10 najbrzydszych motocykli ostatnich lat
Na palcach jednej ręki można policzyć motocyklistów, którzy kupują swoje maszyny studiując wyłącznie tabelki z danymi technicznymi. Wizerunek wciąż jest bardzo ważnym elementem decydującym o sukcesie motocykla na rynku i jego miejscu na kartach historii. Przed wami 10 stylistycznych katastrof w bardzo subiektywnym zestawieniu.
Kiedy mój naczelny wystosował propozycję nie od odrzucenia, dotyczącą artykułu o dziesięciu największych estetycznych katastrofach w branży motocyklowej, wiedziałem, że jestem w kropce. Że za chwilę nastąpi ekranizacja antycznej tragedii. Nie da się bowiem stworzyć takiego zestawienia nie włażąc nikomu na odcisk, nie polemizując z autorytetami w dziedzinie designu czy wreszcie nie depcząc uczuć fanów i właścicieli pojazdów, które znalazły się na liście. Muszę więc podkreślić jedno - jest to wyłącznie wykwit mojego gustu, długo formowanego przez motocyklowe marzenia, dojrzewające w latach 90. Wymienione motocykle to w większości znakomite maszyny, których jedyną wadą jest to, że kłują mnie w gałki oczne, hojnie zresztą obdarzone przez naturę krótkowzrocznością. Może więc przed linczem uratuje mnie fakt, że jest to po części ślepy wybór.
Muszę podkreślić jeszcze jedną rzecz: w świecie motocyklowym, gdzie ostatecznych wyborów często dokonuje się sercem, brzydota nie musi być wadą. Największy grzech to nijakość, kiedy nie jesteśmy w stanie odróżnić jednego modelu od drugiego. Przodują w tym marki azjatyckie, oferujące tanie motocykle i skutery. Na siłę agresywne, pstrokate, oklejone jak noga piłkarza po kilku kontuzjach i na siłę próbujące przykuć uwagę. Dlatego na dzień dobry wrzucam je do jednego przepastnego wora i już do nich nie wracam.
Aprilia Scarabeo 500 - włoski Skarabeusz to skuter z długą historią, występujący w wielu pojemnościach, posiadający duże koła i utrzymany w klasycznym stylu. Zazwyczaj klasycznym. W okolicach roku 2005 nastąpił bowiem ciąg wydarzeń, których przebieg nie jest jasny do dziś. Według najbardziej prawdopodobnej wersji jeden z twórców Fiata Multipla w czasie ucieczki przed rozwścieczonym tłumem dzierżącym widły i pochodnie znalazł schronienie w biurze projektowym Aprilii. Stwierdził przy tym, że skoro i tak musi siedzieć w ukryciu jeszcze kilka lat, zanim sprawa przyschnie, to może machnie po drodze jakiś skuter. W końcu co może pójść nie tak? Finał sprawy był taki, że Scarabeo 500 z tego okresu dysponuje urodą maszyny do lodów i gracją nosorożca. Posiada na szczęście zestaw kufrów, w którym jego właściciel pomieści resztki dobytku, kiedy będzie przepędzany z każdej wsi, w której się pojawi.
Ducati Multistrada 1100S - motocykl z 2008 roku, który po prostu musi znaleźć się w każdym tego typu zestawieniu. Powiedzieć, że jest dyskusyjnie wystylizowany, to nic nie powiedzieć. To wielka, czerwona (lub czarna) gęś ze skręconą szyją, która uwiła gniazdo na odkurzaczu i wysiaduje tam jaja. Z tych jaj wykluły się kolejne generacje tego modelu, które okazały się dużym sukcesem. Zamiłowanie do ornitologii pozostało twórcom Multistrady do dziś. Jej aktualna edycja ma twarz orła bielika zniesmaczonego poziomem współczesnego dziennikarstwa motoryzacyjnego. I jest przy tym fenomenalnie dobrym motocyklem.
Harley-Davidson Road Glide - motocykl ten nie ma łatwego życia na tle swojego świetnie wystylizowanego i perfekcyjnie trzymającego proporcje rodzeństwa. Przede wszystkim za sprawą potężnego ciosu łopatą do śniegu, otrzymanego w dzieciństwie prosto w twarz. Trzonek się ułamał, a łopata i zdziwione spojrzenie typu “sekunda przed katastrofą” zostały do dzisiaj. W wersji Ultra dodano centralną skrzynię na sól do posypywania chodników, która nieco uratowała proporcje motocykla. Natomiast bagger to dla mnie katastrofa. Zresztą, przeszczepianie do Harleya przedniej lampy od dużego fiata (razem z połową maski) nie mogło się inaczej skończyć.
Honda F6C - Honda musi przynajmniej raz wystąpić w każdym zestawieniu (święta marketingowa zasada obecności za wszelka cenę), lubi więc od czasu do czasu rzucić jakiś motocykl na pożarcie, taki jak zupełnie odżałowany DN-01, czy mroczno-pokraczny Vultus, stworzony chyba tylko z myślą o takich artykułach. Jednak moją największą rozpacz budzi model F6C, któremu kiedyś kazano zostać nową Valkyrie. Jakże ja rozpaczałem, kiedy wszedł na rynek... Ostatni raz płakałem tak mocno na “Królu Lwie”, kiedy Mufasa leciał w antylopy. Pamiętam bowiem późne lata 90., gdy pierwsza Walkiria wchodziła na rynek i mały salon Hondy w centrum Warszawy, do którego bez zgody rodziców pielgrzymowałem z naszego przedmieścia, by na żywo zobaczyć niedostępne wtedy rarytasy. Valkyrie była prawdziwą królową - majestatyczną, ociekającą chromem i tak potężną, że byłem wtedy przekonany, że nigdy nie będę w stanie unieść jej z podnóżka, nie mówiąc o jeździe. Aż tu nagle pojawił się plastikowy F6C, który uświadomił mi, że piękne wspomnienia należy pielęgnować, bo nigdy nie wiadomo jak ponura teraźniejszość czai się za rogiem.
KTM 690 Supermoto 2008 - jeśli miałbym określić wzajemne położenie geograficzne mojego poczucia estetyki i wypustów fabryki w Mattighofen, to oni wciąż są w tym Mattighofen, a ja wcinam jajecznicę z kokosem na wyspach Fidżi. KTM ma od lat własną wizję, którą bardzo szanuję za konsekwencję. Jest ona dla mnie nieznośna jak wokal Enrique Iglesiasa (po naszemu Heńka Kościelniaka), ale za to już po pierwszych dźwiękach słychać, kto śpiewa. To się chyba nazywa ten, no, wizerunek. Święta rzecz w dzisiejszych czasach. W 2008 roku Austriacy przeszli jednak samych siebie i wypuścili model 690 Supermoto, który nie wie, czy chce być bocianem, czy maską medyka z czasów Czarnej Śmierci. Ktoś tu ewidentnie opuścił wykład o nieprzekraczalnych granicach dowcipu.
Kawasaki ZZR1400 - jeden z tych motocykli, które mogłyby zrobić karierę w radiu. W startach spod świateł jest skuteczny jak parowa katapulta na lotniskowcu, niestety dorównuje jej przy tym urodą. Cienki kuper doklejony do wielkiego przodu z rozbieganym spojrzeniem szalonej hieny z “Króla Lwa”... Skoro już ponownie przywołałem pionierski obraz Disneya - ZZR1400 to dla mnie Skaza na wizerunku Kawasaki, zwłaszcza, że uwielbiam jego legendarnego przodka ZZR1100. Szanowni Państwo Japończycy! Nie projektuje się “Zielonych” pod wpływem zielonego!
Kymco Xciting - “Twój pitbull wygląda jak jamnik!” - tak właśnie się kończy budowanie morderczego wizerunku na wątłych podstawach. Taki jestem odważny, taki jestem agresywny, taki straszny i zabójczy, że prawie zapomnisz, że jestem tylko miejskim skuterem. Koni niewiele, ale każdy z nich dźwiga stylistycznego Jeźdźca Apokalipsy. Trochę szkoda, bo mechanicznie i użytkowo to naprawdę znakomity skuter. Wizualnie - typowa Azja.
Suzuki Savage - w tym momencie wchodzę do pubu kibiców Widzewa ubrany wyłącznie w szalik Legii… noszony zresztą niezgodnie z przeznaczeniem. Jest komu bronić tego motocykla - Savage za swoją oryginalność jest do dziś uwielbiany przez rzesze fanów, ja natomiast nigdy nie byłem w stanie strawić jego widoku. To, co świetnie sprawdza się w klasyku typu Junak, zupełnie zawodzi w niskim motocyklu z wysuniętym do przodu widelcem. Chopper z jednym cylindrem zawsze powodował u mnie poczucie jakiegoś braku. Jest samotny jak mielony bez buraczków na ciepło, smutny jak wesele bez burdy, przygnębiający jak opóźniony przelew. Trzeba mieć jakieś minimum przyzwoitości. Nie uśmierca się psów w filmach i nie wstawia singli do takich wehikułów. Równie dobrze można jeszcze ciachnąć jedno koło i skakać przez płonące obręcze.
Triumph Street Triple - tak, ten sam, na którym Tom Cruise był bliski bestialskiej śmierci przez uderzeniowe zmycie makijażu w “Mission Impossible 2”. Tak, to ten z poprzedzającym katastrofę spojrzeniem turysty z Azji, testującego swoje trzewia pociskiem z kiszonych i bigosu na polskim jarmarku bożonarodzeniowym. Tak, to ten, który dla wielu motocyklistów jest ucieleśnieniem dobrego ulicznego stylu. Nie rozumiem, ale szanuję. W bardziej współczesnej wersji wybałuszoną podwójną lampę zastąpiono nowocześniejszą wybałuszoną lampą, dającą spojrzenie psa, którego zbyt mocno głaszczesz po głowie. No nie, zdecydowanie się nie polubimy.
Yamaha Giggle 50 - prawdopodobnie pierwszy Minionek w historii. Kto ma dzieci, ten wie, jakie to zło. Już pal sześć sam film, ale później? Skarpety z Minionkiem, plecak z Minionkiem, kubeczek z Minionkiem i szczoteczka też. Minionkowe kredki, zeszyciki i inne duperele, że o Minionkach właściwych wykończonych w pluszu lub plastiku nie wspomnę. Jajowate gamonie straszą z opakowań płatków, lizaków i dziecięcych parówek, sprzedają niesprzedawalne w niecnym procederze wykorzystywania bezbronnej dziecięcej psychiki. Dlatego, choć Yamaha Giggle 50 budzi wesołość, to u mnie jest to niewróżący nic dobrego śmiech Nicholsona z “Lśnienia”.
|
Komentarze 9
Poka¿ wszystkie komentarzeA bawarskie ¶mig³o adv od frontu do z³udzenia podobne do krowy? Chyba ¿e pan redaktor akurat tego dosiada to spoko, rozumiem brak w zestawieniu :)
OdpowiedzKonradzie Bartniku, Obrazi³e¶ w tym artykule co najmniej po³owê maszyn uznawanych dizajnersko za kultowe. Pewnie moderator mnie wytnie ale my¶le, ¿e Beemki z ostatnich lat, na czele z KTMami mog±...
OdpowiedzW “Mission Impossible 2” Tom Cruise je¼dzi³ na Speed Triple 955i a nie na Street Triple. Podsumowuj±c artyku³ O gustach siê nie dyskutuje :) i rzeczywi¶cie Speed i Street z okr±g³ymi ...
OdpowiedzZZR przy mydelniczce hayabuj¶cie to wzór piêkno¶ci
OdpowiedzZamiast Savage'a, ktory mnie sie bardzo podoba, mialbym przynajmniej trzech innych kandydatow: dziwaczne BMW R 1200 ST, pierwsza generacja R 1100 GS (z calym szacunkiem, dla idei i wlasciwosci tego...
Odpowiedzdobre
Odpowiedz