Ekipa Nasz Dakar przed Dakarem 2015
Rok 2014 był pełen treningów, rajdów i kolejnych przygotowań do Dakaru 2015. Łagodna zima pozwalała nam nieprzerwanie trenować weekendowo na pobliskich torach motocrossowych i jeździć enduro w terenie.
W lutym wybraliśmy się do Hiszpanii by poćwiczyć jazdę motocrossową przez tydzień pod okiem trenera. Ricky Cuesta ujął nas swoim podejściem do takich amatorów jakimi jesteśmy. Wspaniale łączył zabawę z treningiem i potrafił idealnie przekazać nam podstawowe tajniki poprawnej jazdy w motocrossie. Były to nasze pierwsze treningi z profesjonalnym trenerem i w ogóle z jakimkolwiek trenerem, do tej pory uczyliśmy się z filmów i na własnych błędach. Przez tydzień trenowaliśmy na różnych torach motocrossowych wokół Malagi. Każdego dnia ćwiczyliśmy pojedyncze elementy jazdy po torze, by później łączyć je podczas organizowanych miniwyścigów.
W kwietniu lecimy do Dubaju na rajd Abu Dhabi Desert Challenge 2014. Jak na profesjonalnych amatorów przystało, zaczynamy od treningów, żeby zaznajomić się z piaskami i wysoką temperaturą, jednego i drugiego mamy tutaj pod dostatkiem. Pojechaliśmy około 60 km za miasto Abu Dhabi skąd mieliśmy do pokonania 30-to kilometrową pętle po pustyni. Nie używaliśmy nawigacji, ponieważ jechaliśmy po śladach pozostawionych przez obie załogi samochodowe Orlen Teamu, które tam sprawdzały możliwości swoich Toyot. Była to nasza pierwsza styczność z pustynią i wysokimi temperaturami od czasu rajdu w Maroku. Południowe, gorące słońce spowodowało, że piasek był miękki i sypki. Z każdą kolejną pętlą jeździło nam się coraz lepiej.
W czasie pierwszego etapu, który liczył ok. 300 km samego odcinka specjalnego, przejechaliśmy po wszystkich możliwych nawierzchniach, jakie było nam dane spotkać w trakcie całego rajdu w Emiratach Arabskich. Możemy stwierdzić, że występują tam trzy rodzaje terenu: wyschnięte słone jeziora 10%, piaskowe trasy 30%, wydmy 59.9%, asfalt 0.1% - napotkaliśmy fragmentarycznie na dwóch odcinkach specjalnych. Zaczęliśmy rozumieć jak czytać topografię wydm, co umożliwiało nam wybieranie optymalnej drogi przez niezliczone pasma wydm. Z każdym odcinkiem, z coraz większą łatwością pokonywaliśmy trudniejsze wydmy. Bardziej skupialiśmy się przede wszystkim na wybraniu takiego toru jazdy, aby nie spaść z ich wierzchołków, dobierając odpowiednią prędkość i wykonując poprawny zakręt na szczycie, co w efekcie pozwalało nam spokojnie zmierzyć się z kolejną wydmą.
Startując wcześnie rano, piasek po nocy był na powierzchni lekko wilgotny, a zarazem twardy i trochę śliski, co umożliwiało rozwijanie większych prędkości. Przy braku ostrożności i niewystarczających umiejętnościach o upadek było nie trudno. Bardzo istotnym elementem jazdy na trasie rajdu jest utrzymywanie stałego, bezpiecznego tempa. W naszej ekipie liderem takiego "trendu" był Michał, który umiejętnie wprowadzał w czyn zasłyszane na wieczornych pogawędkach rady i sugestie naszych bardzo doświadczonych kolegów, Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego. Dokładając do tego elementu zabawę z jazdy i poprawę swoich umiejętności, mogliśmy z większym spokojem myśleć o bezpiecznym ukończeniu rajdu. Rajd zaczął się nieszczęśliwie, ponieważ w czasie pierwszego odcinka specjalnego zginął doświadczony angielski zawodnik. Podczas drugiego odcinka, sześciu zawodnikom udzielono pomocy medycznej z powodu urazów ortopedycznych. W czasie trwania całego rajdu, około 30% uczestników wycofało się z rywalizacji właśnie z powodu odniesionych kontuzji. Ukończenie tego jedynego w swoim rodzaju „piaskowego“ rajdu uważamy za duży sukces. Tak wielka piaskownica jest tylko w Emiratach, na naszym docelowym rajdzie Dakar, piaskowo-wydmowe odcinki mają zaledwie po 50-60km, w porównaniu do 200-300 kilometrowych piaskowych odcinków jak to miało miejsce podczas rajdu ADDC 2014.
W sierpniu pojechaliśmy na stare śmieci, czyli do Rumunii. Będąc po kilku dniach beskidzkich treningów spędzonych u "Dzikiego" w Szczyrku, chcieliśmy sprawdzić swoje świeżo nabyte umiejętności na podjazdach w rumuńskich górach. Borykaliśmy się ze zmienną pogodą, która nas nie rozpieszczała tak jak i innych uczestników Enduromanii. W połowie rajdu zorientowaliśmy się, że naszymi najgroźniejszymi przeciwnikami są Austriacy - starzy bywalcy tego rajdu. Znali wszystkie waypointy i najłatwiejsze dojazdy do nich, no i każdego poranka wcześniej od nas zbierali się i startowali do kolejnego dnia rajdu. Nadrabialiśmy nasze niedociągnięcia szybkością, determinacją i wytrzymałością. Jak się okazało warto było się tak męczyć, ponieważ podczas ogłoszenia wyników, Sergio, szef Enduromanii, oznajmił zgromadzonym, że zdobyliśmy pierwsze miejsce. Podczas rumuńskich wojaży nie doświadczyliśmy awarii naszych rumaków i co najważniejsze, po rajdzie nie mieliśmy więcej kontuzji niż te z którymi przyjechaliśmy. I to był drugi sukces tego wyjazdu.
Nie zdążyliśmy dobrze umyć motocykli z rumuńskiego błota, a tu się okazuje, że już czas wyjeżdżać na kolejny rajd. Na szczęście do Maroka bierzemy inne motocykle, te które stały już wyczyszczone w garażu. Żeby odmienić sobie trochę krajobraz podczas treningów przed marokańskim rajdem, wybieramy się na nowy tor motocrossowy koło Brzeska. Niestety, nowe miejsce nie jest przyjazne dla Norberta, który doznaje poważnej kontuzji i na jakiś czas musi zapomnieć o jeździe na motocyklu. Do Maroka wyjeżdżamy około tygodnia wcześniej przed rozpoczęciem rajdu, żeby poćwiczyć na dakarówkach i przypomnieć sobie jak się na nich jeździ, ponieważ ostatni raz siedzieliśmy na nich w kwietniu w Abu Dhabi.
Rajd Maroko 2014 był trudniejszy pod względem nawigacyjnym niż rok wcześniej, dużo tras prowadziło krętymi ścieżkami z wieloma miejscami, w których można było się łatwo zgubić. Organizatorzy wzięli przykład z ASO (organizatorów rajdu Dakar) i podnieśli poprzeczkę w tym roku. Często trasa etapu prowadziła korytem wyschniętej rzeki co powodowało, że duża ilość kamieni utrudniała prowadzenie motocykla. Potraktowaliśmy ten rajd jako ostatni poważny trening przed Dakarem i jechaliśmy ostrożnie. Niestety Michał nabawił się kontuzji kolana na czwartym etapie, ale dzielnie dojechał do mety odcinka. Podjął rozsądną decyzje, żeby nie kontynuować rajdu z bolącym kolanem, ponieważ najważniejsze wyzwanie jest jeszcze przed nim. Paweł zmagał się często z problemami żołądkowymi, przyjeżdżał na start mocno zmęczony nieprzespaną nocą, ale po starcie do kolejnego etapu z każdym przejechanym kilometrem nabierał coraz więcej energii i na mecie tryskał optymizmem. Ostatecznie, mimo wielu przeciwności ukończył rajd Maroka na świetnym 23 miejscu.
Po powrocie do Polski skupiliśmy się na przygotowaniu się sprzętowym i logistycznym do Dakaru. Motocykle dostały nowe serca i zostały gruntownie zbadane przez lekarzy. Kończymy leczyć nasze kontuzje i pracujemy na formą fizyczną. Motocykle i samochód już płyną do Argentyny, a nam teraz pozostaje wydziergać na kurtkach motocyklowych przyznane numery startowe: Paweł - 70, Michał - 82. Marzenie Michała spełnia się, a my będziemy tam razem z nim.
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze