Radość posiadania motocykla - mieć aby mieć?
Na pewno macie w domu rzeczy, których ostatni raz używaliście w 1996 roku, ale nie wyrzucicie ich, bo na myśl, że są one w waszym posiadaniu serce wypełnia się ciepłem, a na twarzy maluje się anielski uśmiech i jeśli w drzwiach waszego domu pojawi się Donald Trump oferując wam sto milionów dolarów za game boya, którego dostaliście na komunię albo obrotowy kalejdoskop, pognacie go z powrotem do Nowego Jorku. Podobnie sytuacja ma się z rzeczami, których jeszcze nie macie. W taki oto sposób stajecie się posiadaczami sprzętu audio Denona za jakieś 700 tys. zł, którego użyjecie na 100% możliwości może raz, ale do cholery, jakże on wspaniale prezentuje się w salonie. To skłania mnie do zastanowienia się czy z motocyklami nie jest podobnie? Czy któreś chcemy mieć wyłącznie po to, aby je mieć?
Każdy chciałby mieć w domu dinozaura
Strasznie chciałbym mieć starego V-Maxa. Wiem, że jeśli będzie on w stanie, w jakim wyjechał z fabryki w 1985 roku i spróbuje nim skręcić, skończę na drzewie. Wiem, że jeśli pojadę na przejażdżkę jak będzie słonecznie, a w trakcie dnia się rozpada, będę musiał nocować w namiocie. Wiem, że więcej niż na paliwo wydam na pieluchy, kiedy nadejdzie chwila, w której moim sercem zawładnie szatan i nakaże mi odkręcić gaz do oporu. No i co z tego? I tak chcę go mieć. Zbudowali go ludzie, którzy w czasach kiedy wszyscy mieli owłosione klaty, mieli je owłosione bardziej. Na dźwięk słowa „BHP” wzruszali ramionami, a jak ktoś powiedział „Unia Europejska” ludzie pytali „Chodzi ci o ten klub piłkarski z Anglii?”. Ducati? Do skraju racjonalnego myślenia i obłędu doprowadza mnie pierwszy Monster. Powtarzam, pierwszy. Nie ten „nowych czasów” z koszyczkiem na pieczywo zamiast przedniej lampy. Jest absolutnie wspaniały i jeśli bielizna Gisele Bündchen miałaby być motocyklem, to właśnie tym. I znów, jestem doskonale świadom, że kiedy zadzwoni do mnie prezydent i powie, że chce mi przyznać Order Orła Białego i będę musiał szybko pojechać na Belweder, Monster nie odpali. Prawdę mówiąc w każdej innej sytuacji też nie odpali, a mechanicy w serwisie będą smutno rozkładać ręce. Ale chcę, aby po otworzeniu drzwi garażu ukazała mi się ta wspaniała plątanina kratownicowej ramy, ta seksowna pupcia, ten podłużny zbiornik paliwa.
Nowe znaczy mądre? Taaa, oczywiście…
Zresztą, nie chodzi tylko o stare sprzęty, bo te zazwyczaj kupuje się dla samego posiadania. W świecie, kiedy wszystkie ruchy koncernów motocyklowych zdają się być przemyślane i omówione przez setki specjalistów od marketingu, możemy się spodziewać, że każdy motocykl będziemy chcieli mieć w jakimś konkretnym, klarownym celu, z jasno zaplanowanym przeznaczeniem. Bzdura. Diavel, dajmy na to. Z „mądrego” punktu widzenia ma setki wad. Jest zbyt dziki, aby go uruchomić, trzeba być naukowcem rakietowym, jego kontrola trakcji ma za dużo ustawień, hamulce są super, pod warunkiem, że nienawidzisz swoich genitaliów, a komfortowo na nim możesz się czuć jedynie jeśli masz 120 cm wzrostu i ważysz 30 kilogramów. Te wady znikają niczym mydlane bańki w dwóch sytuacjach. Kiedy spojrzysz na jego muskularną sylwetkę od tyłu, z przerażająco szeroką oponą i kiedy stoisz na światłach, a piękna dziewczyna na przejściu zastanawia się czy twoja sypialnia jest dźwiękoszczelna (if you know what i mean…). Ot co. To wystarczy. Zresztą, Włosi są geniuszami jeśli chodzi o produkcję motocykli, które są pełne wad i kosztują fortunę, a wersje limitowane jeszcze więcej. Mimo to, ludzie zabijają się o nie, bo są szpanerskie i sygnalizują innym, że masz dobry gust i jesteś oryginalny. Podobnie jak twój sąsiad, który ma dokładnie takie same 1098…
Myślicie, że roztropne i mądre BMW ma w ofercie same motocykle ze skrupulatnie zaplanowanym targetem i misją? Taa, jasne. Weźmy np. K1300R. Z racjonalnego punktu widzenia ten motocykl jest głupszy niż Głupi i Głupszy. Udostępnianie człowiekowi takiej mocy bez owiewek i bez ogranicznika prędkości jest jak pozwolenie Joannie Krupie przeprowadzenia operacji mózgu. To może chciałbym go mieć, bo jest piękny? Owszem, w taki sam sposób jak piękny jest Jerzy Urban. Dlaczego zatem miałbym postradać zmysły i wydać 60 tysięcy Polskich Nowych Złotych na to gargantuiczne coś? Dlatego, że chciałbym posiadać coś, co da mi poczucie świadomości, że mam w garażu prawdziwe monstrum. Coś, co z Hayabusy robi potulnego szczeniaka, coś, czym w teorii można rozpędzić się do 300 km/h nie mając ochrony innej niż osłona zegarów. Nie będzie cię podniecała sama jazda. No dobrze, może będzie, bo K1300R jest katastroficznie ekscytujące. Ale bardziej będzie cię podniecał fakt, że idziesz do garażu jakby nie czekał na ciebie w nim motocykl, ale tygrys. Może będzie skory do zabawy i da się nawet podrapać za uchem jak rzucisz mu mięso, ale może pożre cię z butami? Kto wie. Właśnie ten stan, w który wprowadzają cię motocykle jest tak genialny.
Ten cholerny konsumpcjonizm i zazdrość
To mroczna strona posiadania motocykli i nigdy nie chciałbym w niej partycypować, ale takie coś też się zdarza. Na szczęście znacznie rzadziej niż z samochodami. Niemniej jednak, znam ludzi, którzy kupili motocykl wyłącznie aby imponować innym faktem jego posiadania. Tak, dobrze przeczytaliście. Kupili motocykl tylko i wyłącznie po to, aby w rozmowach mówić, że mają motocykl. Znam gościa, który kupił sobie motocykl kiedy dowiedział się, że jego była dziewczyna spotyka się z motocyklistą. Chorobliwa zazdrość działa u facetów inaczej. Żaden koleś nie będzie szarpał za włosy innego kolesia tylko dlatego, że ten przyjechał na imprezę na R1 w takim samym kolorze. Zapewne z motocyklistkami jest podobnie, choć i tak twierdzę, że zawsze jest moment, kiedy w oku pojawia się płomień, a w głowie „Co za zdzira. Przyjechała na zlot na takiej samej Virago!”. To wcale nie kończy się tutaj. Istnieje pewien krąg ludzi (zazwyczaj zamożnych, nie, chwila to brzmi pretensjonalnie, ludzi o ustabilizowanych finansach), którzy kupują nowy motocykl bo wszedł do sprzedaży. Pomyślmy o nich jak o psychofanach Apple. Honda CBR1000RR rocznik 2011 w żaden sposób nie różni się od modelu 2010, ale jest nowa i właśnie wjechała do salonów. Wszystko po to, aby obudzić się w nocy zlany zimnym potem i przypomnieć sobie, że w podziemnym garażu stoi sztuka nie z 2011 ale 2012. Pytanie, czy to nadal jest radość z posiadania? Na szczęście, ludzi o takim podejściu jest niewiele.
Sztuka dla sztuki
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że sztuka może być sztuką tylko wtedy jeśli nie ma żadnego innego przeznaczenia oprócz bycia sztuką. Z motocyklami jest trudniej, bo z założenia mają jeździć, transportować, ścigać się, a nie wisieć na ścianie w galerii. Pod tą tezę można by podciągnąć ultra-klasyczne oldsmobile. Osobiście zemdlałym ze szczęścia będąc w posiadaniu Vincenta Black Shadow. Bałbym się nim wyjeżdżać więcej niż raz na rok, w perfekcyjną niedzielę, po konsultacji z instytutem meteorologii, ale na myśl całej legendarnej aury tego motocykla, splendoru który wywołał w swoich czasach i dramatycznych prędkości które osiągał serce pękło by mi z dumy. I byłbym bardziej niż szczęśliwy patrząc na niego w garażu, w świetle wpadających do środka promieni słońca.
Niektórzy twierdzą, że motocykle wzbudzają naturalną radość z samego posiadania. Nieprawda. To narzędzia, których proces doskonalenia trwał przez dziesiątki lat i którym zostały powierzone konkretne zadania. Tak też od skuterów wymaga się, aby były ekonimiczne. Od enduro, aby mogły wjechać wszędzie. Od superbike’ów, aby wygrywały zawody, a od Ducati, aby odpalały. Dobrze jednak wiedzieć, że są na tym świecie maszyny pod wieloma względami bezużyteczne. Mają jednak jedno bardzo ważne zadanie – cieszyć. A teraz drogi czytelniku powiedz mi, że nigdy nie przystanąłeś przy swoim sprzęcie w garażu i nie ogarnęła cię nieopisana radość z powodu faktu, że ten motocykl się tam znajduje…
Komentarze 37
Pokaż wszystkie komentarzeja tak kocham swoje moto ze latem jak dojade na jezioro gdzie nikogo nie ma to to tylko kask zdejmuje i bieg na mostek i skok do wody w kombi skóra jedno e tam ze pozniej mokre ale ja to kocham...
Odpowiedzja tez bym chial miec chociaz yamahe tzr 50. ale nie rodzice. stereotyp ze dawcy więc tylko patrze sobie tutaj i w necie chcialbym miec kiedys kwa ninje 250 zupelnie by starczyla kiedys ...
OdpowiedzJa miałem ten sam problem, rodzice mówili " dawcy, to są dawcy chcesz być jednym z nich " powiedzialem im wprost ze nie muszą mi dawać pieniędzy, zarobie na moto i na prawko:-) zarobiłem, kupiłem Triumpha 600TT i bylem z niego zadowolony ;-) Pozdrawiam
OdpowiedzNo nie zazdroszczę, ale jeśli cię to pocieszy to byłem w podobnej sytuacji. Na swoją TZR 50 ( którą aktualnie mam ) zbierałem 2,5 roku i musiałem sprzedać moją wcześniejszą zabawkę ( cross 125 ). Ale tzr dobrze zrobiła moim rodzicom - już się o mnie tak nie boją. W tym roku kończę 16 lat a w przyszłym planuję kupić GS 500f i jeszcze w kolejnym zrobić na niego A2, później doczekać się do 20, zrobić A, kupić jakąś mocną 600cc a może gdzieś około 25 roku życia dojdę do swojego świętego grala - R1.
Odpowiedzo tak, odstawiając maszynę do garażu, umyłem, wykręciłem akumulator, zalałem bak paliwem, przykryłem plandeką i... żal mi się zrobiło, że nie ma już nic więcej przy niej do zrobienia.
OdpowiedzMam 16 lat kartę motorowerową chinola za 2000zł w tym sezonie włożyłem ponad drugie tyle, i kiedy wchodzę do garażu patrzę i mówię do siebie że mimo wszysko był warty tych pieniędzy...
OdpowiedzJa na moją NTV'ke lampie się jak szpak w piz*e przez pół godziny, minimum raz w tygodniu!
OdpowiedzCzy nigdy nie przystanąłem ?? Za każdym razem gdy mijam czarnulkę przesuwam po jej linii dłonią jak po biodrach ukochanej kobiety...
OdpowiedzTeż tak robie :)
OdpowiedzI ja :) A do tego po każdym powrocie z jazdy obligatoryjny, soczysty buziak w śrubę od łożyska główki ramy. :P Takie moje małe zboczenie, "motofilia" :P VTR SP1 jest tego warta :)
Odpowiedz