Alpy na motocyklu - poskromić góry
Od redakcji: Dawka turystycznych wspomnień jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Znacie już Olgę i Piotra, którzy upodobali sobie Alpy jako miejsce motocyklowego spełnienia. Nieskalane, wspaniałe przestrzenie górskie to idealne środowisko do jazdy na motocyklu. W związku z tym zapraszamy Was do pierwszej części alpejskiej lektury.
Szwajcarskie przełęcze nocą i za dnia
Olga: W sobotę rano wciskamy w bagaż szczoteczki do zębów i galopujemy na zachód. Nawigacja Zumo 350LM zapowiada na dziś 640 kilometrów i 6,5 godzin jazdy oraz sprytnie przeprowadza nas z A2 na trasę katowicką. Całkiem udany początek, jedzie się tak pięknie aż do A1, gdzie spowalnia nas brak przydrożnych stacji benzynowych oraz objazd przez śląskie miejscowości. Nadrabiamy czas w dalszej trasie przez Czechy, gnając bez przerwy. W ten sposób, o zupełnie pustych żołądkach zajeżdżamy na camping country do mieściny Znojmo przy granicy czesko – austriackiej. To nasza sprawdzona baza na motocyklowe przeloty (cena pokoju dla dwóch osób to ok 23 EUR). Tam czeka na nas przytulny kąt i zasłużony domowy obiad – czeskie knedle z wołowiną i kufel lanego piwa.
Na śniadanie zaproponowano nam „petki”, które okazały się być swojskimi parówkami. Rankiem w garażu zbieramy się do dalszej trasy obok dwóch czeskich riderów, życząc sobie wzajemnie szerokości. Przed nami 950 kilometrów do celu na szczycie przełęczy Grimselpass - dobra droga jak najbardziej jest więc potrzebna. Zaraz po wyjeździe z miasteczka Znojmo tankujemy strategicznie przed granicą austriacką obok ogromnych parków rozrywki z dinozaurami, kasynami, tudzież innego rodzaju uciechami. Zumi prowadzi nas na mniejszą drogę wśród uroczych pagórków i wiosek, skrótem do austriackiej autostrady. Następnie długa prosta – Austria i winiety (4,80 EUR, ważność 10 dni), Szwajcaria i winiety (40 CHF, ważność do 31 stycznia 2014). Dodatkowo trzeba sięgnąć do portfela przejeżdżając przez tunel Arlberg (9 EUR). W Szwajcarii po kilkudziesięciu kilometrach na autostradzie skręcamy na krętą trasę w kierunku przełęczy Oberalppass. Na szczęście ruch jest niewielki, więc przemieszczamy się w dość przyzwoitym tempie. Martwi nas zbliżający się zmierzch i perspektywa wdrapywania się na przełecze w ciemnościach. W końcu zaczynamy mierzyć się z serpentynami Oberalppass (nr 77 w przewodniku „100 przełęczy alpejskich na motocyklu”), wraz ze wzrostem wysokości spada temperatura i widoczność. Jedziemy w gęstej jak mleko mgle i temperaturze oscylującej ok. 8 stopni Celsjusza, mijając się raz na dziesięć minut z innymi miłośnikami nocnej jazdy po winklach. I tak wieczorową porą, w środku lodowatej chmury, zdobywamy pierwszą przełęcz podczas naszej podróży. Nawet nie zatrzymujemy się na szczycie, bo czas goni, zresztą cały wierzchołek zatopiony jest całkowicie w białym dymie. Potem podobna droga w dół do Andermatt. Jest godzina 19.30, przed nami do pokonania Furkapass (nr 80) i pocieszamy się tylko, że to już tylko przedostatnia przełęcz na dziś.
Piotr: W Alpy wybraliśmy się po zapierające dech widoki i pejzaże. Kiedy już tu dotarliśmy zastajemy góry w swoim najlepszym wydaniu. Najlepszym? Chciałem napisać, najsurowszym... Zimno, ciemno, a krople zacinającego deszczu padają śladem lotu motyla gonione przez nieustannie zmieniający się wiatr. My w pełnym rynsztunku, asfalt, owszem dobry ale i tak go nie widać. Zimne mleko, obejmujące nas swoimi oparami i mijane samochody z włączonymi światłami awaryjnymi. Zaraz, jeszcze trzeba dodać, że jedziemy po Furkapass czyli pokonujemy 30 winkli w totalnych ciemnościach i mgle, nie znając drogi, gdzie nierzadko brakuje nawet barierki ochronnej na krawędzi drogi, a tam... pewnie przepaść, ale i tak nic nie widać. Hmm... w takich sytuacjach zastanawiam się, dlaczego motocykle nie są wyposażone w radary, kaski w noktowizory, a gogle czy okulary w widok w podczerwieni. Wtedy można by poszaleć. Tyle o naszej wycieczce, która kończy się na szczycie przełęczy Grimselpass, łączącej się z Furkapass - do celu sytuacja się nie zmieniła, albo jeśli się zmieniała, to na gorsze. Zatrzymaliśmy się chyba na wierzchołku. Ciemność niemal kompletna a tylko jakaś latarenka przebija słabym światłem przez gęstą mgle. Olcia zeszła z motocykla, szuka naszego hotelu. Po chwili zatonęła w mleku a interkom zamilkł. Super. Poczułem się jak pierwszy motocyklista na księżycu. Czekam. Po dłuższej chwili zastanawiam się czy w tej ciemności jeszcze się odnajdziemy. Widzę Olę, która kiwa, że to chyba nasz hotel. Zimno. Zimno jak cholera. Dookoła kompletne ciemności a mgła wygląda jakby z serca wulkanu. Z Olą pojawił się jakiś gość we wdzianku kelnera i coś tam macha rękami. Mam za nimi jechać. Okazuje się, że właśnie pokazuje nam apartament dla naszej Yamahy. Całkiem przytulny, choć to podwójna kwatera, którą Yamaha będzie dzielić z kontenerami na śmieci. Super. Grunt, że nie będzie stała w tej mglistej zamieci a my nie będziemy odpinać naszych gratów w deszczu i ciemności. Gospodarze ugościli nas bardzo po szwajcarsku (czyt. góralsku) zupą gulaszową i dobrym piwem oglądając gadające głowy bo akurat dwaj Niemcy byli szczególnie przejęci debatą Pani Angeli z innym gościem w walce o stołki.
Olga: Nocne przygody i cały wysiłek włożony w dotarcie na szczyt wynagradza nam nieprawdopodobnie piękny wschód słońca na przełęczy Grimselpass. Wsuwając w najlepsze śniadanie w Alpenrösli, bo tak się nazywa nasza motocyklowa przystań, można się wprost zachłysnąć widokami. Podziwiamy świeżą, niemalże wiosenną zieleń traw, skromne chaty na zboczach gór i strome szczyty, które otaczają nas zewsząd. Zjeżdżamy z wierzchołka w kierunku Innertkirchen, którą to wioskę zwiedzamy w poszukiwaniu stacji benzynowej. Czynna jest tylko samoobsługowa benzynodajnia, do której czeka już kolejka czterech kolorowych Lotusów. Jak się później okazało, tankowanie w tym przybytku dokonane za pomocą karty płatniczej kosztowało nas z niewiadomych powodów pięciokrotność kwoty, która powinniśmy zapłacić. Według instrukcji na dystrybutorze wykonaliśmy prawidłowo wszystkie czynności . Polecamy Wam schować głęboko wszystkie karty i na stacjach samoobsługowych o podejrzanej marce korzystać z gotówki. W Szwajcarii można płacić również w euro, ale przelicznik tu stosowany nie wydaje się być najkorzystniejszy. Warto mieć przy sobie trochę szwajcarskiej waluty.
Tymczasem nie ma co płakać, wybieramy z Zumo trasę jednodniowej wycieczki po szwajcarskich highlight’ach (wcześniej pobraną z pozostałymi trasami GPS do alpejskiego przewodnika). Z Innertkirchen ruszamy w stronę Wassen przez przełęcz Sustenpass (nr 83). Winkle tej trasy to świetna rozgrzewka na początek szwajcarskiej rundy. Na szczycie czuć wyraźnie motocyklowy klimat – na parkingu roi się od jednośladów przeróżnej maści. Wśród nich zauważyliśmy nawet Yamahę GTS 1000, to już prawdziwy unikat. Następnie zjeżdżamy do Wassen i wspinamy się przełęczą St. Gotthard Pass (nr 79,nie mylić z tunelem Gotthard). Szybko zdobywamy zatłoczony od turystów wierzchołek, na który składają się: jezioro, hotel, muzeum, pomnik generała Suwora i budki z bratwurst’em. Nas tymczasem interesuje historyczna trasa przełęczy Tremola. Wjazd na nią znajduje się za budynkami hotelu. Opisane w przewodniku kocie łby, w szwajcarskim wydaniu okazują się równymi, sześciokątnymi kostkami brukowymi, dość śliskimi, lecz do opanowania. Stara trasa przełęczy Gotthard (Tremola) prowadzącą w dół do Airolo jest warta polecenia również ze względu na niepowtarzalne widoki, które się z niej roztaczają. W Airolo podążamy za drogowskazami na Passo della Novena (nr 84)– najwyższą przełęcz Szwajcarii (2478 metrów). Ta włoska nazwa przełęczy pojawia się na terenie kantonu Ticino z urzędowym językiem włoskim. Tymczasem za szczytem wjeżdżamy do niemieckojęzycznego kantonu Wallis, gdzie jedziemy już drogą Nufenenstraße z tej samej przełęczy, oznaczonej tutaj jako Nufenenpass – wciąż będąc na terenie tego samego, wielojęzycznego kraju. Zachodnia część trasy, po której zjeżdżamy w szeroką dolinę wypełnioną chatami z ciemnego drewna, przypadła nam szczególnie do gustu. Ulrichen i inne sielankowe wioski na trasie do Gletsch wyglądają na świetne miejsca, aby zebrać siły po wielogodzinnych motocyklowych wojażach. Może następnym razem będziemy mieli okazję poznać lepiej te okolice. Na koniec naszej wycieczki, aby dopełnić „szwajcarską ósemkę”, zaliczamy ponownie Furkapass (nr 80)– tym razem, dla odmiany za dnia. Trzeba przyznać, że jej zachodni odcinek, gdzie jak na dłoni podziwiać można z góry agrafki przełęczy, wywiera niezapomniane wrażenie. Natomiast nawierzchnia na wschodniej stronie Furkapass jest raczej kiepska i jej nierówności powodują nieustanne drgania kierownicy oraz całego motocykla. Na trasie trwają nieprzerwanie prace budowlane, ruch na niektórych odcinkach odbywa się wahadłowo, a „zmianą świateł” kierują robotnicy. Zajeżdżamy na szwajcarski gulasz do malowniczego Andermatt i wpadamy w oko babci zarządzającej tym lokalem, która wypytuje nas o dalszy plan podróży na dziś i następne dni. Pani jest całkiem oblatana w temacie - zostajemy poinformowani o zlocie motocyklowym odbywającym się w weekend gdzieś w Alpach. W ogóle trzeba przyznać, że Szwajcarzy są bardzo towarzyscy i kulturalni – wszyscy motocykliści na trasach witają się ze sobą bez wyjątku. Zupełnie inaczej, niż zdystansowani riderzy w Austrii lub zblazowani Włosi. Aby zdążyć przed zmrokiem ruszamy w drogę powrotną do hotelu, oczywiście najkrótszą drogą ponownie przez przełęcz Furkapass. Pstrykając fotki na zakończenie dnia na szczycie Grimselpass natykamy się na K1300 GT z krakowskimi tablicami. Tak poznajemy Michała, który również postanowił zakosztować noclegu w Alpenrösli na wysokości 2165 metrów (nie wykluczone również dzięki naszym zachętom). Okazało się, że jego celem są także Alpy francuskie, więc połączyliśmy nasze plany na najbliższe dni.
Sprawdźcie relacje Olgi i Piotra z poprzednich wypraw w Alpy:
|
Komentarze 4
Pokaż wszystkie komentarzeAlpy są super, chociaż potrafią zaskoczyć padającym śniegiem w lecie (miałem tak na Hochalpenstrasse). Nie zgadzam się tylko z tym, że motocykliści z Austrii są zdystansowani. Podczas moich wielu ...
OdpowiedzSuper relacja; zdjęcia, filmik...pierwsza klasa. Zazdroszczę wrażeń i szczerze gratuluję.
OdpowiedzSuper relacja; zdjęcia, filmik...pierwsza klasa. Zazdroszczę wrażeń i szczerze gratuluję.
OdpowiedzAustriacy zdystansowani? Objeździliśmy na motocyklach mnóstwo austriackich alpejskich rejonów i zawsze spotykaliśmy się z bardzo pozytywną reakcją ze strony lokalnych motocyklistów. Pomocni, ...
OdpowiedzZgadzam się z Tobą w 100%. Austriacy są super ale Włosi to szaleńcy i furiaci.
OdpowiedzPozdrowić stałych czytelników naszych relacji :)) Razem z Piotrkiem dziękujemy za pozytywne opinie :) Co do Austriaków - może sformułowanie "powściągliwi" było właściwsze, przynajmniej biorąc pod uwagę nasze własne, subiektywne odczucia. Nie zaprzeczamy, że w potrzebie potrafią oni być bardzo pomocni, ale w pierwszym kontakcie nie są tak bardzo otwarci i ciekawscy jak Szwajcarzy. W każdym razie warto doświadczyć Szwajcarii, nawet jeśli trzeba za to nieraz słono zapłacić.
Odpowiedz