Małe pojemności na duże odległości!
Turystyka motocyklowa jednoznacznie kojarzy się nam z dużymi i mocnymi motocyklami oraz solidnym przygotowaniem do pokonywania dużych odległości. Tymczasem dwóch naszych czytelników udowadnia, że wystarczą również mniejsze pojazdy, dzięki którym można realizować marzenia o podróżowaniu na dwóch kółkach. Oto krótki materiał z wyjazdu nad polskie morze oraz kilka słów od samych uczestników wyprawy.
Jako młody motocyklista chciałbym się pochwalić, że jako 17-latek spełniłem marzenie i pojechałem motocyklem nad morze(1311km). Tym wyjazdem chciałbym zachęcić wszystkich młodych ludzi, do spełniania swoich marzeń, bo naprawdę warto.
Sobotnie popołudnie, kombinujemy z kumplem jakby tu pojechać nad Bałtyk, jak spełnić jedno z marzeń? Pozwolenie od rodziców jest, pieniądze są, nocleg jest, maszyny są, ale nie ma pogody. Sprawdzamy motocykle, lekki spontan, ale na spontanie wszystko wychodzi. Planujemy wyjechać o 7 rano w poniedziałek. Czekam w garażu na Kamila, który przyjeżdża w deszczu i już jest cały mokry. W tym momencie motywujący SMS od Radka: "Jeźdźcie, nie patrzcie na pogodę. Powodzenia!".
Zaopatrujemy się w zrywki jednorazowe, kurtki przeciwdeszczowe i startujemy kilka minut po 8. Pogoda nie rozpieszcza, leje jak z cebra. Pierwsze tankowanie, kawa, zmiana zrywek i pociskamy dalej. Kilometry mijają i mimo takiej pogody, pod kaskiem pojawiają się uśmiechy. Przecież spełniamy marzenia! Ale w głowie kłębią się pytania: a co jeśli… ale wyrzucamy je z głowy! Na wysokości Świebodzina przestaje padać! Krótki przystanek pod Jezusem Chytrusem, parę fotek i jedziemy dalej.
Po godzinie nimbostratus po raz kolejny daje o sobie znać wyrzucając swoją zawartość prosto na nas. Przejechaliśmy już 150km w deszczu, jedziemy dalej! Wjeżdżamy do Zachodnio-Pomorskiego, przestaje padać, a naszym oczom ukazują się fajne, kręte drogi otoczone mnóstwem jezior. Kurde, to chyba raj. 20km dobrego winklowania, ale po takich opadach odpuszczamy, ale już wiemy, że Szwajcarię Połczyńską na pewno odwiedzimy jeszcze raz przy dobrej pogodzie. Ostatnie wzniecenie nimbostratusa i już ostatecznie daje nam spokój. Docieramy do celu 15 minut po 15, robiąc równo 400km. Ciepła kąpiel, kawa i ekscytacja, "Ej, zrobiliśmy to!". Reszta dnia mija przyjemnie, wspominanie trasy, planowanie następnych dni. Zmęczeni drogą kładziemy się spać. Rano budzi nas dobra pogoda, kombinezony względnie wyschły, ponad 25C, kierunek Szwajcaria Połczyńska! Z 20km trasy wybieramy jeden lewy, szybki zakręt, który dość długo katujemy od czasu do czasu relaksując się widokami jezior. Slidery prawie przytarte, można wracać. Kolejnego dnia wybiera my się już na plażę, dojeżdżamy do ostatniego wejścia na plażę, aby zrobić sobie pamiątkową fotę. Tutaj pozytywnie zaskoczyła mnie relacja wielu ludzi, którzy podchodzili, zadawali różne pytania i życzyli nam powodzenia. Wielkie dzięki im za to!
Teraz moment na chillout, plaża, morze, motocykle i dziewczyny, czego chcieć więcej? Resztę dni spędzamy na objeżdżeniu ciekawych punktów w okolicy, m.in. Muzem Oręża Polskiego w Kołobrzegu czy Borne Sulinowo. Pogoda w końcu dopisuje naszej wyprawie i każdy kolejny kilometr sprawia nam coraz więcej radości. Nadchodzi dzień powrotu, pożegnanie i startujemy przy dobrej i słonecznej pogodzie. Warunki do jazdy idealne. Po 100km pierwszy przystanek, mały głód daje o sobie znać, szybka przekąska i śmigamy dalej. Po następnych 100km zatrzymujemy się na stacji paliw. Pogoda przed nami idealna, ale gdy się obróciłem zamarłem. Będzie lało.. Szybko tankujemy i ruszamy aby dojechać przed ulewą do Zielonej Góry. Kilometr za CPN przed nami nic nie widać, nimbostratus znowu sobie przypomniał ale tym razem jeszcze mocniej. Zawracamy na stację i czekamy aż chociaż w małym stopniu przestanie padać. Po ponad 30minutach udaje nam się wrócić na drogę, chociaż kolejne 100km do Zielonej Góry nieustannie padało. Dłuższy przystanek w Zielonej, jedzenie i szybkie suszenie gratów, a za oknem wchodzi słońce. To mi się podoba! Ruszamy w słoneczku i w mgnieniu oka pokonujemy ostatnie 100km. Mijając tabliczkę "Pieńsk" euforii nie było końca!
Dwóch 17-latków pojechało nad morze, robiąc lekko ponad 1300km. Zrobiliśmy to! W tym miejscu trzeba szczególnie podziękować naszym rodzicom za wsparcie i za pozwolenie na wyjazd. To dzięki Wam spełniliśmy marzenia. (…).
Pozdrawiam, Wiktor!
Komentarze 20
Pokaż wszystkie komentarzeW 2007r, również mając 17 lat pojechałem skuterem 50ccm nad morze, na Mazury i w Bieszczady :) W sumie 2400, rekord jednego dnia - 870km.
OdpowiedzNie ma to jak z bielska trasa do kołobrzegu i remont silnika w Jawie 50 Mustang na poboczu ;D Na takich sprzętach jak 125 to bajka jeszcze przy dzisiejszych drogach, kombinezonach i innych ...
OdpowiedzJa w wieku 16 lat z kolegą pojechałem nad Morze Bałtyckie z Puław a kolega z Zamościa. Każdy na swoim simsonie. Pozdrawiam istniejące jeszcze wtedy Simsony.net, Maciek ...
OdpowiedzA ja w urlop zrobiłem traskę Warszawa - Koszalin - Szczecin - Chałupy - Warszawa. Razem prawie 1500km i też czasem padało ale było za****** :D i choć jechałem dużo mocniejszym sprzętem to w deszczu...
OdpowiedzZabieram się za rok do wypadu własnie tym moim dziwadłem GSXF i 600 wydaje sie wystarczająca na taką przygodę zwłaszcza żeby spokojnie sobie wszystko obejrzeć. A co do 125 to spoko się wydaje ale ...
OdpowiedzZabieram się za rok do wypadu własnie tym moim dziwadłem GSXF i 600 wydaje sie wystarczająca na taką przygodę zwłaszcza żeby spokojnie sobie wszystko obejrzeć. A co do 125 to spoko się wydaje ale ...
Odpowiedz