Warszawa - tu motocyklem jeździ się najlepiej?
Warszawa to naprawdę wdzięczny temat rozmów. Jest tam stadion narodowy. Który ponoć nie działa. Są tam hotele. Które też nie działają i nie da się w nich spać bez stoperów w uszach. Nakręcili tam „Wyjazd Integracyjny” i „Kac Wawę”. W porze lunchu nic nie można tam załatwić. Jedno staje się jednak dla mnie coraz bardziej oczywiste. Świetnie jeździ się tam motocyklem. Dlaczego? Przecież każdy, kto przyjeżdża do Warszawy po raz pierwszy doznaje czegoś, co ratownicy medyczni zwykli nazywać szokiem pourazowym. W tym wielkim kotle klaksonów, bardzo luźnego podejścia do przestrzegania kodeksu drogowego i przedstawicieli handlowych w Insigniach, którzy prowadzenie pojazdu stawiają dopiero na czwartym miejscu rzeczy do zrobienia w samochodzie jest jednak dziwny ład i schematyczność. Kierowca wie, że inny kierowca może być zajęty jedzeniem hotdoga albo robieniem wpisu na Facebooku, a spowodowanie wypadku komunikacyjnego nie należy do jego zmartwień i cały ten na pozór przerażający chaos działa. Warszawa to wielka machina drogowej anarchii. Ale wierz mi, motocyklem chcesz jeździć właśnie tam.
Jestem ze Śląska i kocham go całym sercem. Uwielbiam Krzysztofa Hanke, jestem dumny, że ta ziemia wydała na świat Mariana Dziędziela, oglądając Kabaret Młodych Panów mój pęcherz prędzej czy później przegrywa i jest dla mnie całkowicie zrozumiałe, że karminadle powinno się jeść na obiad wyłącznie w czwartek. Kiedy jednak przychodzimy do tematu jazdy. Dobry Boże. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, Górny Śląsk jest kolebką ludzi, którzy hołdują zasadzie „Pojadę 32 km/h, na pewno będę bezpieczny. Przecież większa prędkość mnie zabije!”. Smutni zamulacze drogowi w rankingu rzeczy, których nienawidzę pasjami plasują się przed lukrecjami, podatkiem dochodowym i muzyką Patrycji Markowskiej. Jeśli naprawdę twierdzisz, że masz nerwy ze stali i nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi, zobacz co się stanie, kiedy w czasie powrotów z pracy znajdziesz się za kimś w Yarisie, a z naprzeciwka cały czas będą jechać samochody. Jasne, ktoś może stwierdzić, że przecież można wyprzedzić prawą stroną, ale są tacy, którzy starają się przestrzegać przepisów i nie lubią, kiedy ich prawo jazdy leży w foliowym worku w depozycie policyjnym.
Jechanie zbyt wolno, choć nazwijmy rzeczy po imieniu , bezczelne wleczenie się to nie tylko przejaw sadystycznego narzucania innym swojego światopoglądu ale także stwarzanie kolosalnego zagrożenia. Jakże wielka złość i furia przepełnia człowieka, kiedy nie wytrzymuje i wyprzedza z wysoką prędkością kilkudziesięcioletniego kapelusznika w Daewoo. W takim stanie zmysły są bardzo upośledzone. Nie wierzycie? Spróbujcie wbijać gwoździe albo przyszywać guzik kiedy rzuci was dziewczyna albo dostaniecie wezwanie do Urzędu Skarbowego. Mało tego, ci smutni ludzie, te ponure, bierne egzystencje żyją w świętym przekonaniu, że nic nie robią źle.
Przejeżdżanie między samochodami w korku. To jeden powodów, dla których kupiłeś motocykl. Pod tym względem Warszawa powinna dawać lekcję innym miastom. Jeździłem Aleją Krakowską tysiące razy i nigdy nie było problemu z pokonaniem korku nawet jadąc Goldwingiem. Kierowcy patrzą w lusterka (szok, prawda?) i widząc zbliżający się motocykl rozstępują się robiąc miejsce. Dlaczego? Bo są mądrzy. Blokowanie może poskutkować najwyżej porysowanym lakierem. Oczywiście, że zdarzają się skrajne przypadki torowania przejazdu w kawalkadzie samochodów, ale tablice rejestracyjne takich kierowców najczęściej zaczynają się od LU. Na Śląsku np. jest trochę inaczej. W korkach ustępują miejsca kierowcy, który blachy zaczynają się od WE, a pozostali zmotoryzowani sprawiają wrażenie, jakby motocykl był czymś, co widzą po raz pierwszy, co nakazuje zareagować agresją. Przebij się pod sygnalizację świetlną i zerknij w lusterko, co dzieje się w samochodzie za tobą. Będzie to albo gestykulacja w rytm słów „Ku**a, co za debil!” albo oblicza pasażerów towarzyszące człowiekowi, kiedy pierwszy raz zobaczy pingwina w zoo. Co najmniej dwa razy dziennie jadę za jakimś samochodem i widzę jak jego kierowca nerwowo spogląda w lusterko co 3 sekundy. Dlaczego po prostu nie wyluzujesz i nie pozwolisz mi cię spokojnie wyprzedzić słuchając felietonu Tomasza Olbratowskiego? Przecież nie zredukuję biegu i nie zaparkuję z impetem w twoim bagażniku.
Kolejna sprawa – włączanie się do ruchu. Jak to wygląda normalnie – samochód oczekuje na możliwość bezpiecznej jazdy i czeka, aż motocyklista przejedzie, dokładnie tak jak nakazała bozia z Ministerstwa Transportu. Jak to wygląda w Warszawie – samochód nawet nie wytraca prędkości jadąc podporządkowaną i po prostu przejeżdża, ale motocyklista doskonale wie, że tak będzie, dlatego zwalnia 200m wcześniej. Jak to wygląda na Śląsku – samochód oczekuje, oczekuje i jeszcze trochę oczekuje i kiedy myślisz, że nadal będzie oczekiwał na włączenie się do ruchu, kierowca zmienia zdanie i rusza dokładnie wtedy kiedy będziesz jakieś 6 m od niego. Warszawiacy narzekają, że mają kiepskie drogi. Nie kochani, nie macie. Owszem, czasami zapadnie się jakaś ulica albo tunel, ale ogólnie rzecz biorąc wasza nawierzchnia w porównaniu do Śląskiej wypada jak Austria przy Boliwii. Kiedy wy spokojnie penetrujecie korek, my wpadamy w kratery postgórnicze w jego środku. To jednak temat na osobny felieton.
Dlaczego mówimy tylko o Śląsku i Warszawie? Ponieważ to dwa najbardziej skrajne miejsca. Pociesza mnie fakt, że „stołeczni emigranci” co piątek po 17stej uderzają na wylot w Piasecznie czy Raszynie i ruszają na południe, przywożąc nieco tego dobrze naoliwionego chaosu, dzięki czemu niektórzy, np. ja mają większe szanse na uniknięcie zawału. Naprawdę nie chcę, aby hanysy wydali na mnie wyrok. W końcu jestem jednym z nich i szczerze nie chciałbym znaleźć pod drzwiami domu swojego kota w kilku kawałkach z kartką „Dej pozór, bydziesz nastympny” (wtajemniczeni widzą, do czego są zdolni chłopaki z Goduli i Bobrka…). Żadnego wniosku nie wymyśliłem, nie wziąłem z kosmosu, i nie stworzyłem z nadzieją, że jakaś dziewczyna będzie zachwycona metaforami. Marika w swoim najnowszym kawałku śpiewa, że w Warszawie można oberwać jak wszędzie, ale można także dostać wielkie serce. Ja twierdzę, że można tam pojechać aby zobaczyć jak bardzo to miasto jest świadome motocyklistów. Co nie zmienia faktu, że mijając tablicę z napisem „Tarnowskie Góry” ogarnia mnie niezrównana radość i ulga.
Komentarze 52
Pokaż wszystkie komentarzemoim zdaniem to nie kwestia miasta, a kierowcy. wszędzie znajdą się ci nierozgarnięci, ale wszędzie można też trafić na takich bardziej świadomych i rozsądnych.Tylko zależy też, gdzie i jak uczą ...
OdpowiedzWOLNO Miedzy autami A w Krakowie na al.Słowackiego jest znak info /przedstawiający ustępowanie jednośladom i jedzie srodkiem motor, mimo linii//Tablica aby móc swobodnie jechać ; .Nie ...
Odpowiedznie wiem gdzie ty na tym Śląsku jeździłeś ?? Ja jeździłem i pracowałem w Warszawie teraz mieszkam i poruszam się po Śląsku i śmiem twierdzić, że "fandzolisz chopie".
OdpowiedzJako motocyklista, mieszkający na Śląsku generalnie nie narzekam. Wielu chamów nie spotykam. Jako kierowca samochodu... Hmmm, powiem tak. Czasem mam ochotę kupić sobie jakiegoś dogorywającego ...
OdpowiedzDobrze godo, polać mu!
OdpowiedzStrasznie zaciekawiło mnie zakończenie Twojego artykułu, w którym nawiązałeś do Tarnowskich Gór...ta ulga to \"in plus\"? W ogóle cały artykuł jest prze-interesujący, tym bardziej, że sam ...
OdpowiedzŚląsk nie taki straszny jak go piszą :)
Odpowiedz