Martin, czy Bagnaia, kto zdobędzie tytuł w sezonie 2024? Analiza możliwych scenariuszy
Choć deszczowe zmagania o Grand Prix Tajlandii przybliżyły nas o kolejny krok do rozstrzygnięcia losów tytułu MotoGP, to jednak show znów skradł ktoś inny… Czy to właśnie on okaże się języczkiem u wagi na ostatniej prostej sezonu?
Choć w piątek na torze w Buriramie górą był zwycięzca GP Australii, Marc Marquez, to jednak w sobotę to Pecco Bagnaia zgarnął pole position, a Enea Bastianini zwycięstwo w sprincie.
Sobotni wyścig rozpoczął się zresztą wyjątkowo ekscytująco. Ruszający z trzeciego pola po wywrotce w Q2, Jorge Martin próbował desperacko odebrać prowadzenie obrońcy tytułu. W efekcie lider tabeli wywiózł szeroko i siebie i swojego włoskiego rywala, oddając prowadzenie Bestii.
Bastianini nie oddał go już do samej mety, podczas gdy Martin i Bagnaia uzupełnili podium, poza którym znalazł się tym razem Marquez.
Choć nie był w stanie nawiązać walki o zwycięstwo, to jednak wyprzedzając Bagnaię, Jorge Martin powiększył swoją przewagę w tabeli z 20 do 22 punktów. To oznacza, że od tego momentu Hiszpan może już wszystkie pozostałe wyścigi (i sprinty) kończyć "zaledwie" na drugim miejscu, a tytuł i tak będzie jego.
To bardzo komfortowa, chociaż wciąż nie całkowicie bezpieczna poduszka. Martin przekonał się zresztą o tym w niedzielę.
Wyścig główny odbył się na mokrym torze, na którym obrońcę tytułu naciskał Marquez, podczas gdy Martin - po mocnym początku, zaczął zostawać coraz mocniej z tyłu.
Na półmetku wyścigu Marquez zaliczył jednak uślizg przedniego koła w ósmym zakręcie i kiedy już wydawało się, że wyratuje się łokciem przed wywrotką, jego sunące po asfalcie Ducati podbiło na krawężniku i sześciokrotny mistrz świata wylądował na deskach.
Niewiele brakowało, a chwilę później dołączyłby tam do niego Martin, który dosłownie sekundy później także wyjechał w tym miejscu szeroko. Po wszystkim lider tabeli podziękował Marquezowi za to, że ten swoją wywrotką poniekąd ostrzegł go przez niebezpieczeństwem.
Od tej chwili pierwsza dwójka prowadziła swój pojedynek już tylko w trybie korespondencyjnym. Dla kogoś, kto właśnie w tym momencie włączył telewizor, wyścig o Grand Prix Tajlandii w swojej drugiej połowie mógł wydawać się tylko nudną procesją.
Trzeba jednak docenić ogromny kunszt pierwszej dwójki, która utrzymywała bardzo szybkie tempo i jechała na totalnym limicie, choć stawką było nie tylko zwycięstwo w wyścigu, ale też bezcenne punkty do klasyfikacji generalnej.
Choć przegrał walkę z Bagnaią, na mecie Martin cieszył się, jakby właśnie wygrał mistrzostwa. Po wszystkim Hiszpan przyznał, że wiele nauczył go błąd z Misano, gdzie zjechał po deszczówki, gdy zaczęło kropić, zamiast jechać za głównym rywalem.
"Zrozumiałem, że moja walka toczy się z Pecco, nieważne czy o pierwsze, czy o dziesiątce miejsce. Najważniejsze, to robić to, co on" - powiedział później Martin.
Podczas gdy on mógł cieszyć się z punktów, które zyskał po wywrotce Marqueza, Bagnaia nie był nią pocieszony. "Pomyślałem, że zyskam mniej punktów nad Jorge, bo byłem pewny siebie w tej walce" - powiedział Włoch, który ewidentnie był gotowy na walkę o zwycięstwo, gdyby Marquez jeszcze bardziej podkręcił tempo.
Tym bardziej, że po starcie wyścigu szybko zrozumiał, że przesychający krawężnik na wyjściu z pierwszego zakrętu daje dodatkową przyczepność i wykorzystywał go, aby odjeżdżać Hiszpanowi w pierwszym sektorze. Tutaj pomagało także urządzenie blokujące tylne zawieszenie, dużo bardziej zaawansowane w modelu GP24 względem GP23.
Marquez także był jednak pewny siebie. "Byliśmy dzisiaj najszybsi, ale nie najmądrzejsi" - przyznał później. Do Marca jeszcze wrócimy, ale zostańmy na chwilę przy walce o tytuł.
Na każdym kroku pomiędzy Martinem a Bagnaią widać ogromny, wzajemny szacunek. Co prawda czasami pojawiają się drobne docinki (np. w sobotę odnośnie limitów toru Martina), ale sportowy duch walki tych dwóch sprawia, że trudno mówić tu o walce "tego dobrego z tym złym".
Mimo wszystko podczas niedzielnej konferencji prasowej po wyścigu wydarzyło się coś ciekawego. Podczas swojej wypowiedzi Pecco przyznał, że "w 2022 roku motocykl Martina nie był tak dobry" jak jego. W tym momencie Martin zaklasnął w dłonie, uśmiechnął się z ulgą na twarzy i przyznał "wreszcie".
Rzeczywiście w 2022 roku fabryczny duet postanowił w ostatniej chwili zrezygnować z nowych, nerwowych silników i wrócić do specyfikacji 2021, podczas gdy Martin i Zarco musieli się męczyć z bardzo niewdzięcznymi jednostkami napędowymi, które potencjalnie kosztowały Hiszpana szansę na walkę o tytuł.
Na dwie rundy przed końcem sezonu 2024 Martin staje jednak przed kolejną szansą. Potencjalnie ostatnią, biorąc pod uwagę przyszłoroczną przesiadkę na dużo mniej konkurencyjną Aprilię.
Jego przewaga nad Bagnaią to 17 punktów na 74 możliwe jeszcze do zdobycia. Teoretycznie więc Martin po tytuł może sięgnąć już w niedzielę w Malezji, ale równie dobrze do Walencji będzie mógł udawać się jako wicelider tabeli, więc wszystko jest jeszcze możliwe.
Jednocześnie trzeba przyznać, że presja faktycznie jest na Pecco, który nie może pozwolić sobie na najmniejszy błąd, a jednocześnie nie może liczyć na pomoc z żadnej strony. Odprawiony z kwitkiem Bastianini będzie w dwóch ostatnich wyścigach walczył na własny rachunek. Nie tylko on…
Nie tylko o tytuł…
Po Grand Prix Tajlandii matematyczne szanse na tytuł mają już tylko Martin i Bagnaia, ale Marquez i Bastianini nadal walczą o tytuł drugiego wicemistrza i cenne zwycięstwa. Nie jest więc wykluczone, że wejdą w paradę pretendentom do korony.
W Buriramie Hiszpan znów skradł show, po swoim wypadku przebijając się przez stawkę i zderzając z byłym kolegą z ekipy, Joanem Mirem. Po wszystkim Marquez tłumaczył, że przecież zrównał się z rodakiem na hamowaniu, ale ja nie do końca kupuję jego wyjaśnienia.
Tak samo nie kupuję tłumaczenia Franco Morbidelliego, który w absurdalny sposób storpedował Fabio Quartararo, po czym kilka kółek później sam wylądował na deskach.
Szkoda mi tylko Francuza, który liczył na mocny weekend - tak bardzo potrzebny w obliczu braku konkurencyjności Yamahy (nawet Rins mówi, że Honda robi dzisiaj "lepiej" praktycznie wszystko).
Kupuję za to wyjaśnienia drugiego z Marquezów, Alexa, który przewrócił się na okrążeniu wyjazdowym na pola startowe. Po wszystkim tłumaczył, że chciał sprawdzić inną linię w bardziej mokrym niż podczas warm-upu, 11 zakręcie i finalnie cieszył się, że to zrobił. Gdyby nie ten "test", Alex sprawdzałby przyczepność podczas wyścigu i zaliczył wywrotkę właśnie wtedy. To pokazuje, jak wiele smaczków dzieje się na naszych oczach podczas rywalizacji w MotoGP.
Tymczasem podium w Tajlandii uzupełnił Pedro Acosta, który na finiszu objechał Jacka Millera. Hiszpan ma ostatnio trudny okres, bo wyścigi poza Europą; w Japonii, Australii i (w sobotę) w Tajlandii, kończył na deskach.
Trudny okres przechodzi także KTM, którego fatalne wyniki finansowe doprowadziły ostatnio do lawiny zmian w zarządach marek należących do Stefana Pierera i mogą wpłynąć także na szerokość strumienia Euro przelewanych na projekt wyścigowy. Podium Pedro i Austriaków mocno więc cieszy.
Pytań bez odpowiedzi mamy już coraz mniej. Kto skradnie show w Malezji? Czy na torze Sepang poznamy tegorocznego mistrza? A może sytuacja znów zmieni się o 180 stopni?
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze