Hondami na Murmañsk - witajcie w Rosji!
Dojeżdżamy do naprawdę sporej przeszkody, którą trzeba sprawdzić przed wjazdem. Środek głęboki, ale lewa stroną powinno dać radę. Przejeżdżam pierwszy, a Tomek mnie asekuruje. Okazuje się że jednak nie jest najgorzej…
Poranek po 5. godzinach spania bywa trudny. Zbieramy się choć wyglądem bliżej nam do zombi niż ludzi. W hotelu śniadanie jest dopiero od 8. więc ruszamy głodni. Oczywiście na dworzu mży. Estońsko-rosyjskie przejścia graniczne dają nam możliwość rezerwacji miejsca w kolejce za kilka euro. O wybranej godzinie podjeżdżamy na parking dla oczekujących. Sprawdzenie dokumentów odebranie kwitka i czekanie gdy nasze numery rejestracyjne wyświetlą się na tablicy. Po chwili pobiega zdziwiony gość z obsługi na co czekamy bo jednak mamy jechać. Ot graniczny rozgardiasz. Dwa razy nie trzeba nam powtarzać - dajemy na właściwą granicę. Chwila kluczenia po mieście i stoimy pod szlabanem. Estońska cześć szybko i sprawnie. Zjeżdżam z góry na most, a Tomka nie ma. Jeden, drugi, trzeci samochód. Co jest?
Okazuje się że wczoraj jak przeszedł na rezerwę nie dotankował motocykla. Znów moja XR'a robi za dojną krowę. Samochodów już całkiem sporo, a rosyjski szlaban dalej zamknięty. W końcu podchodzi pogranicznik i rozdaje małe i duże karteczki. Podjeżdżamy pod budynek celników i znowu czekanie. Obok "trzepią" autobus. Na szczęście przestało padać. Nareszcie mamy oddać małe karteczki imigracyjne na których mamy zbierać pieczątki w hotelach. Duże są po rosyjsku, ale kojarzę też angielską wersję. Zagaduję o nie młodą wysoką celniczkę. Szkoda że ma na palcu obrączkę. Pamiętam ze 4. lata temu sporo się z papierami namęczyliśmy. Teraz wszystko każą napisać trochę na odczepnego. Ostatnia pieczątka i witamy w Rosji!
Nasza cała wygłodniała czwórka udaje się na stacje paliw. Najpierw poimy konie zdrową i tanią benzyna 92, a potem sami raczymy się kawą i hamburgerami. Plan na dalsza część dnia to dojechać do mojego przyjaciela z czasów studenckich, który ożenił się z Rosjanką i mieszka w Petersburgu. Po 50. kilometrach stajemy na chwilę przerwy - kilka nocy pod rząd i za mało snu robią swoje.
Dawną stolicę Rosji omijamy morska obwodnicą, przy okazji zaliczając miasteczko Kronsztad strzegące dostępu do portu. Kilka fotek pod pomnikiem Wielkiej Wojny ojczyźnianej, objazd głównymi ulicami i lecimy dalej. Autostrady dookoła dawnego Leningradu są nudne jak flaki z olejem, dlatego na ostatnie 30.km wbijamy się na szutrówki. Z początku jest to idealna szeroka droga lecz z czasem robi się coraz ciekawiej. Kałuże coraz większe i błoto na którym K60 trzymają się tak jak nasze państwo - czysto teoretycznie. Dojeżdżamy do naprawdę sporej przeszkody, którą trzeba sprawdzić przed wjazdem. Środek głęboki, ale lewa stroną powinno dać radę. Przejeżdżam pierwszy, a Tomek mnie asekuruje. Okazuje się że jednak nie jest najgorzej, więc Tomka przejazd nagrywam. Ujeżdżamy dosłownie 100 metrów i czeka nas jeszcze lepsza niespodzianka...
Tym razem wyglada to na bardzo głęboki bród. Tomek słusznie zauważył że skoro Umba Highway ma tak wyglądać to lepiej przetestować takie przeprawy teraz. W dodatku blisko słychać tubylców upalających dwusuwa, więc jest szansa ze to ostatnia tak niespodzianka. Przechodzimy kilka razy odcinek i udaje się wybrać w miarę optymalna ścieżkę. Wjazd do wody i czuję jak motocykl idzie coraz głębiej. Na szczęście trafiam we właściwym miejscu i udaje się dostać na drugi brzeg. Po chwili Tomek tez melduje się po drugiej stronie. Ostatnie 5 km jest już całkiem w porządku i bezpieczne docieramy do celu.
Alex wita nas z całą rodziną i pytają jak droga. Gdy usłyszał którędy jechaliśmy to aż złapał się za głowę. Doprowadzamy się do stanu używalności i zasiadamy do wspólnego obiadu. Rodzice jego żony mają trochę krwi armeńskiej dlatego na stole lądują specjały z tamtych stron. My przywieźliśmy domowej roboty słoninę z Podlasia. Oczywiście nie może zabraknąć też najważniejszego rosyjskiego trunku. W międzyczasie gotowa jest ruska bania. Wasia, szwagier Alexa opowiada nam jak z niej korzystać. Najlepszy moment to gdy wiadro zimnej wody ładuje na głowie. Po wszystkim idziemy do lasu szukać pozostałości po linii Mannerheima broniącej Finlandii podczas wojny zimowej. Mimo połowy lipca ciągle są tutaj białe noce. Słońce wiszące nisko nad horyzontem rozświetla leśne polany w niesamowity sposób. Takich kolorów nie widać na codzień. Wchodzimy głębiej w las który nie jest tknięty ręką człowieka od czasu zakończenia wojny. Mimo to widać jej ślady - wysadzone kamienie, zapory przeciwczołgowe czy okopy. Na jednej ze skał wyryta jest postać fińskiego snajpera. Siali oni strach i spustoszenie w szeregach czerwonej armii. Nikt nie wie kiedy dzieło to zostało wykonane. Gdy wracamy reszta już śpi dlatego cicho kończymy wieczór.
Po odespaniu tych kilku krótkich nocy Alex zabiera nas na wycieczkę po okolicy. Między innymi do cerkwi zbudowanej kilka lat temu, bez jednego gwoździa. Wzorowana jest ona na tych, które znajdują się na wyspach solowieckich. Oczywiście gościnni Rosjanie nie wypuszczają nas bez obiadu. Na sam koniec została jeszcze rodzinna tradycja ochrzczenia nowego samochodu, jak jak to się robi ze statkami.
Godzina późna więc wiele nie zajedziemy. Kierunek obieramy na rejon Kelja - miejsce bitwy podczas wojny zimowej. Paliwa mamy mało, ale duża kolejka na najbliższej stacji nas zniechęca. Cóż czas powrotów do Sankt Petersburga, a kolejna widoczna na mapie jest za kilka kilometrów. Jak się okazało to ze stacja jest zaznaczona nie oznacza ze istnieje w rzeczywistości. Zastaliśmy ruiny bazy transportowej. Zaglądamy w zbiorniki i hmmm... na styk powinno wystarczyć do kolejnej. Po kilku kilometrach pojawiają się pierwsze pomniki, a droga robi się coraz ciekawsza. Spore kałuże, błoto, piasek, dziury. O nasze opony jakoś ciągną do przodu, tak jakakolwiek próba agresywniejszej jazdy kończy się postawieniem motocykla bokiem. Pytamy tubylców o stacje benzynowe lub chociaż możliwość odkupienia 5 litrów paliwa. Dojeżdżamy do wzgórza na końcu półwyspu gdzie znajdują się rozbite bunkry strzegące niegdyś Finlandii. Mieli stad znakomity widok na całą okolicę. Kilka fotek i lecimy dalej. W naszych motocyklach zbiorniki mają dwie komory i dwie rezerwy. Decydujemy ze wypalamy do zera po jednej z nich i przelejemy paliwo do drugiego motocykla i jeden z nas pojedzie na stacje benzynowa. Oby tylko byłca czynna całą dobę. Tomkowi gaśnie motocykl więc trzeba zacząć operację z paliwem. Nieco zrezygnowany pytam jednak jeszcze raz młodego Rosjanina o wachę - jechać za mną. Dostajemy zupełnie za darmo cały kanister.
Jeden problem rozwiązany teraz kwestia noclegu. Na nawigacji dostrzegam plażę nad Ładoga, w niedziele wieczorem powinna być pusta. Jakież duże było moje zdziwienie jak trafiamy na rosyjski obóz harcerski. Choć lepiej byłoby powiedzieć paramilitary. Podjeżdżamy i pytam się na wszelki wypadek czy możemy się gdzieś obok rozbić pod namiotami. Kobieta ze zdziwiona mina mówi ze gdziekolwiek. Rozstawiamy się pomiędzy drzewami dosłownie metr od plaży. Ja ogarniam ognisko, a Tomek wrzątek na kuchence benzynowej. Na koniec ustawiam na motocyklu kamerkę z trybie robienia zdjęć co minutę - ciekawe czy uda się uchwycić wschód słońca.
Z rana budzi nas deszcz... Zapowiada się kolejny przyjemny dzień. Zawijamy powoli majdan i gdy podchodzi do nas tubylec z prośbą o pomoc. Zakopał sobie dość mocno swoim Passeratti w piachu. Cóż nie po raz pierwszy niemiecka technika w Rosji wymiękła. Jeszcze szybka rundka motocyklem po plaży i lecimy zatankować do Priozerska. Na miejscu dość spory ruch. Z ciekawostek zauważam stojak z napojem energetycznym znanej firmy w wersji dla danej sieci stacji. Jak widać da się. Kawa, kanapka i lecimy dalej. Za miastem droga jest nowa, asfaltowa i szeroka. Odbijamy na boczne szutrówki. W Lahdenpohja zatrzymujemy się przy sklepie rybnym na obiad. Jest tu mnóstwo lokalnych przysmaków od karelskich pierogów przez kalakukku (ryba w cieście), uche (zupa rybna) po wędzone na gorąco ryby. Podjeżdżamy pod ruiny fińskiego kościoła, z którego zachowały sie praktycznie tylko boczne ściany. Po drugiej stronie ulicy stoi teraz cerkiew.
Głównym celem na dzisiaj jest zmiana opon. Odnajdujemy sklep "motocyklowy" w Sortavala i pytamy o zmianę opon. Każą podjechać od drugiej strony do... myjni. Zapowiada się ciekawie. Po profesjonalnym podwindowaniu motocykla za pomocą pniaka i dwóch desek panowie dumają co zrobić dalej. Gdy biorą się za odkręcanie przedniej osi bez poluzowania blokady wiem ze trzeba im mocno patrzeć na ręce... Po dłużej walce i przy solidnej dawce instrukcji jakoś się udaje. Gorzej ze padło łożysko w tylnym kole mojego motocykla. Na miejscu są tylko w wersji odkrytej. Tomka motocykl idzie na warsztat, a ja usiłuje znaleźć poprawne elementy. Drugi sklep jest już znacznie lepiej zaopatrzony. Przy okazji kupuje zapasowy spray do łańcucha i dętkę dla Tomka (jego przebita w Polsce nie nadawała się do naprawy). Nie ufając specjalistom od wymiany opon pytam gdzie można wymienić uszkodzone łożysko. Okazuje się ze syn sprzedawcy pomoże mi je wymienić, dorabiając nawet specjalny klucz. Po godzinie motocykl nadaje się do dalszej podróży. U Tomka też opony zmienione więc obieramy kierunek na marmurowy kanion w Ruskeala. Tuż przed celem Tomek znika mi z oczu. Zawracam w bocznej drodze i wracam do miejsca gdzie go widziałem ostatni raz. Nie ma go i jak na złość nie działają telefony. Po odczekaniu 45 minut jadę dalej aż do miejsca gdzie złapie zasięg. Okazało się ze rozładował się mu GPS i wylądował aż pod fińska granicą próbując mnie dogonić.
Do motocyklowego hostelu w Suojarvi może dotrzeć szutrami na skróty więc umawiamy się juz na miejscu. Ja lecę przepiękna krętą drogą nad brzegiem Ładogi. Gdy jestem 90 km od celu dostaję wiadomość ze wojsko go cofnęło i musi jechać tą samą drogą co ja. Czyli jest jakieś 1,5 godziny drogi za mną. Szutrówka do Siergieja jest w bardzo kiepskim stanie, dużo dziur. Zmierzch nie ułatwia jazdy. Padający deszcz rozmacza nawierzchnie która oblepia motocykl. Przednia lampa swieci niczym kaganek w bryczce, a przecieranie jej nie ma większego sensu... Dodatkowo znak ze na przestrzeni 80 km nie ma niczego...
Jadę praktycznie na ślepo starając trzymać się jasnych śladów na drodze. Utrzymanie prędkości powyżej 50 km/h jest nie lada wyzwaniem. W pewnym momencie mija mnie tir zarzucając dodatkowo spora ilością szarej mazi. Po ponad dwóch godzinach walki okazuje się że wrzuciłem złą pozycję w nawigacji i jestem w lesie... Na szczęście cel podróży był tylko 100m dalej o czym świadczy szyld zrobiony z pomalowanej na biało opony. Zasięgu znowu nie ma więc nie mam jak przekazać informacji Tomkowi. Siergiej oprowadza mnie po domku i pokazuje co gdzie jest. Jeszcze tylko 2h czekania na Tomka i można iść spać po długim i ciężkim dniu.
Spot (aktywny od dnia wyjazdu): http://morowiec.pl/pl/murmansk-2016-spot
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze