Yamaha XS Eleven Marka Harasimiuka - gdzie teraz jeste¶? Wiaro³omno¶æ czy wyrachowanie?
W mojej młodości istniały przynajmniej dwa rodzaje uroczystej przysięgi na prawdomówność. "Daję słowo honoru!": zapewniał delikwent, bijąc się w "pierś cherlawą" (Tuwim). Drugim zapewnieniem, jeszcze uroczystszym było - "Jak Boga kocham!". Teraz to pierwsze zarzekanie się prawie w ogóle nie jest słyszalne, a to drugie, to już całkiem zanikło w dobie poprawności obyczajowo-politycznej.
Co mnie skłoniło do takich wspomnień? Otóż dotyczy to komentarzy pod moimi artykułami. Dziękując czcigodnym komentatorom wolę odpowiedzieć szerzej, a nie zdawkowo tylko pod komentarzem. Zanim zacząłem się na scigaczu.pl produkować, zachęcony przez Artura Wajdę, a utwierdzony w celowości mojej pisaniny przez Tomka Jarosławskiego, miałem, jak się okazuje, zupełnie mylne przekonanie o wieku i zainteresowaniach uczestników tego forum. A tutaj okazuje się, że jest całkiem spore stadko mastodontów, którzy pamiętają jeszcze moje "Trasy Pana Marka". Ba, chyba nawet byli do nich życzliwie nastawieni. Pamiętają również o mojej najwspanialszej i najwierniejszej kobyle, jaką była Yamaha XS Eleven. Czytając o tym, wzruszenie "ścisnęło mi rectum".
I tutaj spróbuję się wyłgać ze swojej "wiarołomności" względem tejże "jedenastki". Kupiłem ją w 1994 roku. Miałem wtedy akurat półwiecze, a motocykl ważył ok. 280 kg i miał moc 95 KM i ponad 90 Nm. No, istny parowóz! Czyli dla starszego pana wydawał się być zupełnie nieodpowiednim pojazdem. "Starszego pana" piszę rozmyślnie po zapoznaniu się z kroniką (za Bolesławem Prusem) wypadków w końcu XIX w. Wtedy to w gazecie napisano. "Pięćdziesięcioletni starzec wpadł pod dorożkę!". Całe szczęście, że kupując XS-ę nie znałem tego wiekowego limitu starości i zaprawiony prawie 20 letnim treningiem chodzenia po górach, ciągle czułem się krzepko. Yamaha służyła mi wiernie do 2009 r, kiedy po przejechaniu na niej ponad 220 tys. km rozsypało się łożysko w przekładni kątowej (tej łączącej skrzynię biegów z wałkiem kardana). Nawet to wszystko, wymieniwszy, porządnie naprawiłem, ale z powodów natury wydelikacenia związanego z wiekiem zacząłem się rozglądać za czymś lżejszym i bardziej obudowanym. Przejściówką (przez jeden sezon) była Kawasaki GT 550, ale niestety miała bardzo niedopracowany system zapłonowy, który znienacka odmawiał iskry i jazda przypominała "ruską ruletkę". Wpadły w międzyczasie jakieś pieniążki i w styczniu 2011 r, pojechawszy w okolice Hamburga, przywiozłem swoją aktualną Ognistą Kobyłę (wtedy jeszcze nią nie była), czyli BMW R100RT Classic:
Oczywiście w blaszaku ciągle stała moja XS-a i łypała reflektorem na nową sąsiadkę, na której zacząłem, ze zwiększającą się radością, zwiedzać Polskę i jej (zwłaszcza) południowe, zagraniczne okolice. Niestety nie umiem jeździć na dwóch motocyklach na raz jak to czynią na stojąco na dwóch koniach rozmaici dżygici. BMW była lżejsza (o ok. 50 kg), miała niższe siodełko, lepiej chroniła od deszczu i wiatru + grzane manetki, miała w zestawie pojemne kufry + tylny kuferek. Była po prostu lepiej wyposażona i wygodniejsza jako motocykl turystyczny. Ba, miała podobne osiągi jak XS i "last but not least" mniej spożywała benzyny na 100 km (o ok. 1 l). Wtedy pojawił się ten "judasz", czyli mój przyjaciel Potas i "oszwabiwszy" mnie "wycyganił" ode mnie Yamaszkę. Następnie ogołociwszy ją z rozmaitego turystycznego wyposażenia "przywrócił ją" do stanu fabrycznego tj. "golasa". A potem pozbył się jej jak zużytego łachmana. Całe szczęście że dostała się w ręce człowieka który jest fanatykiem modeli XS f-my Yamaha. (Jeśli czyta ten tekst to bardzo proszę o kontakt).
"Prędko, prędko baśń się baje" pisał hrabia Fredro (w baśni o królewnie). A jak baśń to i morał musi być na końcu. A nawet dwa morały.
Primo: jeśli nie steraliśmy życia nadmiernie hulaszczą młodością (albo tyraniem w korporacjach), a naładowaliśmy akumulatory żywotności, sportem i dobrym odżywianiem (ogromne podziękowania dla mojej Macierzy i Hausgestapo), to długo możemy się potem cieszyć jeżdżeniem motocyklami. Patrz, piszący ten tekst. No, trochę zapewne mają tu do powiedzenia i geny.
Secundo: "Nigdy nie mów, nigdy": jak przyrzekałem mojej Yamaszce, że ma u mnie dożywocie. Niestety w przypadku mojej "wiernej" XS-y wiarołomność i wyrachowanie okazały się "dwiema siostrami". Pociechą dla mnie jest fakt, że nie obchodząc się jednakowo czule z obydwoma motocyklami, byłbym świadkiem jak rdza i sól zaczynają zżerać Yamahę. A tutaj to nawet moje "wiarołomne" serce mogłoby dostać "hercklekotów".
PS. Słowa "wiarołomny" z najwyższym "udowolstwiem - zadowoleniem" używam od chwili kiedy przeczytałem, jak to dwaj nasi sprzymierzeni najeźdźcy z 1939 roku, skoczyli sobie do gardeł, już dwa lata później. I wtedy, jeden z największych zbrodniarzy w dziejach świata czyli Stalin, komentując ten akt powiedział o "wiarołomnej" napaści na "miłujący pokój" kraj sowieckich ludzi.
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarze"Cze¶æ Marek" chcia³oby siê rzec po przeczytaniu tego art. Super ¿e jeste¶ i je¼dzisz dalej, oby¶ je¼dzi³ ci±gle. Ja i mój kumpel, z którym akurat wczoraj siê spotkali¶my pamiêtamy "Trasy Pana ...
OdpowiedzPisa³em do ¦M". Ten obraz mojej XSy (po prawej stronie tej "opowiastki") to wisi na drzwiach mojego pokoju i mam go stale przed oczami. No có¿ - starczy sentymentalizm! Namalowa³a go w 2006 r bardzo zdolna plastyczka Matylda Mika. Jest to jaka¶ technika wodna (akwarela) specjalnie starzona na br±zowy kolor. Przeogromna wiêkszo¶æ moich motocyklowych kompanów w rozmaitych trasach to ludzie co najmniej o jedno pokolenie m³odsi. Nie chwal±cy siê, mam nawet aktualnie, kolegów i kole¿anki, którzy "bez kozery" mog± mi mówiæ Dziadku. Motocykle, te cudowne "wehiku³y czasu", wspaniale niweluj± ró¿nice wiekowe.
Odpowiedz