tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklowe wakacje w Alpach
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklowe wakacje w Alpach

Autor: Mateusz Klepek 2012.09.19, 11:29 14 Drukuj

Od redakcji: Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z relacją Mateusza, który samotnie wyruszył w Alpy. Tradycyjnie, nie obyło się bez przygód, ale wszystko zostało wynagrodzone zapierającymi dech widokami. Miłej lektury!

Jeżeli ktoś pamięta zapowiedź mojej wyprawy, to na wstępie mogę powiedzieć, iż podróż przebiegła trochę inaczej niż planowałem – ale podobno często tak się zdarza, że plan pozostaje tylko planem. A więc do rzeczy...

Dzień 1

Niedziela, szósta rano. Za oknem rozciągała się wszechogarniająca horyzont mgła, przez którą można było dostrzec prześwitujące promienie sierpniowego słońca. Śniadanie zjadłem na siłę i nastąpiła wówczas najwyższa pora by założyć „manele” na motocykl. Wszystko się trzymało. Ostatnie uściski z rodzicami i wyruszyłem w drogę. Miałem przejechać 600km – większość z tego dystansu to były czeskie ekspresówki i austriackie autostrady. Droga przebiegła spokojnie, bez żadnych nieprzewidywanych zdarzeń - poza tym, iż nawigacja poprowadziła mnie przez środek Wiednia. Dzięki temu mogłem zobaczyć jak zmieniło się miasto od mojej poprzedniej wizyty, która miała miejsce ładnych parę lat temu. Sprawiało ono wrażenie opustoszałego, natężenie ruchu było niespodziewanie niskie, w ogóle nie odpowiadające europejskiej stolicy. Tylko pałac Schönbrunn - z oczywistych względów - cieszył się większą liczbą gapiów. Jako, że miałem już możliwość podziwiać tamtejsze ogrody, rzuciłem tylko dłuższe spojrzenie w stronę zabytkowego zamku i pomknąłem dalej. Na kemping w Traisen dotarłem kilka minut po piątej. Na miejscu był basen, mini restauracja i bardzo sympatyczna obsługa – w skrócie bardzo przyjemnie.

Dzień 2

Kolejny dzień przywitał mnie pięknym słońcem, które - jak dowiedziałem się od sąsiadów z campera – miało gościć przez cały tydzień nad Austrią. Poszedłem zobaczyć jak mój bandzior zniósł nocleg pod gołym niebem - rozładowany akumulator świadczył (jak podejrzewałem) o tym, że w nocy nie było najcieplej. Na szczęście sympatyczny gospodarz użyczył mi prostownika, dzięki czemu mogłem go trochę podładować i odpalić maszynę. W tym dniu liczyłem na bardziej kręte drogi i wyższe góry – nie myliłem się. Droga prowadziła między innymi przez Mariazell, które w Austrii jest najważniejszym celem pielgrzymek – coś jak nasza Częstochowa. Z racji obecności licznych samochodów i autokarów nawet nie próbowałem zaglądać do tamtejszego kościoła.

Po kilkudziesięciu kilometrach „zawijasów” zdołałem wyjechać spośród lasów i ujrzałem w oddali zapowiedź pięknych widoków, które później dane było mi podziwiać. Zjechałem w kotlinę, by zrobić przerwę na drugie śniadanie i cyknąć kilka zdjęć.

Następnie udałem się w kierunku Hallstatt, gdzie około 4000 lat temu odkryto słupy solne i rozpoczęto wydobywanie tegoż minerału w podziemnej kopalni, która leży 500 m pod miastem – można się tam dostać kolejką. Nie planowałem jednak zwiedzania muzeów czy jazdy kolejką, więc zrobiłem pamiątkowe zdjęcie nad ogromnym jeziorem otoczonym ze wszystkich stron górami i pomknąłem dalej. Kolejnym punktem mojej trasy było jezioro Vorderer Gosausee, gdzie rozciąga się widok na ściany Gosaukamm i lodowiec Groβer Gosau. Jak opisuje jeden z przewodników „niezapomnianym przeżyciem nie tylko dla romantyków jest oglądanie malowniczej panoramy obejmującej Vorderer Gosau (…); nie bez przyczyny to miejsce cieszy się wielką sławą i jest często odwiedzane przez turystów”. Jakimś specjalnym romantykiem nie jestem, ale zwłaszcza w tym miejscu brakowało mi mojej drugiej połówki. Przy jeziorze znajduje się restauracja, sprzyja to pozostaniu na dłuższą chwilę w tym urokliwym miejscu. Gdyby dla kogoś ten widok był niewystarczający może skorzystać z kolejki liniowej, która wdrapuje się na wysokość 1550m, gdzie można podziwiać widok na masyw Gosaukamm. Tego dnia znalazłem nocleg w Gosau.

Dzień 3

W końcu czekała mnie podróż do podnóży Hochkonig i słynny Grossglockner. Nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać, bo dotychczasowe widoki już zmieniły mój pogląd na to jak wyglądają góry przez duże „G”. Hochkonig, jak wyczytałem w przewodniku, przewyższa dolinę o całe 2000m, a trasa jaką obrałem wspina się do schroniska Arthurhaus bezpośrednio pod jego wschodnie ramię. Widok „przelewających się” chmur przez szczyty ostre jak kły mojego owczarka niemieckiego był zdumiewający, co można zobaczyć na zdjęciach. Pod samym schroniskiem znajduje się spory parking, na który przyjeżdżają amatorzy górskich wędrówek – jako, że pogoda była znakomita turystów nie brakowało.

Ruszyłem dalej powoli omijając ciągnące się przez 25km górskie pasmo. Następnie zrobiłem krótką przerwę przed czołem Hochkonig, gdzie czeka podróżników ciekawy widok. Może to efekt padającego pod kątem światła, a może matka natura postanowiła wyrzeźbić w stromej ścianie to, co sądzi o takich górach. Zobaczcie sami co miałem na myśli.

W końcu wjechałem na upragnioną Grossglockner Strasse. Samochodów sporo, a motocyklistów od zatrzęsienia. Od pojedynczych riderów po całe gangi. W większości to Austriacy, ale nie trudno było spotkać Niemców czy Włochów. Pomijając spory ruch (godzina czternasta) widoki wzbudzały ogromne emocje. Jeszcze przed chwilą byłem w kotlinie obserwując liczne strumyki spływające po górskich zboczach, a już po 10 minutach jazdy wysokościomierz na GPSie pokazuje 1500m n.p.m. Droga czysta, asfalt jakby kładziony wczoraj, aż nie chciało się zatrzymywać. Nie sposób opisać tego co widziały moje oczy. Zdjęcia nie oddają chociażby tego, że jadąc prostą drogą, pięć metrów od Ciebie jest niczym nie zabezpieczona przepaść, która uświadamia Ci, że może jednak masz lęk wysokości. Dlatego warto to przeżyć na własnej skórze. Jadąc rozważnie prawdopodobnie nic się nie stanie, a wspomnienie widoków na pewno nie pójdzie w niepamięć. Napisałem prawdopodobnie ponieważ widziałem skutki jednego wypadku. Na zakręcie - jakich tam są dziesiątki - leżał starszy motocyklista, a obok jego BMW K1200S. Czy to odrobina piasku czy błąd kierującego zadecydował o poślizgu tego nie wiem, ale nie wyglądało to na nic poważnego. Oczywiście ambulans był już na miejscu, więc wszystko było pod kontrolą.

Po ponad godzinie byłem już u prawie u celu. Koniec szosy na wysokości 2369m n.p.m. Z jednej strony, ponad 100m niżej przepływa strumień, powstały z roztapiającego się lodowca, zaś z drugiej widoczna jest ostra ponad tysiąc pięćset metrowa ściana Grossglocknera, który mierzy 3798m. Podjeżdżając na ostatni parking, dostrzegłem jedno wolne miejsce - więc szybko, żeby ktoś nie zajął. Ok, miejsce jest moje! Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiam, ale tym razem przeszła mi myśl: „Czy zablokować kierownice? Tutaj, pośród samych BMW, Goldwingów i kilku Ducati nikt nie nawet nie pomyśli o bandicie. Ale co mi szkodzi – zablokuję...” I wtedy zaczęły się kłopoty... Pech chciał, że kluczyk zablokował się w stacyjce pomiędzy pozycją OFF a LOCK. Próbowałem ruszać kierownicą i delikatnie – żeby nie ułamać kluczyka w stacyjce – ją odblokować. Od ojca dostałem instrukcję, żeby spróbować na uniesionym przednim kole tego samego manewru. Nic to nie dało. Próbowali też inni motocykliści - i starsi, i młodsi. Nic nie pomogło. Postanowiłem, że udam się do informacji turystycznej i poproszę o pomoc. Na miejscu był miły Pan, który szybko wykręcił numer do ÖAMTC i zadzwonił po pomoc. Mieli przyjechać za trzydzieści minut. Minął czas, zapytałem Pana z informacji co jest grane - ten zadzwonił ponownie – „mechanik wyjechał” tyle usłyszałem. Nie pozostawało nic innego jak spróbować jeszcze odblokować stacyjkę, a nuż się uda. W pewnej chwili spostrzegłem jak niedaleko mnie podjeżdża Yamaha FJR1300 na polskich tablicach. Super! Polacy! Zawsze raźniej. Postanowiłem podejść i zapytać się czy mają może jakieś numery do assistance – w razie gdyby mechanik nie dojechał. Tak właśnie poznałem Olgę i Piotra, którzy również piszą dla ścigacza i byli w trakcie swojej wyprawy. Oczywiście otrzymałem namiary na assistance jednak postanowiłem jeszcze poczekać z telefonem. Olga i Piotr dotrzymali mi towarzystwa. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Ruszyli dalej dopiero, gdy przyjechał mechanik i odblokował kierownice – więc kiedy praktycznie wszystko już było ok. Bardzo sympatyczna para. Pozdrawiam Ich serdecznie!

Kierownica odblokowana, stacyjka działa. Cała naprawa zajęła ponad godzinę. Dowiedziałem się, że nie mogę zablokować ponownie kierownicy, ponieważ znów się kluczyk zakleszczy, a stacyjkę należy jak najszybciej wymienić. Pytając o koszt całej akcji i usłyszałem 200 Euro. Matko Boska... Gdybym był członkiem klubu ÖAMTC byłoby taniej, ale oczywiście nie jestem. Przy sobie miałem tylko 170 Euro, więc poszedłem do bankomatu znajdującego się w punkcie informacyjnym, aby wypłacić brakującą resztę. Na bankomacie natomiast widniał ogromny obrazek z przekreślonym symbolem VISA, zapytałem miłego Pana, gdzie mógłbym podjąć gotówkę i usłyszałem: Heiligenblut 10 km stąd... No to miałem niezły problem. Po chwili negocjacji mechanik zgodził się jednak na 170 Euro i czym prędzej odpaliłem maszynę zanim zdołałby się rozmyślić.

Droga z Grossglocknera była szybsza, zważając szczególnie na to, iż było już po siedemnastej, a niebo nie wyglądało ciekawie. Zrobiłem tylko jedną przerwę, bo mimo iż hamowałem w większości silnikiem wydawało mi się, iż czuję swąd rozgrzanych do czerwoności hamulców. Koszty interwencji dość nadszarpnęły mój budżet, który co prawda zakładał nieprzewidziane wydatki, jednak wolałem nie kusić losu i postanowiłem ruszyć powoli do domu. Miałem zamiar dojechać pod Salzburg i tam gdzieś znaleźć nocleg, ale nie byłem jeszcze zmęczony, a jechało się dobrze po autostradzie, więc trafiłem w okolice Wolfgangsee. Planując podróż pamiętałem, że jest tam kilka kempingów, więc z noclegiem nie będzie problemów. Kempingów, pensionatów, domów prywatnych oferujących noclegi było krocie jednak wszystko zajęte, a było już po dziewiętnastej. Co robić? Krótka decyzja - jadę dalej. Kolejne kwatery, pensjonaty również pełne. Pewna właścicielka pensjonatu poradziła, abym pojechał jak najdalej od jezior, przy których wszystko na pewno będzie zajęte. Spojrzałem na mapę, wkoło same jeziora! Spostrzegłem jednak, iż jestem nie tak daleko od Gmunden gdzie również planowałem nocować. Godzina dwudziesta pierwsza. Chce się przytoczyć znaną frazę: „ciemno, zimno, do domu daleko”. Z ciekawości włączyłem na nawigacji kierunek dom – dojechałbym na szóstą rano... Pod skórzaną kurtkę ubrałem jeszcze bluzę i ruszyłem dalej w stronę kempingu. Dotarłem na miejsce, ale po drodze też nie omieszkałem usłyszeć w kilku pensjonatach, że wszystko zajęte. Przy wjeździe do kempingu również widniała podobna tablica. Wjazd jednak był otwarty, podjechałem pod recepcję i zadzwoniłem pod wskazany numer z pytaniem czy mógłbym się rozbić, ponieważ zauważyłem kawałek wolnego miejsca. Nikt jednak nie odbierał... Podeszła do mnie młoda kobieta i zapytała w czym problem. Wyjaśniłem pokrótce swoją sytuację, na co powiedziała, że zanim urodziła dzieci to również podróżowała z mężem motocyklem i dlatego rozumie mój problem. Przesunęła nieco swojego campera dzięki czemu mogłem spokojnie się rozbić. Rodzina i dziewczyna odetchnęli z ulgą. Przejechałem 423km.

Dzień 4

Następnego ranka poszedłem zapłacić za spędzoną noc, co spotkało się z ogromnym oburzeniem właściciela jak śmiałem się rozbić skoro jest napisane, że wszystko zajęte. Zapytałem o zapewnienia z jego strony, które otrzymałem w mailu „iż na pewno znajdzie się jedno miejsce dla motocyklisty” na co usłyszałem, iż jest wysoki sezon i on nie może mi tego obiecać (o czym nie wspomniał w mailu)... Po krótkiej dyskusji przyjął pieniądze, a ja rozpocząłem pakowanie.

Wielki powrót. Dlaczego? Bo nawigacja wskazała 800km – tyłek będzie boleć pomyślałem. Zabolał mnie jednak kark, a to przez ciągły opór autostradowego powietrza. Poskutkowało to tym, iż przez prawie całe Czechy przejechałem leżąc na baku. Nigdy nie sądziłem, że ucieszę się iż u nas jest tak mało autostrad. Przeciskanie się przez Śląsk i jazda po drogach zniszczonych przez szkody górnicze pozwoliła mi trochę odpocząć. Wcześniej jednak zatrzymałem się na „obiad” w pierwszym lepszym McDonaldzie, w którym dostałem olśnienia. Wszystkie ekspedientki były śliczne! Dopiero wówczas uświadomiłem sobie, że w Austrii ciężko było „na czym oko zawiesić”. Ale jak to mówią – liczy się wnętrze. Po ponad 8 godzinach jazdy dotarłem wreszcie do domu.

Spostrzeżenia żółtodzioba

Jak wiadomo większość opowieści ma jakiś morał, można pokusić się o wyciągnięcie jakichś wniosków.

- Assistance trzeba mieć! - Nie wykupiłem go ponieważ motocykl przeszedł odpowiedni przegląd przed trasą i określono wówczas, że nie ma prawa się zepsuć. Finał historii już znacie. Jak mówi powszechnie znana fraza „shit happens” i dlatego warto być przygotowanym na dosłownie wszystko.

- Mimo maili zwrotnych od właścicieli czy przedstawicieli kempingów zapewniających iż „jedno miejsce dla motocyklisty zawsze się znajdzie” warto sobie jednak je zarezerwować. Ja nie wykonałem ostatecznie tej czynności ponieważ chciałem trafić na najlepszą pogodę. I tak było – jednak nie wiem czy gorączkowe poszukiwania o późnej wieczornej porze noclegu są tego warte.

Podsumowując jestem zadowolony z wyjazdu. Zobaczyłem kawałek świata, poradziłem sobie w kilku trudniejszych sytuacjach, a i satysfakcja z „wyczynu” również jest nie mała. Zachęcam każdego by się odważył – nieważne nie ważne czy samemu czy w grupie – i odwiedził Alpy, widoki naprawdę są tego warte. Ja prawdopodobnie w przyszłym roku uderzę w tym samym kierunku.

Pozdrawiam Mateusz!

Grossglockner 2
Grossglockner 3
Grossglockner straBe
od gory
NAS Analytics TAG

NAS Analytics TAG
Zdjęcia
trasa 1 dzien
trasa dzien 2
bandit gory
blekitne niebo
czolo Hochkonig
Gmuden camping 2
gory w chmurach
gory w tle
gory z daleka
Gosau domy
Gosau panorama
Grossglockner
Hochkonig detal
Mateusz Bandit
na szczycie
piekna pogoda
postoj
przed tunelem
przy rzece
rosa na bandicie
spacer
turysci
Vorderer Gosausee
wchodni Hochkonig
widoczek
w chmurach
Hallstatt
nocna wioska
wielka gora
Komentarze 11
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę