Motocyklowa wycieczka w tonach popio³u. Historia niezwyk³ego zdjêcia
To zdjęcie ma niemal dokładnie 40 lat. Zrobił je w 18 maja 1980 roku Richard "Dick" Lasher, który zamierzał zwiedzić na motocyklu okolice wulkanu St. Helens, położonego w stanie Waszyngton na zachodzie USA. Tego dnia doszło do potężnej erupcji, a autor fotografii cudem uszedł z życiem.
Zdjęcie z czerwonym Fordem Pinto trzymającym na holu motocykl terenowy krąży w mediach od dawna - dokładnie od 40 lat. Nie wszyscy znają jednak okoliczności i miejsce jego powstania. Za to niemal każdy zastanawiał się, w jaki sposób autor znalazł się na miejscu i w jaki sposób zdołał ujść z życiem.
Richard "Dick" Lasher spędził sobotni wieczór na pakowaniu sprzętu na wyprawę, na którą miał zamiar ruszyć jeszcze tej samej nocy, by o świcie dotrzeć do celu. Chciał doholować motocykl autem w okolice jeziora Spirit na pobliżu góry St. Helens, a następnie spędzić dzień na jeździe jednośladem po dzikich okolicznych ścieżkach, jeszcze przed przewidywanym przez naukowców wybuchem wulkanu.
Zmęczony pakowaniem Lasher spał dwie godziny dłużej niż zamierzał, co jak twierdzi uratowało mu życie. Nie zdążył dojechać nad jezioro, które przyjęło na siebie pełną siłę erupcji wulkanu, a woda z niego została wyrzucona na wiele metrów górę i rozlana na okoliczne lasy.
Richard widząc ogromny wybuch zaczął zawracać, wyskoczył jednak na chwilę z auta, by zrobić zdjęcie, które błyskawicznie obiegło cały świat. Ściana popiołu zmierzała w jego stronę, uznał jednak, że widok jest na tyle fenomenalny, że warto zaryzykować. Pomyślał, że nawet jeśli zginie, to być może ktoś odnajdzie aparat i wywoła zdjęcia.
Chmura popiołów dogoniła Lashera, który od pewnego momentu prowadził auto z niemal zerową widocznością. Silnik samochodu zassał dużą ilość pyłu i w końcu przestał pracować. Dalszą część drogi do miejsca, w którym wynajmował pokój pokonał motocyklem. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia - w erupcji St. Helens zginęło 57 osób, głównie myśliwych i samotników mieszkających w okolicznych lasach. Jak na rozmiary katastrofy to jednak bardzo mała liczba. Osiągnięto to dzięki precyzyjnym pomiarom i odpowiednio wczesnemu ostrzeżeniu miejscowej ludności.
Relacja wg Daniela Strohla.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze