Red Bull 111 Megawatt 2015 - dwa razy lepiej
Jonny Walker wygrywa drugą edycję Red Bull 111 Megawatt. Jarvis jest drugi, Ljunggren trzeci. Polacy w czołówce.
Druga edycja polskiej imprezy extreme enduro przechodzi do historii. Za nami weekend pełen sportowych emocji, fajerwerków (niemetaforycznych!) i dobrej zabawy. Tak jak i w roku ubiegłym fani motosportu zebrali się w podbełchatowskiej gminie Kleszczów, na terenie czynnej Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Tak jak i w roku ubiegłym było to jedno z ważniejszych wydarzeń sportowych w kraju. Przy okazji naszej relacji z pierwszej edycji Red Bull 111 Megawatt daliśmy (nieco zaskoczonym frekwencją kibiców) organizatorom wotum ufności. Czy tegoroczny Megawatt poprawi drobne niedociągnięcia pierwszej edycji?
Zanim zajmiemy się rywalizacją sportową, odpowiem na powyższe pytanie: moim zdaniem tak! Zatrudniono wielokrotnie większą liczbę osób z obsługi, oddzielono paddock od strefy kibiców, a samych kibiców nieco oddalono od niebezpiecznych miejsc (w 2014 latające nad widzami motocykle przyprawiały o gęsią skórkę). Ok, w niektórych miejscach przesadzono z ostrożnością, uniemożliwiając oglądanie ciekawych sekcji. Taki jest jednak koszt bezpieczeństwa i obstawiam, że ciężko znaleźć w tej materii złoty środek.
Największym przeciwnikiem fanów hard enduro była pogoda. Porywisty wiatr przewracający reklamowe balony bił po oczach wznoszonym przez motocyklistów kurzem, a na domiar złego od czasu do czasu padało. Przelotne, zacinające deszcze po godzinie piętnastej zmieniły się w ulewę, skutecznie urozmaicając zabawę będącym na trasie zawodnikom.
Rywalizacja sportowa na 111%
Niestety, w tym tegorocznym Red Bull 111 Megawatt nie mógł wystartować zmagający się z problemami zdrowotnymi Taddy Błażusiak. Z perspektywy sportowej rywalizacji, szczególnie dla polskich fanów, był to spory zawód. Z drugiej jednak strony Taddy dzięki temu miał sporo czasu na kręcenie się po paddocku, podpisywanie plakatów i najnormalniejsze w świecie rozmowy z mocno entuzjastycznymi kibicami.
Na polu walki w takiej sytuacji został Łukasz Kurowski, 4-ty zawodnik zeszłorocznych zmagań. Oczywiście, “Qurak” nie był jedynym szybkim Polakiem w stawce. Jednym rzutem oka na listę startową można znaleźć sporo zawodników z Mistrzostw Polski Enduro, SuperEnduro i Cross Country. W tym chociażby Oskara Kaczmarczyka, Wacława Skolarusa czy Sylwka Jędrzejczyka (a to oczywiście nie koniec). To jednak Kurowski brylował wśród Polaków, zwłaszcza po sobotnich kwalifikacjach.
Wykorzystując potencjał drzemiący w czterosuwowej Yamasze YZF450 Kurowski z 2-sekundową przewagą wygrał składające się z dwóch sekcji kwalifikacje. Łukasz był wyjątkowo szybki zwłaszcza w sekcji motocrossowej, gdzie pokonał Jonny Walkera o 11 sekund! W ogólnym rozrachunku kwalifikacji za plecami Kurowskiego znalazł się Joakim Ljunggren (dwukrotny Mistrz Świata Enduro w klasie Junior, także na czterosuwie) i Giacomo Redondi. Czwarty był Jonny Walker.
Wygrane kwalifikacje dały Łukaszowi możliwość idealnego ustawienia się do niedzielnego wyścigu. Niestety, Yamaha nie posiada elektrycznego rozrusznika, a co za tym idzie Łukasz już ze startu miał utrudnione zadanie (biorąc pod uwagę, że bok niego ramię w ramię stali zawodnicy na KTM-ach i Husqvarnach, wszyscy z rozrusznikami). Tak jak było można się spodziewać, Kurowski nieco stracił na starcie, ale już w drugim zakręcie był na trzeciej pozycji.
Łukasz bardzo długo trzymał się w pierwszej trójce, przez pewien okres wyprzedzając nawet Walkera, który popełnił błąd.
Możemy śmiało powiedzieć, że poziom rywalizacji był na najwyższym światowym poziomie. Przyjechała absolutna czołówka zawodników, która jeździ tego typu imprezy na całym globie. Występ Łukasza Kurowskiego, najlepszego Polaka, oceniam bardzo dobrze. Może wynik nie był tak wysoki jak w ubiegłym roku, ale też mieliśmy teraz większą grupę zawodników z międzynarodowej elity. Łukasz wczoraj na prologu pokazał swoją prędkość i wygrał kwalifikacje, więc oby tak dalej! – podsumował Bartosz Obłucki, Dyrektor Sportowy zawodów, który zaprojektował trasę.
Ostatecznie walka o zwycięstwo rozegrała się pomiędzy Jonny Walkerem i Joakimem Ljunggrenem. W moim odczuciu, przy pełnym szacunku do Ljunggrena, Walker jest obecnie poza zasięgiem większości specjalistów od extreme enduro (poza Tadkiem Błażusiakiem oczywiście). Intensywność z jaką przemieszczał się przez kolejne kilometry trasy jest nie do opisania, a co najważniejsze Brytyjczyk ową intensywność utrzymuje przez cały dystans wyścigu.
W drugiej połowie zmagań Jonny zaczął metodycznie wypracowywać przewagę nad Szwedem. Bez wątpienia Ljunggrenowi gonienia nie ułatwiali dublowani zawodnicy, których było bardzo dużo na trasie Megawatt’a (taki urok imprezy, gdzie obok fabrycznych szoferów ścigają się amatorzy).
Trasa była bardzo wymagająca pod kątem technicznym. Cieszę się, że po raz drugi mogłem być tutaj na zawodach. Jestem szczęśliwy, że wygrałem – komentował w wywiadzie dla organizatora Jonny Walker.
Jonny Walker z bezpieczną przewagą wjeżdża na metę umieszczoną na specjalnie usypanym na tą okazję kopcu. Chwilę później pojawia się Ljunggren, który popełnia błąd i… zakopuje się na podjeździe. Zmęczony, resztkami sił próbuje wskoczyć na szczyt, ale w międzyczasie wyprzedza go nie kto inny jak 40-letni Graham Jarvis. Ostatecznie podium wygląda następująco: Walker, Jarvis i Ljunggren. Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem jest Łukasz Kurowski (6-te miejsce). Ale w pierwszej 20. aż dziesięciu zawodników to Polacy, z Emilem Juszczakiem zamykającym dziesiątkę.
111 powodów by przyjechać
Red Bull 111 Megawatt za nami. Ja bawiłem się świetnie i po raz kolejny cieszyłem widząc, że w Polsce można oglądać zawody na najwyższym, światowym poziomie. Szkoda, że Taddy nie mógł wystartować w tegorocznych zmaganiach, ale jestem bardziej niż pewien, że zobaczymy go za rok. Dobrze jednak, że w stawce pojawiło się więcej nazwisk światowej czołówki extreme endruro (Gomez, Redondi, Jarvis, Lettenbichler). Obstawiam, że format pasowałby także czołowym rajdowcom, którzy są w tej chwili na Sześciodniówce w Koszycach. Mam nadzieję, że przyszłoroczny termin nie pokryje się z ISDE - wtedy w stawce zobaczymy jeszcze więcej czołowych Polskich zawodników.
Szczere gratulacje należą się wszystkim tym, którym udało się ukończyć chociażby jedno okrążenie tegorocznego Megawatta. Mam nadzieję, że widzimy się za rok!
Foto: Marcin Kin, Łukasz Nazdraczew / Red Bull
|
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze