Tajlandia, Kambod¿a, Wietnam, Laos i Malezja motocyklem RTW Express
Od redakcji: Oto 4 część relacji Pana Janusza z podróży dookoła świata. Jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności (naprawdę) zapoznać się z poprzednimi częściami, to wciąż możecie to zrobić:
- Pierwszy etap podróży - do Dubaju przez Turcję i Iran - 1 część
- Bandare-Abbas i prom do Dubaju - 2 część
- Hinduska przygoda - 3 część
Po indyjskim galimatiasie przyszedł czas na prawdziwie azjatyckie klimaty: Tajlandię, Kambodżę, Wietnam, Laos i Malezję.
Nerwówka
Z New Delhi wyruszyłem do Bangkoku. Tak się złożyło, że i Tajowie podczas majówki mają wolne. To doskonała okazja, żeby skorzystać z uroków słońca, piaszczystej plaży, masaży i zjedzenia czegoś porządnego (pierwszy stek od początku podróży, co prawda podły, ale stek!) w oczekiwaniu na dostarczenie motocykla. Przedstawiciel Capricorn, jak przystało na prawdziwego Hindusa, podczas naszej współpracy do końca zapewniał mi atrakcje. Ludzie z Indii odpowiedzialni za przewiezienie motoru z New Delhi do Bangkoku zadbali o odpowiedni poziom adrenaliny. Już na dzień dobry dowiedziałem się, że GS nie został spakowany do pierwotnie wybranego samolotu. Żeby było lepiej, z kolejnym również były perturbacje. I weź tu człowieku odpocznij! Ostatecznie motocykl dotarł do mnie po trzech dniach.
Tajlandia
Po sprawnej odprawie celnej, tym razem bez asysty wyspecjalizowanego agenta, a jedynie z udziałem lotniskowego pomagiera, pojechałem do wskazanego przez Ewę salonu, gdzie mój GS miał być poddany głębszemu serwisowi. Po hinduskich doświadczeniach przygotowywałem się na coś innego, tymczasem wszyscy byli tutaj zaskakująco mili i sprawni. Opony już na mnie czekały, nowa szybka do kasku również. Od samego wejścia widziałem kilka innych GS-ów podobnych do mojego, oczekujących na sprawdzenie. Jeszcze większym zaskoczeniem (oczywiście pozytywnym!) okazała się cena ich usług i wymienionych elementów.
Motocykl pozostawiłem do następnego dnia w serwisie. Postanowiłem odwiedzić Pałac w Bangkoku i kilka świątyń. I tu szok! Myślałem, że z największymi korkami i największym zagęszczeniem ludzi spotkam się rzecz jasna w Indiach, a jednak... Stać w oczekiwaniu na zmianę świateł w jednym miejscu przez kwadrans to tutaj norma. Kolejka po bilet do pałacu tez nieprawdopodobna, ale jego uroda wynagradza stanie i przeciskanie się między ludźmi.
Następnego dnia, po odbiorze motocykla, zmierzałem już do granicy z Kambodżą. Pierwotnie planowałem przedostać się tam dłuższą drogą przez przejście graniczne wysunięte najbardziej na południe, jadąc wzdłuż brzegu z Oceanem Indyjskim. Musiałem zmienić te plany ze względu na oszczędność czasu, dotychczasowe przesunięcia związane z nadaniem i odbiorem motoru, a przede wszystkim otrzymane warunki wjazdu do Wietnamu.
Podobnie jak w Indiach, niektóre autostrady są niedostępne dla motocykli. W takiej sytuacji należy poruszać się po mniej sprawdzonych, ale jakże ciekawych i pełnych przygód odcinkach. Jedna z takich przygód przydarzyła mi się podczas wieczornego dojazdu do tajskiej miejscowości przygranicznej z Kambodżą. Jechałem drogą przecinającą tereny zielone, licznie zamieszkiwane przez słonie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wieczorny ruch wahadłowy zmieniający się po co godzinę. A wszystko to dla zachowania bezpieczeństwa i uniknięcia na drodze kontaktu trzeciego stopnia ze słoniowym zadem.
Kambodża
Granica w Aranyaprathet przez wielu samotnych podróżników uważana jest za najbardziej, kolokwialnie mówiąc, upierdliwą. Przygotowany na skakanie od oficera do oficera i z ewentualnymi drobniakami w kieszeni, byłem zaskoczony, jak sprawnie przekroczyłem granicę. Mogłem jechać w kierunku Seam Reap. Tam czekała mnie najważniejsza atrakcja w całym kraju: Angkor Wat.
Cała Kambodża była dla mnie zaskakująca. Najważniejszy zabytek w kraju, Angkor Wat, uważam za najciekawszy, jaki do tej pory zobaczyłem podczas swojej podróży. Nie spodziewałem się również tak doskonałego jedzenia khmerskiego, fantastycznych warunków hotelowych i niezwykle przyjaznych ludzi. Należał do nich chociażby mieszkaniec wioski na wodzie, który pomógł mi podnieść z błota przewrócony motor i zabrał mnie na przejażdżkę po jeziorze Tonle Sap. Pech jednak chciał, że zapłatę za rejs jego łódką skonfiskowała policja, stwierdzając popełnienie wykroczenia nielegalnej obsługi turystycznej.
Na drogi w Kambodży motocykliści nie mogą narzekać. Bywają trudności spowodowane remontami, ale to właściwie na korzyść dla kolejnych podróżujących.
Wietnam
Wyprawa do Wietnamu niesie ze sobą obowiązek wcześniejszych przygotowań. W przeciwieństwie do innych krajów, aby wjechać tu na własnym motocyklu, należy ubiegać się o specjalne pozwolenie od wietnamskiego rządu. Samodzielne starania są utrudnione chociażby ze względu na barierę językową. Najłatwiej i najskuteczniej jest zgłosić się do miejscowego biura specjalizującego się w przygotowaniu odpowiednich dokumentów. W opłatę za usługę wliczone jest również wsparcie partnera na granicy przy wjeździe oraz wyjeździe.
Rzadko się zdarza, żeby duże miasta, takie jak Sajgon, od którego zacząłem zwiedzanie kraju, powalały na kolana. Po zdystansowanych Tajach i mieszkańcach Kambodży, Wietnamczycy trochę mnie drażnili. Wytykali mnie palcami, człowieka, jak mówili z antenką na głowie (jeżdżę z aparatem gopro), poklepywani po ramieniu czy motorze, wchodzili od razu w relacje typu "my best friend". Moje rozdrażnienie trwało jednak krótko. Wystarczyło dojechać do wybrzeża i nacieszyć oko rajskimi plażami z palmami kłaniającymi się do spienionych fal. Właściwie to aż chciało mi się zatrzymywać co kilkanaście kilometrów, aby kontemplować urodę miejsca.
Wietnam turystycznie ma bardzo dużo do zaoferowania. Oprócz wspomnianych plaż, warto zatrzymać się w miasteczkach takich jak Hoi An czy Hue i pojeździć, jak wszyscy, rowerami po starych dzielnicach miasta, pooglądać świątynie oraz grobowce czy popróbować ciekawej lokalnej kuchni. Punktem kulminacyjnym było dotarcie do zatoki Halong i nocleg na jej wodach na starym statku Emaraude, urozmaicony kajakami, wizytą w jaskini oraz projekcją filmu "Indochiny". Co ciekawe, część scen nagrywana było właśnie na tym statku, którym pływałem.
Mimo, iż w Wietnamie ruch na drodze jest podobnie gęsty jak w Indiach, to w przeciwieństwie do Hindusów, Wietnamczycy używają rozumu na drodze. Chociaż kierujący porusza się pod prąd, to w tej jeździe jest jakaś logika, którą człowiek z Zachodu jest w stanie w dość szybkim czasie pojąć. Ponadto, jest to pierwsza "motocyklowa nacja", która ma obowiązek posiadania kasku podczas jazdy... Ale! Nie oznacza to, że ów kask jest odpowiednio zapięty na głowie. Często jest zawieszony na kierownicy lub na przednim reflektorze albo - zauważyłem to szczególnie przy granicy z Laosem - chroni fryzury kobiet przed podmuchami wiatru.
Laos
Przyroda na pograniczu Wietnamu i Laosu po prostu powala na kolana. Bogactwo zieleni w różnych jej odcieniach w postaci ułożonych w tarasy pól ryżowych oraz jazda po superkrętych drogach nad urwiskiem, wśród rzek i wodospadów, to jest to, na co czeka motocyklista (bo przecież nie chodzi tylko o prędkość, ale również zawiłości jezdni, o serpentynę drogi wśród cudnych plenerów).
W Laosie po raz pierwszy spotkałem podobne do mnie niespokojne dusze, ludzi którzy również podróżowali i zwiedzali świat na motocyklu. Z Normanem i Meg wymieniliśmy się doświadczeniami z serwisu z Dubaju oraz przejazdu po Indiach. Okazało się, że w swoich odczuciach nie byłem odosobniony. Opisałem te doświadczenia już wcześniej, są do znalezienia tutaj. (linki do poprzednich relacji).
Laotanczycy nie skradli mojego serca swoimi potrawami. Co prawda nie będę narzekać, ale po wietnamskich czy kambodżańskich rarytasach tu talerze są skromne, a dania zwyczajne. Ciekawostką jest natomiast to, że większość potraw nazywa się albo "lao" albo "budda".
Tajlandia
Muszę stwierdzić, że powrót na porządne drogi, możliwość podkręcenia trochę prędkości i przekroczenia 100 km/h sprawiły mi wielką radość. Śmiem twierdzić, że chociażby ten aspekt infrastrukturalny pokazuje, jak ogromna przepaść rozwojowa dzieli odwiedzone przeze mnie wcześniej azjatyckie kraje od Tajlandii.
Z pozostałych kilometrów postanowiłem wycisnąć jeszcze trochę widoków i zwiedzania. Odwiedziłem ciekawy kompleks historyczny Phimai, udałem się nad rzekę Kwai, gdzie zbudowano Most Śmierci owiany smutną historią wielu jeńców wojennych, spotkałem się również twarzą w twarz z tygrysem w Luangta Bua Yansampanno. Niedaleko znajdują się także dwa pływające bazary (Damnoen Saduak oraz Amphawa), gdzie spałaszowałem przygotowane przez Tajkę na garkuchni na łodzi wyśmienite kalmary. Południowy ogonek Tajlandii to już tylko plaże.
Malezja i zmiana planów
Im bliżej do Georgetown tym mniej pozytywnych wieści na temat pogody na Sumatrze. Mając świadomość, że ten odcinek jest bardzo wymagający nawet w sprzyjających warunkach, zacząłem się mocno zastanawiać, czy chcę ryzykować. Po konsultacjach z Ewą, bazując na przygotowanej przez nią trasie, stwierdziłem że zmagania w deszczu w tak trudnych warunkach nie mają absolutnie sensu. Zdecydowałem pojechać do Kuala Lumpur, tam trochę pozwiedzać, naprawić i zdać motocykl do Vancouver przez zaufanego partnera z Malezji, a samemu ruszyć na krótko do Singapuru i Australii, gdzie wypożyczę motocykl.
Dobrze się złożyło, że serwis znajdował się raptem 5 km od hotelu, a przewoźnik podjechał do mnie odebrać Carnet de Passage. To szalenie ułatwiło mi organizację czasu, biorąc pod uwagę, że lotnisko znajduje się 60 km za miastem.
W Kuala Lumpur i Singapurze nie miałem zbyt dużo czasu, ale wystarczająco, żeby zobaczyć najważniejsze atrakcje. W Malezji pojechałem zobaczyć jaskinię Baku, będącą hinduistyczną świątynią. Zachwyciły mnie wieże Petronas, które zobaczyłem i w ciągu dnia, i wieczorem. Odwiedziłem również Meczet Narodowy, usytuowany w pobliżu kościoła. Ciekawy jest fakt koegzystencji tych wyznawców. W Singapurze obowiązkowo pojechałem pod oświetlony Garden by the Bay i Helix Bridge.
Co dalej?
Azja zakończona sukcesem, kolejne wyzwanie to kraina kangurów, czyli Australia. Nie jest to łatwy teren, chociażby z punku widzenia zabezpieczenia w odpowiednią ilość wody oraz benzyny. Wiele cennych rad uzyskam w Melbourne podczas spotkania z Polską Grupą Motocyklową, ale o tym w kolejnej relacji.
Serdecznie zapraszam do podglądania mojej podróży na Facebooku oraz obserwowania mojej lokalizacji
PARTNERZY:
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze