Samotna wyprawa Polaka dookoła świata - RTW Express - szczęśliwie zakończona!
- Spieszyłem się jadąc już po zmroku na zorganizowany dla mnie nocleg. W Australii nie jeździ się po nocy, ze względu na zwierzęta wychodzące na drogę - to bardzo niebezpieczne. Chciałem zatem jak najszybciej być już na miejscu. Jechałem szybko - ponad 100 km/h - po bardzo nierównej szutrowej drodze, próbując omijać przeszkody i nierówności. Nie zauważyłem piaszczystej dziury, w którą wpadło przednie koło i tyle… Pozostało mi tylko naciśnięcie SOS na moim GPS-ie. - tak swoją najgroźniejszą przygodę wspomina Janusz Rentflejsz, samotny motocyklowy globtroter, który właśnie wrócił ze swojej podróży dookoła świata.
Janusz Rentflejsz, przedsiębiorca z Warszawy, postanowił zorganizować wyprawę, której celem było zbieranie funduszy na dokończenie budowy murowanej szkoły w Etiopii. Jako że ścigacz.pl objął patronatem medialnym to wydarzenie, nie mogliśmy nie przywitać naszego podróżnika. Przy okazji zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.
Michał Brzozowski: Skąd w ogóle wziął się pomysł na tę wyprawę?
Janusz Rentflejsz: Jeżdżę motocyklem dopiero od 10 lat, więc jestem w sumie nuworyszem w tej kwestii. Zdecydowanie dopadł mnie kryzys wieku średniego. Motocyklem nigdy nie udawało mi się jeździć codziennie do pracy, po prostu nie pasowało to do jej charakteru, za to od zawsze lubiłem podróżować. Do tej pory robiłem to samochodem, ale odkąd miałem motocykl, zacząłem jeździć motocyklem. Najpierw po Europie, Nordkapp, alpejskie przełęcze, Francja, Włochy, a później zaczęło ciągnąć mnie dalej. Zrealizowałem motocyklową wyprawę na Syberię w 2012 roku i wracając z niej, już miałem właśnie taką myśl, że fajnie byłoby objechać świat. W październiku ubiegłego roku zacząłem na serio planowanie wyprawy i już wtedy wiedziałem, że na pewno pojadę.
Nie wybrałeś najprostszej, czy najkrótszej trasy…
Tak, różne osoby podróżujące po świecie mają różne założenia dotyczące swoich wypraw, powoli zwiedzają świat, zatrzymują się w niektórych miejscach żeby pracować. Często też podróże realizują etapowo. Wygląda to tak, że przejeżdżają kawałek świata, wracają na jakiś czas do domu, a potem kontynuują swoją podróż od miejsca w którym zaczęli. Moje założenie było takie, żeby zobaczyć jak najwięcej, być na sześciu kontynentach, jadąc zygzakiem i zrobić to jak najszybciej się da - zmieścić się między świętami, czyli wyjechać po Wielkanocy, a wrócić przed Bożym Narodzeniem.
Obliczyłeś już ile kosztowała cię ta wyprawa?
Moja metoda podróżowania okazała się najdroższą metodą. Podróżując samotnie koszty ponosiłem jakby podwójnie - większość hoteli nie ma "jedynek", a jeżeli są, to kosztują tyle samo co dwójki. Kolejnym kosztem były drogie transfery lotnicze. Jeżeli się komuś nie spieszy, może korzystać z drogi morskiej, która jest dużo tańsza. Jeszcze nie podsumowałem dokładnie kosztów jakie poniosłem, ale boję się, że może wyjść sporo...
Który region świata podobał ci się najbardziej od motocyklowej strony? Gdzie chciałbyś wrócić?
Zdecydowanie Patagonia i to z dwóch powodów. Dlatego, że bardzo mi się podobało to co widziałem i dlatego, ze nie objechałem jej całej. Wspaniałe widoki, zróżnicowane drogi - także niekończące się szutry, po prostu muszę tam jeszcze wrócić. Chciałbym też przejechać całe wschodnie wybrzeże Australii - dokończyć tę pętlę, której zrobić mi się teraz nie udało ze względu na wypadek. Chciałbym pomyśleć o tym w przyszłym roku, pojechać tam w maju.
Wspomniałeś o wypadku, a ja chciałem ci zadać pytanie o najgroźniejszą sytuację, która ci się przydarzyła podczas całej wyprawy. Czy to był właśnie ten wypadek? Co się stało?
Tak, zdecydowanie wypadek. Spieszyłem się jadąc już po zmroku na zorganizowany dla mnie nocleg. W Australii nie jeździ się po nocy, ze względu na zwierzęta wychodzące na drogę - to bardzo niebezpieczne. Chciałem zatem jak najszybciej być już na miejscu. Jechałem szybko - ponad 100 km/h - po bardzo nierównej szutrowej drodze, próbując omijać przeszkody i nierówności. Nie zauważyłem piaszczystej dziury, w którą wpadło przednie koło i tyle… Według ludzi, którzy zbierali potem motocykl, musiał on koziołkować jakieś trzy razy. Ja tego nie pamiętam, na pewno straciłem przytomność. Jechałem w kasku szczękowym, z którego odpadła właśnie szczęka. Uderzenie musiało być mocne, choć na początku myślałem, że nic się nie stało. Niestety. Ja złamałem kręgosłup w odcinku szyjnym oraz rękę, a w motocyklu obręcz tylnego koła wyrwała się ze szprych. Pozostało mi tylko naciśnięcie SOS na moim GPS-ie. Bałem się, że wypadek może zakończyć moją podróż, ale po hospitalizacji i powrocie na 3 tygodnie do Polski zdecydowałem się, w 1,5 miesiąca po wypadku, kontynuować podróż - z Vancouver w Kanadzie.
Biorąc pod uwagę, że było to sporo kilometrów i to pokonanych w szybkim tempie, czy przypadkiem nie pobiłeś jakiegoś rekordu Guinnessa?
W sumie to nie wiem. Możliwe, że dałoby się tak ubrać tę wyprawę, że załapałbym się na jakiś rekord. Przed moim wyjazdem kontaktowaliśmy się z księgą rekordów Guinnessa, ale oni powiedzieli, że nie są zainteresowani, bo mają kogoś, kto pokonał 800 tys. km.
A ty ile przejechałeś na kołach?
Pokonałem na kołach w sumie około 71 tys. km - muszę jeszcze to dokładnie sprawdzić, bo nie jechałem jednym motocyklem. Przejechałem po Ameryce Północnej ponad 12 tysięcy km na zakupionym w Vancuver skuterze, to był Suzuki Burgman 650, i po Australii jeździłem motocyklem wypożyczonym, też BMW R1200GS tylko nie Adventure, ale za to nowy, już chłodzony wodą.
Dlaczego tak? Nie łatwiej było jechać na jednym, swoim sprzęcie?
W Australii zamierzałem spędzić w sumie 25 dni, a transfer motocykla do Australii, a potem z tego kraju z odprawami celnymi, kwarantannami itp. zająłby około 20. Koszty wypożyczenia motocykla na miejscu i koszty transferu własnego są bardzo porównywalne, a na wypożyczony wsiadasz tego samego dnia którego przylatujesz i jedziesz. Nic cię nie obchodzi. Za to mój motocykl został w Kuala Lumpur w Malezji po to, by go wysłać do Vancouver do Kanady. Zgodnie z planem został wysłany samolotem i wylądował w Vancouver. Niestety okazało się, że został niedokładnie umyty i celnicy odmówili odprawy. Musiałem go wysłać z powrotem do Kaula Lumpur, żeby go dokładnie umyli i potem zamówić ponowny transport do Ameryki. Po przylocie z Polski dwa tygodnie siedziałem w Vancouver nie robiąc nic z powodu braku motocykla. Z bezczynności szlag mnie trafiał, więc kupiłem dziesięcioletni skuter - Burgmana 650. Dlaczego akurat skuter? Bo był najtańszy, zapłaciłem za niego 3 tys. dolarów. Wsiadłem na niego i ruszyłem w podróż. Przejechałem nim całe Stany - najpierw na południe wzdłuż zachodniego wybrzeża, a potem na wschód do Nowego Yorku. Tam czekał już na mnie mój motocykl, którym kontynuowałem podróż na południe, przez Meksyk, do Ameryki Południowej.
A co ze skuterem?
Ooo, to w ogóle jest historia. Kolumbia Brytyjska rządzi się innymi prawami jeśli chodzi o rejestrację pojazdów, niż USA czy Europa. Tam tablice rejestracyjne są przypisane do ubezpieczenia, nie do pojazdu, przez co nie ma czegoś takiego jak dowód rejestracyjny. Pojazdu bez dowodu rejestracyjnego nie sprzedam na całym świecie. Ja zakładałem, że Burgmana oddam za połowę kosztów zakupu, a może za podobne pieniądze, za jakie go kupiłem… Niestety, okazało się to niemożliwe. Dodatkowo miałem kłopot, bo co z nim zrobić? Najlepiej byłoby go chyba utopić, bo przecież jak go porzucę na ulicy, to policja mnie znajdzie i będę miał jeszcze jakieś dodatkowe koszty. W końcu okazało się, że mój znajomy mieszający w Toronto był akurat w Nowym Jorku. - Jak mi go dasz, to ja sobie z nim poradzę - zaproponował. To mu go dałem, oczywiście za darmo, on go zabrał do Toronto i gdzieś go tam ma. Nic nie chcę wiedzieć już na temat tego skutera, haha…
Chciałem cię zapytać o to, którego kraju "papierologia" cię najbardziej dotknęła. Myślałem, że jakiś Iran, czy Arabia Saudyjska…
Nie… Zdecydowanie Ameryka Północna, jeśli chodzi o dokumenty, biurokrację, przepisy celne i podejście celników do ich pracy. Co innego przepisy federalne, które są jednoznaczne - masz mieć stempel wjazdowy i wyjazdowy, a co innego celnik, który odmawia stempla wyjazdowego. I jesteś w kropce - wjeżdżasz, jedziesz i wyjeżdżasz - a stempla ci celnik odmawia mówiąc - My nic takiego nie stemplujemy! Władze USA cały czas mogą mnie poprosić o udowodnienie tego, że opuściłem USA z motocyklem, a ja nie mam na to żadnych dokumentów - mimo, że przepisy mówią jasno jak być powinno.
Co przydało ci się najbardziej z zabranych ze sobą rzeczy. Z czego się cieszyłeś, że masz to przy sobie?
Zdecydowanie zestawy do naprawy opon, które dostałem od Rafała Górskiego z MotoSzkola.pl, osoby która przygotowywała mój motocykl. Dodatkowo Rafał dzień przed moim wyjazdem przyniósł do mnie oponę i pokazał mi jak się powinno ją naprawiać. Dzięki temu, że w Polsce potrenowałem, byłem w stanie samodzielnie usuwać tego typu drobne awarie. To się naprawdę przydało, bo kilka okazji ku temu było. Okazało się, że na takiej zreperowanej oponie daje się normalnie, bezproblemowo jeździć.
Który kraj zrobił na tobie najlepsze wrażenie? Gdzie na świecie ludzie są najmilsi i najbardziej pomocni?
Miejscem, które urzekło mnie naprawdę wszystkim była Kambodża. I tu nie chodzi tylko o to, że tam ludzie są naprawdę fantastyczni, mili i pomocni. Cały ten kraj jest po prostu rewelacyjny - a jedzenie? Niesamowite. No i Angkor Wat - wspaniały, ogromny kompleks świątynny, który po prostu zapiera dech w piersiach. Ze wszystkich zabytków, które widziałem po drodze, to właśnie to miejsce zrobiło na mnie największe wrażenie. Stolica wielkiej starożytnej Persji - Persepolis, którą widziałem jakiś miesiąc wcześniej, w porównaniu do Angkor Wat to wioska, a Angkor Wat jest przecież jedynie zespołem świątynnym.
Czego ci zatem życzyć? Chyba kolejnych udanych przedsięwzięć wyprawowych.
Tak, zdecydowanie. Bardzo dziękuję.
Komentarze 2
Pokaż wszystkie komentarzeZawsze mnie zastanawia, skąd Ci ludzie mają na to kasę. Gość musi mieć kasy jak lodu...
Odpowiedzdokładnie :) chyba ze sprzedał wszystko co miał i teraz będzie jeść gruz :P
OdpowiedzZawsze mnie zastanawia, skąd Ci ludzie mają na to kasę. Gość musi mieć kasy jak lodu...
Odpowiedz