Motocyklem w Alpy - w krainie agrafek
strony: 1 2 Następna strona »
Od redakcji: Kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy zdjęcia Wojtka z wypadu w Alpy nasze szczęki opadły na podłogę i tam zostały. Siedząc przy nudnych laptopach i niedowierzając we wskazania termometrów podziwialiśmy spektakularnie cudowne widoki Alpejskich przełęczy, błękitnego nieba i zielonych łąk. Gorąco zachęcamy was do przeczytania relacji Wojtka. Gwarantujemy, że zrobi się wam cieplej, przyjemniej i jeszcze bardziej znienawidzicie zimę. Alpejska wycieczka, dzień zero Sezon motocyklowy roku Pańskiego 2011 zaowocował wyprawą w Alpy. Początkowo w planie były tylko rowery. Motocykle miały być tylko dodatkiem, który miał urozmaicić naszą podróż do celu i z powrotem. Oddawszy dwukołowce bez silników zaprzyjaźnionym podróżnikom jako część bagażu, spakowaliśmy motocykle i ustaliliśmy termin wyjazdu. Skrzętnie planowaną trasę zmieniliśmy w przeddzień wyjazdu. Jazda motocyklem mimo poczucia wolności jest niestety uzależniona od matki natury i jej wiernej poddanej: pogody. Ponieważ w całej Europie lało jak z cebra, a nasze rowery były już w drodze do Szwajcarii, postanowiliśmy zamiast na zachód udać się na południe. Według prognoz deszcz miał dosłownie dreptać nam po piętach… Wyruszyliśmy 22 czerwca. Plan obejmował udanie się do pracy w trybie gorączkowo-wakacyjnym i opuszczenie Krakowa około 17tej. Naszym pierwszym celem było Graz, gdzie ku uprzejmości mojego kuzyna Pawła (pozdrowienia) mieliśmy zapewniony nocleg. Po opuszczeniu granicy naszego kraju, przyszedł czas na słowacką autostradę, czyli nudy na pudy. Szczególnie, że poruszaliśmy się zgodnie z przepisami. Jakieś 100 kilometrów przed Bratysławą dopadła nas zorganizowana banda muszek, która skutecznie ograniczyła nasze pole widzenia i zmusiła do postoju na stacji. Podczas procesu czyszczenia kasków, na stację zawitali motocykliści z Polski. Słysząc o naszym ambitnym planie dotarcia do Graz mimo później już godziny 21: 30, nasi nowo poznani koledzy ochrzcili nas mianem "hardcorów, co się nocą po autostradzie nie boją jeździć". W totalnym niezrozumieniu, nie widząc zbyt wielkich zagrożeń na tego typu trasie, oddaliliśmy się na zachód. Drugie spotkanie z rodakami było nam dane na granicy austriackiej. Koczująca tam rodzina wyczekiwała północy, jakoż o 22:40 kupiliby winietę obowiązującą jeden dzień krócej! Nam nie robiło to różnicy, więc szybko oddaliliśmy się w czeluść nocy. Dalej był już tylko okropnie silny wiatr, okropnie duże ceny na stacjach autostradowych i burza, która grzmiała nam za plecami. Co do cen, mała rada, wystarczy zboczyć do pierwszej lepszej miejscowości z autostrady i to samo paliwo kupujemy za 80% ceny autostradowej! Summa summarum, dotarliśmy do celu o jakieś drugiej w nocy, a Austria okazała się wcale nie tak przepisowym krajem jeżeli mowa o ograniczeniach prędkości. Niestety, naglący czas pierwszego dnia wyprawy pozbawił nas jakichkolwiek pamiątek w postaci zdjęć poza jednym jedynym: "zamiana na sprzęty w garażu". Zgadnijcie, który to pojazd mojego kuzyna Pawła. Dzień słoweńsko-włoski Dzień zaczęliśmy od jajecznicy i spoglądania w niebo pełne źle wróżących chmur. Paweł uparł się, że nas odprowadzi do bram miasta na swojej 50tce. W trojkę ustawiliśmy się przed drzwiami garażu rozgrzewając silniki. Pawła niebieski bolid z numerem startowym 46 wymalowanym na owiewce, jako pierwszy wystartował i... już po pierwszych trzydziestu metrach (dosłownie!) zaczął padać deszcz. Nasz plan pt. "sucha nogą aż do Morza Śródziemnego" legł w gruzach. Postanowiliśmy poszukać schronienia i przeczekać ulewę. Po 5 minutach jazdy i przejechaniu jakichś 600 metrów, stoimy sobie pod dachem jakiejś lokalnej stacji benzynowej i poimy nasze rumaki. Słoneczna Italia Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od pysznego śniadanka, które chyba nigdzie nie mogło smakować lepiej niż pod dachem stacji benzynowej nad wybrzeżem Adriatyku zalewanym deszczem. Jakby na zamówienie zaraz po wypełnieniu brzuchów włoskimi pomidorkami, serem i bagietką, słońce wyszło na chwilę zza chmur. Wyczekiwaliśmy tego momentu niczym Kubica zielonego światła na torze Monza, więc ruszyliśmy natychmiast. Nasz cel na dzisiaj to jezioro Garda i miasto Verona. Mieliśmy do przejechania trochę ponad 300 kilometrów. Zapowiadał się spokojny dzień, uwieńczeniem miała być kąpiel w cieplutkiej wodzie jeziora z widokiem na góry. Powoli przedzieraliśmy się przez bardzo nudne drogi prowadzące z Triestu do Wenecji. Słońce stało się naszym nieodzownym towarzyszem, podobnie jak mapa, z której korzystaliśmy w każdej wolnej chwili. Z każdym kilometrem, który zbliżał nas do Wenecji ruch robił się coraz gęstszy, a jazda wymagała większej koncentracji. Minąwszy bramki miasta kierowaliśmy się dalej na zachód przecinając dzielnicę przemysłowo - portową. Szczerze mówiąc niezbyt ładną. Korzystając ze znaków udało nam się bezproblemowo przemknąć przez miasto, zostało tylko jedno duże rondo i mieliśmy być znowu wolni. Alejki cyprysów i pola kukurydzy już majaczyły w oddali... nagle... mój motocykl zgasł. Tak po prostu. Stałem akurat w małym korku, używając naszej komunikacji radiowej oznajmiłem Pawłowi, że chyba zgasiłem moto podczas ruszania i nie chce zapalić. Problem był jednak większy. Motocykl kompletnie nie reagował na próby uruchomienia, po pewnym czasie zgasły wszystkie kontrolki, więc pewnie akumulator. Na dodatek tamowałem rondo łączące autostradę, wjazd do Wenecji i drogę ekspresową. Postanowiłem przepchać sprzęt do najbliższej stacji, jakieś 600 metrów dalej. Mały szkopuł polegał na tym że rondo miało lekko ponad kilometr w obwodzie, a ja potrzebowałem udać się w najbliższe lewo. Postanowiłem przez chwilę iść pod prąd. Nie polecam nikomu takich emocji, choć Włosi okazali się bardzo wyrozumiali... Wyglądało to mniej więcej tak:
strony: 1 2 Następna strona » |
Komentarze 10
Pokaż wszystkie komentarzewycieczka spoko, ja od pięciu lat, rok w rok jadę na motocyklu w alpy i nie znudziło mi się , w tym roku też ofkors tam jadę :-)
OdpowiedzMasakra..popieram post kolegi że powinna byc stronka na której chętni wpisują termin wyjazdu i gdzie tak żeby można sie było zorganizowac na większą ekipe..
OdpowiedzWycieczka wymiata. Dumam już chwilę nad zabraniem roweru i motocykla w Alpy, z tym że rower ma jechać z tyłu na bagażniku. Muszę tylko obmyślić jak go mocować.
OdpowiedzDzięki wszystkim za ciepłe komentarze. Mapki i więcej zdjęć znajdziecie pod: http://gapke.blogspot.com /
Odpowiedzkurcze paczka f800s w okolicy :), szkoda że się nie zgadaliśmy. Może ścigacz.pl zrobiły by listę/kalendarz z planującymi wyjazdy i wspólne wyjazdy by się organizowało
Odpowiedznormalnie idę posiedzieć do garażu na bajku po tym artykule ;-) Włochy są rewelacyjne do jazdy. Byłem, potwierdzam. Mamy z kumplami w zanadrzu parę tras poza Alpami (blisko Genui), które są puste ...
Odpowiedz