Jazda bez prawka - długoterminowy koszmar na własne życzenie [FELIETON]
Prawo jazdy, prawko, plastik, lejce… wiele określeń, jedna wspólna cecha - nigdy, przenigdy nie wsiadajcie bez tego na motocykl. Jazda bez uprawnień może skończyć się smrodem, przy którym awaria warszawskiej oczyszczalni ścieków to przeciek cysterny z szamponem "Zielone Jabłuszko".
Podstawowa zasada gier hazardowych jest taka, że kasyno zawsze wygrywa. Prędzej czy później, nawet z początkową stratą, zawsze wyjdzie na swoje. Podobnie jest z być może wciągającą, ale bardzo niebezpieczną grą losową, jaką jest prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu bez ważnych uprawnień. Jeśli w dodatku tym pojazdem jest motocykl, to można śmiało mówić o rodzaju misji samobójczej - przynajmniej pod względem prawnym i finansowym.
Przy niszczącej dalsze życie lawinie, która czeka w przypadku, kiedy coś pójdzie nie tak, podstawowe kary za prowadzenie jednośladu bez wymaganych uprawnień są śmiesznie niskie. 200 zł mandatu za motorower, 300 lub 500 za motocykl, w zależności od tego, czy posiadacie prawo jazdy innej kategorii. Pozornie warte ryzyka. To jednak tylko słodka wisienka na szczycie tortu możliwych kar, a czająca się pod spodem śmietana i biszkopt są obficie nasączone aromatem dotkliwych konsekwencji.
Na każdego w końcu trafi
Statystycznie każdy z nas przynajmniej raz w sezonie jest kontrolowany przez drogówkę. Piszę "statystycznie", ponieważ niektórym nie zdarzyło się to od lat, a inni rozmawiają z miłym towarzystwem w śmiesznych czapkach niemal co tydzień. Można natomiast przyjąć, że motocykliści mają zdecydowanie większe szanse na kontakt z policją, niż kierowcy aut. Pierwszą przyczyną jest stosunkowo niewielka ilość jednośladów w ruchu drogowym, które automatycznie zwracają na siebie większą uwagę. Nawet jadący z naprzeciwka patrol potrafi zawrócić i na "bombach" dogonić spokojnie jadącego motocyklistę, by z ciekawości zapytać o model, pojemność i literki na prawie jazdy. To akurat przykład naszego redakcyjnego kolegi z ostatniego tygodnia.
Drugi koszyk szans związany jest z dużo większą podatnością na uczestnictwo w zdarzeniach drogowych. Nie oszukujmy się, specyfika motocykli wymaga posiadania ogromnego zapasu szczęścia, nawet jeśli jest ono poparte dużymi umiejętnościami. Różne badania podają różne wartości, ale generalnie wybierając się w podróż jednośladem mamy kilkanaście razy większą szansę na udział w wypadku, niż jadąc autem. Mówi się, że każdy motocyklista albo już leżał, albo dopiero będzie. Zaczynając od niegroźnych parkingówek, po efektowne gleby solowe lub w towarzystwie, zderzenia z innymi pojazdami czy potrącenia pieszych.
Krupierzy bez emocji
I właśnie takie sytuacje są jak ponure "sprawdzam" przy partyjce pokera. Biorąc udział w zdarzeniu drogowym musicie być pewni, że wszystkie papiery macie na tip-top. Dotyczy to nie tylko uprawnień, ale też stanu faktycznego motocykla, w szczególności ewentualnych kombinacji z pojemnością skokową czy np. rejestracją na A2 dużo mocniejszych maszyn.
Motocyklista uczestniczący w wypadku jest obserwowany z każdej strony jak ranna zebra na sawannie. Do policji, sądów, ubezpieczycieli, poszkodowanych oraz ich rodzin dołączyły w ostatnich latach inne, bardzo groźne drapieżniki - kancelarie odszkodowawcze. Możecie być pewni, że dobiorą się do was przez każde uchybienie w papierologii jak bakterie przez najmniejszą nawet ranę. Co więcej, w tym przypadku alkohol jej nie odkazi, tylko dodatkowo boleśnie poszerzy.
100 kafli odroczonej pokuty
Jaskrawy przykład opisywaliśmy w ostatnich dniach. W skrócie - motocyklista 17 lat temu jadąc bez prawka śmiertelnie potrącił pieszego. Zapłacił wtedy 30 tysięcy zł odszkodowania, a niedawno, dostał wezwanie do zapłaty kolejnych 99 tysięcy. Rodzina zmarłego z pomocą kancelarii wyciągnęła te pieniądze od ubezpieczyciela, a ten korzystając z tzw. regresu zażądał ich zwrotu od sprawcy. Sąd sprawę przyklepał, a motocyklistę czeka teraz spłata 36 rat po 2750 zł.
Kij w szprychy
Czy jako redakcja portalu motocyklowego możemy do czegokolwiek zmuszać? Do jazdy z uprawnieniami, w odpowiednim stroju, w odpowiedzialny, przepisowy sposób? Oczywiście nie. Mam jednak przekonanie, że jako medium docierające do setek tysięcy motocyklistów mamy obowiązek regularnie zwracać uwagę na konsekwencje. Zniszczyć życie sobie i swojej rodzinie w jednej sekundzie jest bardzo łatwo. Nie chodzi tylko o fizyczne rany, złamania czy trwałą niepełnosprawność. Są to również ogromne kwoty odszkodowań, które wchodząc nam na plecy mogą praktycznie sparaliżować jakikolwiek życiowy rozwój.
Jeśli potrącanie z pensji przez 3 lata prawie 3 tysięcy zł nie jest dla niektórych z was problemem, to pozostaje nam tylko pogratulować. Dla dużej większości, w tym dla nas, to jednak finansowa kaplica. A przecież to i tak względnie łagodny wymiar kary. Zasądzane sumy bywają wielokrotnie wyższe. Czy w tym momencie uprawiamy straszonko? Tak, jak najbardziej, bo jest się czego bać. Na sali sądowej uśmieszki szybko znikają z twarzy nawet największych chojraków. A sępy w garniturach siedzą, obserwują i czekają. Kiedy ruszą na żer, nie będzie czego zbierać.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze