałem ze szmatą na głowie. Jest spis stanów gdzie są, a gdzie nie są wymagane. Cenna informacja - w internecie.
Jedno jednak trzeba przyznać i wcale nie odkryję tu ameryki. Przyroda tego kraju potrafi zadziwić, powalić, zachwycić. Czasami jest przepięknie, że nie chce się wracać, ale są też i miejsca mało ciekawe. No i pozostał niedosyt, który w przeszłości, mam nadzieję, zaowocuje kolejną wizytą z nastawieniem na południową część kraju.
Cel jaki założyłem na początku uważam za osiągnięty. Zobaczyłem całkiem spory przekrój kraju. Nawinąłem na koła motocykla 11.000 km, zaś samochodem przejechałem 3.000 km, co daje 14.000 km całej trasy pokonanej w 5 tygodni. Spotkałem po drodze sporo rozczarowań, ale w większości jednak były miłe momenty obcowania z kulturą nieco inną od naszej krajowej.
Refleksja – nie warto odkładać marzeń na później, trzeba robić to, o czym się marzy, bo czasu coraz mniej!
Podziękowania:
- firmie Ret Bike - za komplet ubioru „Ret Voyage”, który bardzo dobrze sprawdził się podczas całej podróży. Na plaży w Monterey pewna miła pani zapytała: -Jest pan może z Francji? - Nie, jestem z Polski, a dlaczego pani uważa, że z Francji? - Bo ma pan taki dziwny strój! |
|
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzeLiznąłem trochę USA samochodem, wszystko się zgadza. Kalifornia - zapachy przyrody nie do opisania, widoki również. Miałem takie same problemy z kartami płatniczymi na stacjach. Po 2 próbach, ...
OdpowiedzLiznąłem trochę USA samochodem, wszystko się zgadza. Kalifornia - zapachy przyrody nie do opisania, widoki również. Miałem takie same problemy z kartami płatniczymi na stacjach. Po 2 próbach, ...
OdpowiedzTrzeba tam wrócić ale na dłużej. Piękna sprawa, obrazy często wracają we wspomnieniach. Również powodzenia w odkrywaniu kolejnych ameryk :)
Odpowiedzsuper relacja! gratuluje i zazdroszcze! w podsumowaniu przydałaby sie mapka i zaznaczona trasa i punktami oraz podsumowanie kosztów od A do Z. raz jeszcze gratuluje , za****** planuje za dwa ...
OdpowiedzDziekuję za komentaż. Mapke pewnie jeszcze dorzucę. Kosztów precyzyjnie nie liczylem. Wiecej info moge dać na maila: b-ok@tlen.pl. R66 to fajny pomysł, tak jak zresztą każdy pretekst żeby pomoturzyć gdzieś przed siebie. 3 tyg temu też zrobiłem całą R66, calutkie 115 km, od Zambrowa do granicy z Białorusią :) Pozdrawiam
OdpowiedzZapomniałem spytać. W jaki sposób mogłeś jeździć prawie pięć tygodni jeżeli z tego co słyszałem jest 10dni roboczych na zarejestrowanie kupionej maszyny, a bez amerykańskich papierów jest to ...
OdpowiedzWitam. Moto miało tablice i dowód, ja miałem ubezpieczenie i nie wnikałem, ruszyłem przed siebie. Nie mam wiedzy jak to jest w tym temacie. Może miałem farta, że nikt mnie nie zatrzymał i o to nie zapytał? :)
OdpowiedzGratulacje. Spędziłem miłe chwile czytając relacje. Mam nadzieję, że w przyszłym roku odwiedzę dużą część miejsc, które opisywałeś. Pozdrawiam.
OdpowiedzNo i jak, udało się wyskoczyć na wycieczkę? :)
OdpowiedzSzkoda, że to już koniec :( Wspaniała przygoda i wspaniała relacja. Dzięki i czekamy na tą południową część :) Pozdrawiam!
Odpowiedz