Analiza MotoGP Misano 2021 - takich "szachów" dawno nie widzieli¶my
Grand Prix Emilii-Romanii, drugie w tym sezonie zmagania MotoGP na torze Misano, były przełomowe nie tylko dlatego, że w dość dramatycznych okolicznościach wyłoniły tegorocznego mistrza świata królewskiej klasy. Mick analizuje niedzielne wydarzenia.
W normalnych okolicznościach piątkowy i sobotni deszcz oznaczałyby, że w niedzielę zawodnicy stawaliby do walki na suchym torze praktycznie w ciemno, ale tym razem było zupełnie inaczej.
W końcu w Misano miesiąc wcześniej odbył się nie tylko wyścig, ale także oficjalne, dwudniowe testy po nim. Wszystko to oznaczało, że mimo mokrych treningów, w niedzielę zawodnicy byli dość dobrze przygotowani do rywalizacji. Znaków zapytania jednak nie brakowało, m.in. z uwagi na niższe temperatury.
Ducati płaci najwyższą cenę
Największym z nich był wybór przedniej opony. Ostatecznie na twardy przód postawiło trzech zawodników i wszyscy słono za to zapłacili. Jako pierwszy przewrócił się Brad Binder i to już na okrążeniu wyjazdowym!
Co prawda zawodnik z RPA tłumaczył po wszystkim, że popełnił błąd podczas hamowania, ale szef wyścigowego działu KTM-a, Pit Beirer, był wyjątkowo poirytowany i z przekąsem podkreślał, że Binder dokonał mało rozsądnego wyboru.
Nawet to nie zniechęciło zawodników Ducati, choć nie wszystkich. Enea Bastianini sprawdzał twardy przód już podczas treningów, ale dwie wywrotki skutecznie wyleczyły go z pomysłu używania go podczas wyścigu.
Dwaj najszybsi zawodnicy deszczowych kwalifikacji Pecco Bagnaia i Jack Miller, postanowili jednak zaryzykować. Dlaczego? Obaj podkreślali, że ta konkretna opona zapewniała im lepsze osiągi niż pośrednia mieszanka, która w mało przewidywalny sposób potrafiła tracić przyczepność nawet na prostej.
Sęk w tym, że twardy przód wymagał jazdy na absolutnym limicie. Wystarczyło, że na chwilę odpuścisz, a tracił przyczepność, a to oznaczało jazdę na maksa od startu do mety.
W połowie wyścigu wydawało się, że ryzyko zawodników Ducati opłaciło się. Bagnaia i Miller od startu jechali na dwóch pierwszych pozycjach i wydawali się kontrolować sytuację. Wtedy najpierw upadł Australijczyk. Lewa strona jego przedniej opony straciła temperaturę w serii prawych łuków w ostatnim sektorze i puściła, gdy składał się w przedostatni zakręt.
Pecco nie zamierzał jednak odpuszczać, czym "złamał" nawet samego Marca Marqueza. Hiszpan przyznał, że na pięć kółek przed metą zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie nawiązać walki z Włochem, dlatego zaczął delikatnie odpuszczać. Właśnie w tym momencie Bagnaia podzielił los Millera dokładnie w tym samym miejscu, po tym jak spadająca z powodu zachmurzenia temperatura zaczęła coraz bardziej utrudniać utrzymanie opony w odpowiednim oknie.
Pecco stracił w ten sposób nie tylko szansę na drugie z rzędu zwycięstwo w Misano, podczas domowej rundy swojej i Ducati, ale przede wszystkim szansę na mistrzowski tytuł. Jego wywrotka oznaczała bowiem, że Fabio Quartararo nie musiał już nawet dojeżdżać do mety, a i tak zgarnął mistrzostwo.
Fabio przegrywa bitwę, ale wygrywa wojnę
Francuz pojechał jednak genialny wyścig po swoich najgorszych kwalifikacjach w MotoGP w karierze, w wieku 22 lat zostając pierwszym francuskim mistrzem królewskiej kategorii. O tym, jak przebiegał jego weekend, napiszemy jednak wkrótce w osobnym tekście.
Choć fabryczny zawodnik Yamahy zdołał przebić się z piętnastego na trzecie miejsce, w ostatnich dwóch zakrętach nie miał szans, aby obronić finisz na podium. Podobnie jak podczas poprzedniej wizyty w Misano, szaloną szarżę przeprowadzał bowiem mieszkający praktycznie za płotem toru Enea Bastianini.
"Bestia" rzutem na taśmę sięgnął po swoje drugie podium w tym sezonie i liczy dzięki temu, że uda mu się wyprosić od Ducati maszynę w najnowszej specyfikacji na sezon 2022. Zdecydowanie na nią zasługuje. Patrząc na wyniki; na pewno bardziej niż startujący z pierwszego rzędu, ale dopiero dziewiąty na mecie Luca Marini (który takową ma już zagwarantowaną).
Suzuki wciąż daleko za czołówką
Na piątej pozycji wyścig ukończył Johann Zarco. Tuż za nim i 17 sekund za zwycięzcą finiszował Alex Rins. Jego zespołowy kolega z Suzuki, obrońca tytułu Joan Mir zakończył swój wyścig przedwcześnie kolizją z Danilo Petruccim, któremu zafundował najgorszy z możliwych prezentów urodzinowych w dniu jego ostatniego startu w MotoGP przed własną publicznością.
Choć Mir wciąż jest trzeci w tabeli i ma matematyczne szanse, aby pokonać Bagnaię w walce o wicemistrzostwo, to jednak jego obrona tytułu wydaje się mało spektakularna. Trzeba jednak pamiętać, że większa w tym wina motocykla, niż zawodnika. Suzuki zostało w tym roku bardzo mocno z tyłu. Dlaczego? To także temat na osobną analizę.
Aprilia przeciętnie
Siódme i ósme miejsce zajęli zawodnicy Aprilii, Aleix Espargaro i Maverick Vinales. Obaj testowali w Misano nie tylko po, ale także przed pierwszym wyścigiem tam, dlatego razem z zespołem dysponowali wyjątkowo dużą ilością danych.
Strata osiemnastu sekund do zwycięzcy to jednak sporo, bo przecież Aleix potrafił kończyć już wyścigi pięć, sześć sekund za liderem. Vinales podkreśla jednak, że nie skupia się póki co na wynikach, a zrozumieniu motocykla. Ja z kolei w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego uciekł z Yamahy i przesiadł się na maszynę z drugiego końca stawki.
"Doktor" żegna się z rodakami wyjątkowym gestem
Pierwszą dziesiątkę zamknęli przyrodni bracia; Luca Marini i Valentino Rossi, dla którego był to ostatni, pożegnalny start przed włoską publicznością. Dziesiąte miejsce i 27 sekund straty do zwycięzcy to rezultat nawet niezły biorąc pod uwagę to, jak katastrofalny jest dla "Doktora" jego ostatni sezon w MotoGP.
42-latek zrobił nawet coś, czego nie robił do tej pory praktycznie nigdy i po wyścigu; rzucił w kierunku swojej trybuny kask w specjalnym malowaniu, w którym wystartował w Misano. Do Rossiego także wrócimy jeszcze w najbliższym czasie w osobnym tekście.
Zaskakujący dublet Repsol Hondy
Skoro omówiliśmy niemal całą pierwszą dziesiątkę, to chyba warto jednak wrócić do dwóch pierwszych pozycji, które zajęli - po raz pierwszy od kilku lat - dwaj zawodnicy Repsol Hondy. W obu przypadkach to nie lada niespodzianka.
Co prawda Marc Marquez nie ukrywał, że triumfował w Misano nieco "w prezencie" po wywrotkach Millera i Bagnaii, ale przyznał także, że w niedzielę rano był, po raz pierwszy od dawna gotowy na walkę o zwycięstwo na torze zdominowanym przez prawe zakręty.
Jego połamane rok temu prawe ramię wciąż jest mocno osłabione, ale deszczowe treningi w piątek i sobotę oznaczały, że w niedzielę Hiszpan wciąż był "świeży" i bez efektu zmęczenia mógł dać z siebie dużo więcej, niż w poprzednich wyścigach.
Marc podkreślał także, że zrobił w ostatnim czasie bardzo duże postępy jeśli chodzi o starty, które były do tej pory jego słabą stroną w MotoGP. Podczas konferencji prasowej szybko uciął jednak swój wątek, podkreślać, że "my tutaj bla bla bla, ale prawdziwym bohaterem jest dzisiaj Fabio, to jego dzień" - klasa godna wielkiego mistrza.
Niespodzianką, ale także mocnym zastrzykiem pewności siebie było drugie miejsce Pola Espargaro i jego pierwsze podium w MotoGP od czasu dołączenia do ekipy Repsol Hondy. Obaj jej zawodnicy korzystali w ten weekend z nowych podwozi. Czas pokaże, czy przełożą się one na wyniki także na innych torach.
Po weekendzie przerwy dwie ostatnie rundy sezonu MotoGP odbędą się w dwa kolejne tygodnie w Portimao i Walencji, gdzie poza walką o wicemistrzostwo w królewskiej klasie zobaczymy także Polaka, Piotra Biesiekirskiego, w kategorii Moto2.
Najpierw jednak dajmy Fabio w spokoju wytrzeźwieć po niedzielnej, mistrzowskiej fecie…
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze