tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklami do Magadanu - powrót z Azji do Bielska
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG

Motocyklami do Magadanu - powrót z Azji do Bielska

Autor: Mariusz Antonik 2010.10.11, 16:43 12 Drukuj

Jak na komendę, obaj z Robertem walimy gleby w błocie, ja na lewą stronę, Robert na prawą. Nogi nam się na tym błocie po prostu rozjeżdżają. Nie daje się nawet podnieść motocykla, ponieważ koła ujeżdżają w bok. Pomaga dopiero podklinowanie kół

Będzie to już trzeci, ale zarazem ostatni epizod relacji z wyprawy Mariusza Antonika i Roberta Sirka. Na swoich Hondach XRV 750 Africa Twin panowie zaplanowali dojechać do Magadanu, a ich celem było "poznanie i spotkanie". Zapraszamy do lektury!

NAS Analytics TAG

Po dwóch dniach pięknej pogody i pełnego luzu dowiadujemy się o problemach z naszym morskim transportem z Władywostoku do Magadanu. Po pierwsze okazuje się, że koszt transportu od motocykla wynosi 1000 $, a nie 500 $, poza tym trzeba nań czekać aż 10 dni. Nie mamy tak dużo czasu, więc postanawiamy wrócić tą samą drogą do Skorowodino i dalej do Ułan-Ude, skąd pojedziemy już w kierunku granicy rosyjsko-mongolskiej.

Następnego dnia wymieniamy olej w naszych motorkach i przednią oponę w Afice Roberta, ponieważ jest mocno pocięta przez kamienie. Następuje załamanie pogody: zaczyna obficie i bezustannie padać deszcz. Po ponad dobie intensywnych opadów mamy serdecznie dosyć. Drugiego dnia ulewy poddajemy się, zwijamy namioty w strugach deszczu i postanawiamy czym prędzej opuścić ten deszczowy obszar.

Przez ponad godzinę przeciskamy się motocyklami w ogromnym korku i ulewnym deszczu, a dopiero mijając rogatki miasta, oddychamy z ulgą. Niestety, nie udaje się nam tego dnia opuścić deszczowej strefy, stąd też zarządzamy nocleg w motelu.

Drogę z Władywostoku do granicy mongolskiej pokonujemy w 6 dni, robiąc sobie dwa dni luzu. To trochę wymuszony odpoczynek, ponieważ nasze mongolskie wizy nabierają ważności dopiero 27 lipca (z Władywostoku wyjechaliśmy 19. lipca). Koniec końców i tak udaje nam się wjechać do Mongolii 2 dni wcześniej, niż przewidują wizy.

Po przejechaniu zaledwie kilkudziesięciu kilometrów od granicy w Kiahcie wiem już, że pokocham ten kraj. Bezkresne stepy przeplatane pięknymi górami są niesamowitą odmianą po monotonii syberyjskiej tajgi i kilkusetkilometrowych prostych. Pierwszy biwak w Mongolii zakładamy na wzniesieniu, z którego rozciąga się zapierający dech w piersiach widok. Następnego dnia dojeżdżamy do Ułan-Bator, gdzie pod swoje skrzydła bierze nas Nomi, Mongołka, świetnie mówiąca po polsku, z którą nawiązaliśmy kontakt jeszcze w kraju. Jest przesympatyczna, pomaga turystom z Polski i organizuje również dla nich wyprawy na Gobi i w inne ciekawe miejsca w Mongolii. Dzięki niej nie mamy problemów ze znalezieniem taniego motelu i świetnej knajpy, w której biesiadujemy do późna. Drugi dzień w Ułan-Bator to przede wszystkim zwiedzanie muzeów, zakupy i luzik przy lokalnym piwku.

Następnego dnia rano, żegnani przez Nomi, jej męża i córeczkę, ruszamy w stronę dawnej stolicy Mongolii i siedziby Czyngis-chana, Karakorum. Miejsce ciekawe, ale na kolana nas nie powala. Od Karakorum na zachód nie ma już co liczyć na utwardzoną drogę, więc dzienne przebiegi z 700-800 km spadają do max 250 km. Droga to na przemian piach, żwir lub błoto, ale krajobrazy za to oszałamiające. Mieliśmy raz nawet okazję zobaczyć największego ptaka Mongolii - sępa czarnego, poza tym sokoły i orły. Z Karakorum jedziemy na zachód w kierunku jeziora Białego w pobliżu miejscowości Tariat. Po drodze kupujemy kumys od miejscowego hodowcy jaków. Ten napój o wielowiecznej tradycji okazuje się całkiem smaczny.

Następne dni to walka z mongolskimi drogami lub ich brakiem. Do granicy w Artsurii dojeżdżamy po ciężkim 150-kilometrowym piaszczystym odcinku, który wypompowuje nas totalnie. Dodatkowo jeszcze łapię gumę w tylnym kole, a wymiana dętki na pustyni przy 35-stopniowym upale nie należy do przyjemności. Na granicy dowiadujemy się, niestety, że to przejście jest tylko dla Rosjan i Mongołów. Okazuje się, że jedynym przejściem granicznym, które odprawia cudzoziemców, oprócz tego w Kiahcie, jest Taszante, więc wykończeni wracamy 70 km tą samą drogą.

Następne dwa dni jedziemy do Ulaangoom, z którego do granicy w Taszante jest tylko 250 km. Wspomnieć w tym miejscu muszę o tym, iż kilka dni wcześniej spotkaliśmy w środku Mongolii motocyklistów (trzech Finów i Irlandczyka), którzy poradzili nam, abyśmy nie jechali do Taszante „główną" drogą, ale na wysokości jeziora Uureg Nuur odbili na południe w kierunku miejscowości Hotgor (drogi tej nawet nie ma na mapie) i dalej pruli aż do jeziora Achit Nuur. Następnie mamy je ominąć od strony południowej, a następnie kierować się na północny zachód aż do trasy w kierunku granicy. Całe to dosyć spore koło mieliśmy zrobić, ponieważ główną drogę przecinała spora rzeka, przez którą nie sposób było się przeprawić na motocyklach ze względu na wartki nurt i głębokość około 1,50 m.

To początek najcięższego odcinka całej naszej wyprawy. Jakieś 50 km za Ulaangoom odbijamy na południe i wspinamy się na 2500 m n.p.m. Wjazd na pierwszą przełęcz to czysta przyjemność: piękna pogoda i niesamowity widok na lodowce Ałtaju, później niewielkie problemy ze znalezieniem właściwej drogi na drugą jeszcze wyższą przełęcz. I tutaj zaczyna się zabawa. Pokonanie 15 km stromego kamienistego podjazdu zajmuje nam ponad godzinę, zjazd okazuje się już trochę mniej stromy, ale za to z błotnymi niespodziankami. Na dole - zadowoleni z siebie - mówimy, że gorszej drogi to już „chyba" nie będzie i właśnie rzeczone "chyba" było niepotrzebne, bo dwie godziny później moja Africa topi się w niewinnie wyglądającej kałuży tak, że nie widać kufrów ani siedzenia. Grzęznę w niej dwa razy, ale jakimś cudem, brodząc do pół uda w śmierdzącej brei, wyciągamy z Robertem motocykl. Pokonanie tego około kilometrowego odcinka zajmuje nam dobrą godzinę. Robi się na tyle poważnie, że nawet nie mamy sił i ochoty na robienie zdjęć, do czego też nie zachęca nas ulewa. Wydostajemy się w końcu na piaszczystą drogę i jedziemy - byle dalej od tych bagien. Nagle z piaszczystej droga zmienia się w rozmiękłe klepisko i po około 50 m, jak na komendę, obaj z Robertem walimy gleby, ja na lewą stronę, Robert na prawą. Nogi nam się na tym błocie po prostu rozjeżdżają. Nie daje się nawet podnieść motocykla, ponieważ koła ujeżdżają w bok. Pomaga dopiero podklinowanie kół i po paru minutach ubłocone motorki stoją pionowo. Jeszcze tylko pół godziny walki i jesteśmy znów na piachu. Znajdujemy w końcu właściwą drogę do Tsagaannuur i znów wspinamy się na 2500 m n.p.m., ale tym razem nad przełęczą górują 3- i 4-tysięczniki Ałtaju, przez co temperatura spada do około 5 st. C, a my - przemoczeni i zmordowani, telepiemy się z zimna na ubłoconych Afrikach.

Za Tsagaannuur, przerażająco wyglądającym, martwym (jak je nazwaliśmy) miastem, spotykamy czystych i pachnących bikerów z Rumunii na wymuskanych KTMach, jadących od granicy. Rumunii przyglądają się nam i naszym motocyklom, a w ich oczach gaśnie zapał do dalszej jazdy. Rzucam: "Ciężka droga przed wami chłopaki!". I wtedy dwóch zaczyna marzyć o powrocie do Rosji...

W Taszante okazuje się, że tego dnia nie przekroczymy granicy, ponieważ jest ona czynna tylko do 18:00 ( a jest 18:15). Z pomocą przychodzi nam przemiła starsza pani, która zaprasza nas do swej ciepłej i przytulnej jurty, gdzie możemy się zagrzać, najeść i wysuszyć przemoczone rzeczy. W nocy temperatura na zewnątrz spada do ok. -5 st. C i rano cienka warstwa ziemi jest zamarznięta, a z nieba nieśmiało sypie drobny śnieg.

Na granicy szybka odprawa i jesteśmy znów w Rosji. Droga powrotna z Mongolii to zasuwanie codziennie przez 7 dni, od rana do nocy. Dzienne przebiegi często przekraczają 1000 km, co w temperaturach sięgających ponad 40 st. C w cieniu jest trochę męczące. Do Polski dojeżdżamy bez większych problemów; jedynie mój motocykl ma na Ukrainie małą elektryczną awarię, którą szybko usuwam.

Cała wyprawa zajęła nam 46 dni, w czasie których przejechaliśmy dokładnie 24 310 km. Każdy motocykl przepalił około 1400 litrów benzyny, zużyliśmy po dwa komplety opon i jeden zestaw napędowy.

Chciałbym serdecznie podziękować w imieniu Roberta i moim, wszystkim, którzy trzymali kciuki za powodzenie naszej wyprawy.

Podziękowania również kieruję naszym patronom medialnym, którymi są; Pascal, Ścigacz.pl, WP, Extremium oraz Motocykl, a także firmie Hydro-Instal i jej właścicielowi za mały sponsoring, a przede wszystkim za udzielenie 8 tygodni urlopu w szczycie sezonu.

Wielkie dzięki dla Ciebie Robert. Przede wszystkim za to, że namówiłeś mnie na ten wyjazd i wziąłeś na siebie ogromną część spraw organizacyjnych, a także za te dziesiątki tysięcy kilometrów, których pokonanie w Twoim towarzystwie było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Dzięki serdeczne przyjacielu!

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
Komentarze 9
Pokaż wszystkie komentarze
Autor:Tony 13/10/2010 09:55

Pełny szacunek panowie!

Odpowiedz
Autor: GH12 12/10/2010 22:41

Dobrze powiedziane

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG

Jaki olej do motocykla polecasz najbardziej?

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

  • 32 00
    tshirttylred.jpg
    Koszulka T-shirt Ścigacz.pl klasyk z dużym logo na plecach - męska czerwona rozmiary XS-XL
    kup teraz
  • 799 00
    mototentt.jpg
    Mototent garaż na motocykl XL
    (wymiary: 3 x 1,2 metra)
    kup teraz
  • 89 00
    Oxford-Dormex-Indoor-Motorcycle-Cover.jpg
    Oxford Dormex (rozmiar L) -Pokrowiec na motocykl pod dachem
    kup teraz
NAS Analytics TAG
na górę