Vinales i Yamaha - czas siê rozstaæ!
Ten sezon jest dla Mavericka Vinalesa oraz Yamahy piątym wspólnym w MotoGP i szczerze mówiąc powinien być ostatnim. To jednak nie jest takie proste…
Nie ma co owijać w bawełnę. Takiego kryzysu w zespole - żadnym zespole w stawce MotoGP - nie widzieliśmy od dawna. No może nie licząc Dovizioso i Ducati rok temu. Co prawda Maverick Vinales wygrał pierwszy wyścig sezonu i w Katarze był wśród głównych faworytów do tytułu, ale kolejne Grand Prix pokazały, że połączenie agresywnie jeżdżącego Hiszpana i wymagającej płynności Yamahy po prostu nie działa.
Wiemy to od dawna. Vinales od lat krytykuje dość otwarcie zarówno charakterystykę motocykla, jak i kierunek jego rozwoju przez inżynierów. Nie jest ani pierwszy, ani jedyny. Dokładnie to samo - choć w dużo bardziej wyrafinowanej formie - słyszeliśmy przez kilka poprzednich sezonów z ust Valentino Rossiego, gdy ten ścigał się w fabrycznym zespole Yamahy.
Wszystko to jest pokłosiem wielu lat rozwoju M1-ki pod ultra-płynny styl jazdy Jorge Lorenzo i choć Hiszpan opuścił japoński zespół pięć lat temu, Yamaha wciąż nie potrafi zmienić DNA swojego motocykla.
Oczywiście pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, chociażby np. z powodu konfiguracji silnika, ale od lat niezmiennie słyszymy to samo; M1-ka nie jest tak mocna jak Honda czy Ducati i choć świetnie się prowadzi, to jednak często ma problemy z brakiem przyczepności tylnej opony i jest dość czuła na zmiany warunków na torze.
Przykłady Jorge Lorenzo, Fabio Quartararo, czy wreszcie rok temu Franco Morbidelliego pokazują jednak, że można za jej sterami regularnie i powtarzalnie walczyć o zwycięstwa. Trzeba tylko w pełni wykorzystać jej mocne strony.
W skrócie: musisz wystrzelić na czoło stawki i tylko wtedy możesz odskoczyć rywalom jadąc szerokimi łukami i płynnie operując gazem. Jeśli musisz walczyć, atakować i wyprzedzać, szczególnie mocniejsze maszyny Ducati i Hondy, nie masz szans.
Jeśli przeanalizujecie sobie zwycięstwa odniesione przez zawodników Yamahy w ostatnich latach, nie znajdziecie zbyt wielu wywalczonych w innych stylu, niż ten opisany powyżej.
Doskonale wie to także Maverick i to nie od dzisiaj. Ten sezon jest jego piątym w barwach Yamahy, ale z czterech poprzednich tylko dwa były pod względem punktów i pozycji w generalce lepsze niż jego debiutancki rok w MotoGP za sterami Suzuki. Było to wtedy, gdy dwukrotnie - w 2017 i 2019 - wywalczył tytuł drugiego wicemistrza świata.
My z kolei znamy jego niestabilną naturę. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że Hiszpan nieustannie szuka dziury w całym i non-stop narzeka. Trochę w tym prawdy. Najpierw nie mógł dogadać się z genialnym Ramonem Forcadą, który doprowadził Lorenzo do trzech tytułów mistrza MotoGP. Kilka tygodni temu jego ekipa zastąpiła z kolei Estebena Garcię Włochem Silvano Galbuserą. Podobno nie była to decyzja zawodnika, ale już sama zmiana w środku sezonu pokazuje, że sytuacja nie jest dramatyczna.
Pisałem już niedawno o tym, że Vinales musiał tłumaczyć się z wywiadu udzielonego hiszpańskiej telewizji, której powiedział, że nie chce popełnić kolejnego błędu i dlatego wstrzymuje się z podpisaniem nowego kontraktu. Hiszpan musiał natychmiast sprostować swoje słowa i wyjaśnić, że chodziło mu o sytuację z klasy Moto3, a nie relacje z Yamahą, ale… powiedział świętą prawdę.
Dwie swoje ostatnie, dwuletnie umowy z Yamahą Vinales - mimo dokładnie tych samych problemów co obecnie - podpisywał bardzo wcześnie, bo moim zdaniem zwyczajnie bał się, że ktoś inny sprzątnie mu fabryczne miejsce sprzed nosa. W obliczu rozglądającego się za posadą Jorge Lorenzo wydawało się to dość rozsądnym ruchem, ale tylko z pozoru.
Już od kilku lat widzimy, że połączenie Vinalesa i Yamahy po prostu nie działa i niestety obie strony bardzo na tym tracą. Nie tylko pod względem wyniku, ale także wizerunku.
Ostatni wyścig w Niemczech był dla Mavericka prawdziwą katastrofą. Hiszpan finiszował na końcu stawki i otwartym tekstem wypalił, że zespół go nie szanuje. Mam przeczucie, że gdyby jeździł w ekipie innej japońskiej marki, za taki tekst wyleciałby z MotoGP z hukiem ze skutkiem natychmiastowym niezależnie od tego, ile kosztowałoby jego pracodawcę rozwiązanie kontraktu. Yamaha pod tym względem wykazuje się dużymi pokładami wyrozumiałości. Albo po prostu brakiem twardej ręki.
Przed weekendem w Assen zrezygnowany Maverick powiedział dziennikarzom, że podczas tej rundy będzie kopiował jeden do jednego wszystko, co robi z motocyklem jego zespołowy kolega i lider tabeli, Fabio Quartararo, ale to nie ma prawa się udać. W końcu ich style jazdy są całkowicie odmienne, więc słowa Hiszpana wydają się po prostu absurdem i aktem ostatniej desperacji.
Albert Einstein definiował szaleństwo jako "robienie czegoś w kółko, za każdym razem spodziewając się innych rezultatów" i kiedy myślę o tych słowach, przed oczami mam Vinalesa.
Oczywiście w skali mikro Hiszpan robi wszystko co może; zmienia ustawienia, zmienia szefów mechaników, a teraz chwyta się brzytwy i próbuje kopiować zupełnie nieodpowiedni do jego stylu jazdy setup. Sęk w tym, że w skali makro robi cały czas to samo; jeździ Yamahą.
Patrząc na to, co dzieje się w tym roku nie mam wątpliwości, że przedłużenie umowy z Yamahą i odrzucenie propozycji Ducati rok temu było największym błędem w karierze Hiszpana. Błędem, który popełnił po raz drugi. O ile pierwszy, sprzed trzech lat, można zrozumieć i wybaczyć, o tyle kolejny…
Tylko co dalej?!
Największy problem polega jednak na tym, że obecna umowa Vinalesa ważna jest nie tylko do końca tego, ale także przyszłego roku. Oczywiście nie ma kontraktów, których nie można rozwiązać, o czym Maverick przekonał się już w Moto3, gdy Pablo Nieto wykupił jego umowę z Ricardem Jove za pół miliona euro i dał mu dzięki temu szansę na sięgnięcie po tytuł, którą Vinales w pełni wtedy wykorzystał.
Niestety tym razem nie będzie to takie proste. Co prawda Jorge Lorenzo postanowił zakończyć karierę po pierwszym z dwóch zakontraktowanych sezonów w barwach Repsol Hondy, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby Vinales miał zrobić to samo.
Tym bardziej że na horyzoncie próżno szukać atrakcyjnych opcji na sezon 2022. Wszystkie fabryczne ekipy - poza jednym miejscem w Aprilii - są już obstawione. Do głowy przychodzi mi tylko jeden scenariusz, ale i on jest dość mocno abstrakcyjny.
Zarówno Pol Espargaro w Repsol Hondzie, jak i Alex Rins w Suzuki, bardzo mocno rozczarowują. Obaj mają co prawda umowy na sezon 2022, ale nie zdziwiłbym się, gdyby ew. furtki i klauzule wyników dawały Japończykom pole do manewru. Wizerunkowo nie wyglądałoby to jednak dobrze, dlatego taką sytuację możemy chyba włożyć między bajki.
Tym sposobem Vinalesowi i Yamasze zostaje pół roku na znalezienie rozwiązania swoich problemów. Dlaczego pół roku, skoro ich umowa jest ważna jeszcze na 2022? Ponieważ już za chwilę zespoły i zawodnicy rozpoczną rozmowy o kontraktach na rok 2023 i pierwsze kwity zostaną pewnie podpisane jeszcze przed pierwszym wyścigiem przyszłego sezonu.
Maverick ma więc nie tylko mało czasu, ale też niezbyt mocne karty, bo jego wyniki kompletnie nie oddają jego potencjału. Oby tylko znów nie popełnił błędu i nie podpisał umowy za szybko. Niezależnie od tego, z kim.
Poza tym Hiszpan musi zmienić swoje nastawienie, przestać przejmować się tym, jak jest postrzegany i tłumaczyć się, jednocześnie nieustannie zrzucając winę na swoją ekipę. Widać, że nad tym pracuje, ale gdy tylko robi nieciekawie, kolejny tekst o "braku szacunku" znów psuje wielomiesięczne wysiłki nad budowaniem pozytywnego wizerunku.
W obliczu braku wyników takie teksty najzwyczajniej w świecie mogą kosztować Mavericka nie tylko posadę w Yamasze, ale i dalszą karierę w ogóle, bo czy ktoś zaryzykuje angaż tak nieobliczalnego i łatwo frustrującego się zawodnika?
Nie zrozumcie mnie źle. Nie krytykuję ani Vinalesa, ani Yamahy, choć obie strony mogą poprawić to i owo. Maverick to świetny zawodnik, a M1-ka to rewelacyjna maszyna. Sęk w tym, że to połączenie po prostu nie działa i nawet jeśli Hiszpan nie doszedł jeszcze do tego wniosku wydaje mi się, że powoli dojrzewa do tego sama Yamaha.
Jestem przekonany, że Lin Jarvis poświęca teraz więcej czasu na obserwowanie młodych talentów w Moto2 i znalezienie następcy Vinalesa, niż na rozwiązanie problemów Hiszpana z motocyklem. I jest to w pełni zrozumiałe.
Sęk w tym, że opcji tych nie ma wcale zbyt wiele. Raula Fernandeza i Pedro Acostę trudno będzie wyrwać ze szponów KTM-a, a poza nimi nie widać raczej zawodnika z potencjałem, by zostać "nowym Marquezem".
Trudno powiedzieć, czy w kontekście relacji Vinalesa z Yamahą jest to dobra, czy zła wiadomość, bo o ile bardzo chciałbym zobaczyć Mavericka na Ducati, o tyle sam nie wiem, kogo (może poza Morbidellim, ale to nie rozwiązuje dla Yamahy problemu) widziałbym na miejscu Hiszpana na fabrycznej M1-ce.
Macie jakieś pomysły? W garażu z numerem 12 pomysły ewidentnie się już skończyły…
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze