Transgothica Maraton - etap II
Chyba nie ma drugiej imprezy offroadowej w Polsce, której zawodnicy przeprawiają się przez wody Wisły! Organizatorzy Transgothica Maraton zadbali, aby ich rajd był wyjątkowy pod każdym względem, a zawodnicy mieli o czym opowiadać później swym wnukom.
Wisły na szczęście nie trzeba było przepływać w poprzek, a jedynie pokonać około sześćset metrów wzdłuż jej kamienisto-piaszczystego starorzecza. Zadanie to postawiono przed zawodnikami z klasy Trophy, którzy muszą na Transgothice wykazać się umiejętnościami przeprawowymi. W poniedziałek po raz pierwszy ich trasa w niektórych miejscach różniła się od drogi ich kolegów z klasy Cross-country, którym oszczędzono walki z trudnymi przeszkodami. W korycie Wisły należało wykazać się szczególną ostrożnością, bo w niektórych miejscach woda kryła głębokie dziury. Niektórzy wysyłali swych pilotów, aby szli przed autem, co niosło ryzyko co najwyżej ich zimnej kąpieli. Rzeka zatrzymała na dłużej między innymi Marcina Pietrasa i Artura Kołodzieja, gdy do silnika ich Wranglera dostała się woda. Pechowcy na naprawę stracili blisko trzy godziny. Najlepszym przejazd zajmował zaś kilka minut. Nawet stromy wyjazd z rzeki pokonywali bez użycia wyciągarki: zapinali blokady, włączali reduktor i po prostu mocniej wciskali pedał gazu. Zdecydowana większość zawodników korzystała jednak w tym miejscu z pomocy zaparkowanego w pobliżu Ursusa.
Oprócz Wisły na rajdowców z klasy Trophy w poniedziałek czekała między innymi podmokła łączka przecięta zdradliwym rowem, na którym przedni most zdemolował Rafał Płuciennik oraz leśne wąwozy, które kilkakrotnie przecinali w poprzek tam i z powrotem. Ze starcia z ciężkimi przeszkodami nie wszyscy wyszli obronną ręką. W Jeepie faworyta, Marka Schwarza, awarii uległa pompa wspomagania, co kosztowało go 40 minut straty. Wrangler Magdy Gadaj w jednym z jarów stracił tylny wał i dalej zawodniczka, jadąca w ducie ze swym ojcem, musiała ratować się wyciągarką. Kłopoty nie ominęły również kierowców quadów z klasy Trophy. Jacek Bujański przeciął oponę, a odnalezienie serwisu w lesie okazało się nie takie łatwe. Paweł Deżakowski chcąc uniknąć wpadnięcia na samochód, wpadł… na drzewo, a z kolei Jarek Małkus w jednym z wąwozów został na długo przyblokowany przez walczące auta.
Zawodnikom z klasy Cross-Country zgodnie z regulaminem zaoszczędzono ciężkich przeszkód, ale musieli za to wykazać się szybką jazdą i bezbłędną nawigacją. Klasą samą dla siebie byli w poniedziałek Konrad Sobecki i Rafał Marton, którzy 150 kilometrów oesowych pokonali o ponad 20 minut szybciej od swych rywali, dzięki czemu załoga Tamex Rally Team wyszła na prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Dotychczasowi liderzy – duet kuzynów, Hubert i Adam Odejewscy – spadli na czwartą pozycję w wyniku kłopotów z nawigacją oraz awarii reduktora, która spowodowała, że ich Tomcat jechał tylko z napędem na tył.
We wtorek na zawodników czeka bodaj najtrudniejszy etap rajdu, podczas którego pokonają blisko 250 kilometrów odcinków specjalnych. Tradycyjnie etap ten został ochrzczony imieniem Hannibala. Czy zlituje się nad mocno zmęczonymi już rajdowcami? Na jego pokonanie będą mieli czas aż do północy.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze