Red Bull 111 Megawatt - w Polsce też można
Udało się w Polsce organizować zawody na światowym poziomie. Z ogromną liczbą startujących, jeszcze większą liczą kibiców, dużymi sponsorami i dużymi nazwiskami. Imprezę w dobrej atmosferze, z ciekawą rywalizacją.
Z racji wykonywanego zawodu często mamy okazję doświadczać na własnej skórze największych i najlepszych imprez motocyklowych na świecie, na co oczywiście nikt w redakcji nie narzeka. Jako pierwsi w Polsce relacjonowaliśmy wygrane Tadka Błażusiaka w kolejnych Erzbergach, byliśmy na Wyspie Man czy w końcu na Motocrossie Narodów. To masa niesamowitych wspomnień, nowych znajomości i setki słów przekutych w relacje. A mimo to organizowana po raz pierwszy impreza extreme enduro, Red Bull 111 Megawatt, jak do tej pory zostawia po sobie jedne z najlepszych wspomnień.
Sygnowane numerem startowym Błażusiaka zawody odbyły się przy słonecznej pogodzie w pierwszy weekend września w “największej dziurze w Europie”. I nie, nie chodzi mi o pewną specyficzną dolnośląską miejscowość. Mowa o Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Sama kopalnia robi spore wrażenie, nie mniejsze niż będąca gdzieś daleko w tle zawodów elektrownia do której węgiel jest dostarczany. Proszę mi znaleźć osobę, która po przyglądaniu się kłębom dymu bijącym z kominów elektrowni, powie, że motocykle niszczą środowisko.
Mega trasa
Zawody extreme enduro w ostatnich latach szturmem zdobyły przychylność fanów na całym świecie. Spektakularna i prosta do zrozumienia formuła, wsparcie korporacji (czytaj: nagrody pieniężne), przyciągają najlepszych zawodników z offroadowych dyscyplin. Aż dziw bierze, że musieliśmy tak długo czekać na imprezę tego typu w Polsce, ale jak łatwo się domyśleć, organizacja takich zawodów to ogromne przedsięwzięcie. Extreme endurowe imprezy mają przeróżne formaty. Erzberg Rodeo to szybkie kwalifikacje na trasach prologu i niedzielny wyścig z punktu A do punktu B, który kończy garstka zawodników. Romaniacs to kilkudniowy, klasyczny rajd po rumuńskich górach. Organizatorzy 111 Megawatt wybrali format zbliżony nieco do popularnych w naszym kraju zawodów cross country. Podczas głównego wyścigu zawodnicy mieli do zrobienia 3. okrążenia ponad 40. kilometrowej trasy, a pierwszego dnia imprezy walczyli z czasem w kwalifikacjach po szybkiej motocrossowo-endurowej próbie.
Trasa sama w sobie była mocno zróżnicowana. Od piekielnie szybkich, płaskich zakrętów, przez ogromne opony, po strome, piaszczyste podjazdy. Opinie zawodników na jej temat były równie zróżnicowane co poziom umiejętności poszczególnych zawodników. Dla niektórych było zbyt mało przeprawowo i zbyt szybko, dla innych przygotowane przez organizatorów elementy były nie do pokonania. Z perspektywy kibica było spektakularnie, a wszystkie główne elementy (tor endurocrossowy, pionowy zjazd czy w końcu finiszowy podjazd) były skondensowane w jednym miejscu (dla osób twierdzących, że “mało było widać”: podczas Erzberg Rodeo dojście z mety do pierwszego lepszego podjazdu zajmuje minimum kilkanaście minut, a czołówka jest tam tylko raz przez kilka sekund). Trasa i formuła zawodów była ogromnym plusem tej imprezy.
Mega rywalizacja
I teraz płynnie możemy przejść do uczestników. Frekwencja była rewelacyjna! Po stronie startujących i po stronie kibiców. Prawie 500 zawodników podczas premierowej edycji to ogromny sukces. Tym bardziej, że na starcie mogliśmy zobaczyć trzech fabrycznych zawodników KTMa, w tym oczywiście Tadka Błażusiaka. Zabrakło tylko większej liczby czołowych zawodników z kraju. Oprócz Łukasza Kurowskiego (gratulacje wyniku!), Sylwka Jędrzejczyka i Oskara Kaczmarczyka, odnotowałem spory brak czołówki polskiej sceny offroadowej - a szkoda, bo wielu z nich mogłoby powalczyć o czołowe lokaty.
Kwalifikacje przebiegały pod dyktando Jonny Walkera i Tadka Błażusiaka, ostatecznie to Brytyjczyk wyszedł z pojedynku obronną ręką i startował z pole position do niedzielnego wyścigu. Co oczywiście w extreme enduro większego znaczenia nie ma. Rewelacyjnie poradził sobie jadący na Husqvarnie Łukasz Kurowski, który dopełnił pierwszą trójkę. W pierwszej 10. z Polaków znalazł się jeszcze Sylwek Jędrzejczak i pochodzący z Dolnego Śląska Damian Magierowski. Największą atrakcja kwalifikacji bez wątpienia był festiwal latających motocykli zafundowany kibicom przez kilku amatorów z dalszej części stawki.
Niedzielny wyścig to już armagedon pełną gębą. Zawodnicy startowali z pięciu rzędów, ustawieni wedle czasów z kwalifikacji. W palącym słońcu i przy ogromnym dopingu licznie zebranych kibiców, przed godziną 14. wystartowała pierwsza edycja Red Bull 111 Megawatt. Po słabym starcie, Tadek Błażusiak szybko nadrobił stratę i kilka zakrętów później był już przed Jonny Walkerem. Za ich plecami znajdowała się para Lettenbichler - Kurowski i taka sytuacja miała się utrzymać do końca wyścigu.
Błażusiak z Walkerem walczyli ze sobą przez cały wyścig i mimo kilku ataków ze strony 23-latka, Taddy niesiony dopingiem fanów był poza zasięgiem. Szczególnie na ostatnim okrążeniu Błażusiak podłożył tempa i świetnie odnalazł się w mocno zakorkowanej trasie. Przed ostatnim podjazdem odległość między zespołowymi kolegami była zbyt duża by Walker mógł wyprzedzić Polaka. Trzeba przyznać jednak, że młody Brytyjczyk trzymał się przez cały wyścig w atakującym dystansie i gdyby Tadeusz popełnił choć jeden błąd, Walker by z niego skorzystał. Za ich plecami obywał się jeszcze ciekawszy bój. Łukasz Kurowski walczył jak równy z równym z Lettenbichlerem, a przecież nie możemy zapominać, że Letti to zawodnik fabryczny, który jedzie na skrojonym pod siebie sprzęcie i jego jedynym zajęciem w życiu jest trenowanie by, cóż, jeździć jeszcze lepiej. Tym większy szacunek należy się Kurowskiemu, który na seryjnym motocyklu był sporym problemem Andreasa. Ostatecznie to Niemiec dopełnił podium, wjeżdżając na metę kilka sekund przez Kurowskim.
Mega zabawa
W dalszej części stawki pogrom - płonące i latające motocykle, krew, pot i zły. Czyli dokładnie tak, jak na zawodach extreme enduro powinno być! Słyszeliśmy o kilku małych zgrzytach organizacyjnych od samych zawodników. Trasa często korkowała się, brakowało też punktów z wodą. Ale wszystkiego zrobić się nie da, zwłaszcza za pierwszym razem. Zresztą, osobiście wydaje mi się, że organizatorzy byli nieco zaskoczeni frekwencją kibiców. Kilka tysięcy ludzi oglądało 111 Megawatt, entuzjastycznie dopingując zawodników. Ciężko okiełznać taką liczbę ludzi (abstrahując od tematu, ostatnio słyszałem opinię na temat polskiego temperamentu, że jesteśmy “Włochami Europy Wschodniej”), co zaowocowało kilkoma małymi incydentami związanymi głównie z tym, że ktoś nie powinien być w miejscu w którym się znajdował. Są to detale, które nie powinny przesadnie wpływać na odbiór tej rewelacyjnej imprezy.
Prawda jest taka, że udało się w Polsce organizować zawody na światowym poziomie. Z ogromną liczbą startujących, jeszcze większą liczą kibiców, dużymi sponsorami i dużymi nazwiskami. Imprezę w dobrej atmosferze, z ciekawą rywalizacją. Mi zabrakło trzech rzeczy, które można zaobserwować na konkurencyjnych, masowych zawodach tego typu: wielkiej imprezy w sobotę (z niezrozumiałych dla mnie względów po godzinie 20 była cisza i spokój, wszyscy pozamykani w kamperach, nawet lokalne dożynki się skończyły), większej liczby atrakcji dla kibiców (może pokazy FMX? Dodatkowe, szalone konkursy dla zawodników z ekstra nagrodami?) i ostatecznie lepszej frekwencji polskich zawodników! Wszystko na pewno zostanie poprawione w przyszłym roku.
Nie, to nie jest oficjalna informacja, ale coś mi podpowiada, że za rok Red Bull 111 Megawatt także się odbędzie. A wtedy, bez względu czy startować czy oglądać, musisz tam być!
Pełną klasyfikację wyników Red Bull 111 Megawatt znajdziecie TUTAJ.
Sprawdźcie również:
|
Komentarze 7
Pokaż wszystkie komentarzeCo do całej imprezy byla super jak na Polske, tylko co do organizacji jest dużo zastrzeżeń np. Podczas wypadków nie było możliwości transportu poszkodowanego, karetki stały na górze i nie miały ...
OdpowiedzImpreza była wielka ale czy super? Przejechałem 800km i nie wiele widziałem, głównie za sprawą bezmyślnych ochroniarzy - wyganiali z miejsc bezpiecznych a pozwalali stać przy samej tasmie sekcji ...
Odpowiedz"specyficzną dolnośląską miejscowość" Bełchatów jest w Łódzkim ... panowie geografia się kłania ale i tak dzięki, że nie napisałeś na śląsku :) - Błechatowianin
OdpowiedzNie chodziło o Bełchatów, to był żart w którym piłem do pewnej specyficznej dolnośląskiej miejscowości, która mogłaby startować o miano największej dziury w Europie. Wiem, że Bełchatów jest w łódzkim.
Odpowiedzjasne ... pewnie ... tylko gdzie to jest w tym dolnośląskim? .. Google tego nie zna :) teraz ja jestem fanta a Ty pragnieniem ;)
OdpowiedzPowiem tak, jak kiedyś tam trafisz, to na pewno będziesz wiedział :)
Odpowiedz:) ok po prostu większa dziura
OdpowiedzCzy ktoś wie gdzie są dostępne wyniki? Redakcja Ścigacz.pl pomoże? :)
OdpowiedzPytanie, wie ktoś o co chodziło z tym podjazdem kamienistym na którym się tak wszyscy zakorkowali? Był aż tak stromy czy kamienie za luźne i zakopywało?
Odpowiedzzrobił się korek bo wszyscy podjechali zbyt blisko i potem z miejsca ciężko to przejechać, a jakby się cofnęli parę metrów to większość wyjechałaby bez problemu. Mogli podstawić tam kogoś z obsługi który puszczał by po 2, 3 zawodników i żadnego korku by nie było. Nie zmienia to jednak faktu że był to dobry moment na odpoczynek i sporo zawodników zrobiło sobie przerwę żeby nabrać sił:)
OdpowiedzFakt z tym dymem z kominów do wpadka na całego. Małe dziecko już wie że to para wodna. Ale poza tym artykuł dobrze oddaje klimat imprezy - wielki sukces organizatorów i tysiące zadowolonych ...
Odpowiedz